Zakonnica z Mjanmy: jeśli chcecie strzelać do tłumu, najpierw zastrzelcie mnie
„Jeśli chcecie strzelać do tłumu, najpierw zastrzelcie mnie” - powiedziała katolicka zakonnica Ann Rose Nu Twang z Myanmy, która stała się ostatnio znana na całym świecie jako „ikona pokoju”.
Media całego świata zamieściły zdjęcia ukazujące zakonnicę klęczącą przed pacyfikującymi demonstracje policjantami.
Ostatnio przedstawiła swoje osobiste stanowisko wobec przemocy sił bezpieczeństwa w Myitkyinie na północy kraju. „Jeśli chcecie strzelać do tłumu, najpierw zastrzelcie mnie”, powiedziała policjantom siostra Ann Rose Nu Twang. Jej słowa zacytował m. in. włoski dziennik „Il Messaggero”.
Zakonnica stwierdziła, że do podjęcia działań skłoniło ją przede wszystkim poczucie sprawiedliwości.
„Nasz naród cierpi już od ponad miesiąca”, przypomniała tłumacząc, że oprócz problemów spowodowanych przez koronawirusa, takich jak np. bezrobocie, wielotygodniowe demonstracje ludności w tym południowo-wschodnim kraju azjatyckim. spowodowało przejęcie władzy przez wojsko.
Według relacji s. Ann Rose, przed ośrodkiem zdrowia, w którym pracuje, przechodzili demonstranci „aby w pokojowy sposób wyrazić swoje postulaty”. Potem usłyszała komendy i wojskowe ciężarówki. Żołnierze zaczęli atakować demonstrantów kijami i kamieniami z proc.
W rezultacie zakonnica wyszła na ulicę przed ośrodek zdrowia. „Postanowiłam chronić demonstrantów, nawet z narażeniem życia, i dlatego poszłam do policjantów i błagałam ich: 'Przestańcie ranić ich pałkami. Jak chcecie strzelać, to mnie zastrzelcie, ja nie zniosę takiej przemocy” – powiedziała.
Kiedy policjanci po krótkim odwrocie ponownie natarli na protestujących, jeden z policjantów powiedział jej, żeby odeszła, bo jest niebezpiecznie. „Powtórzyłam, że nie ruszę się z miejsca, dokąd nie przestaną atakować ludzi”, relacjonowała zakonnica.
Tymczasem Mjanma była w miniony weekend świadkiem najkrwawszego, jak dotąd, dnia od czasu wojskowego zamachu stanu i – w jego konsekwencji – ulicznych protestów przeciwko juncie.
Co najmniej 59 osób zostało zastrzelonych przez siły bezpieczeństwa w Rangunie w niedzielę 14 marca, podał portal informacyjny „Myanmar Now”, powołując się na trzy główne szpitale w stolicy kraju. „Lekarze i służby ratownicze uważają, że rzeczywista liczba ofiar jest kilkakrotnie wyższa”, czytamy w „Myanmar Now”.
Policja i wojsko krwawo stłumiły protesty w kilku dzielnicach Rangunu po tym, jak nieznani sprawcy podpalili kilka fabryk tekstylnych należących do chińskich firm. Od tego czasu junta wprowadziła stan wyjątkowy w sześciu dzielnicach Rangunu.
Jak podało Stowarzyszenie Pomocy Więźniom Politycznym w Mjanmie (Birmie) od początku puczu 1 lutego siły bezpieczeństwa zastrzeliły co najmniej 126 osób, a około 2150 protestujących aresztowano. Poszukiwanych jest ponad 1830 innych osób.
Z kolei międzynarodowa organizacja praw człowieka Human Rights Watch (HRW) wezwała społeczność międzynarodową do nałożenia „ukierunkowanych” sankcji na przywódców wojskowych jako „architektów zamachu stanu”. Zażądała też, aby światowe firmy odcięły swoje powiązania biznesowe z wojskowym „konglomeratem korporacyjnym”.
„Im dłużej społeczność międzynarodowa nie będzie podejmowała zdecydowanych działań, tym dłużej generałowie Mjanmy będą czuli, że morderstwo może im ujść na sucho”, stwierdził Phil Robertson, ekspert HRW w Myanmie, w oświadczeniu opublikowanym 15 marca.
Źródło: KAI/ kb
Skomentuj artykuł