Zmarł Józef Mucha, kierowca kard. Wojtyły
W wieku 89 lat zmarł 8 lutego w Wierzchosławicach Józef Mucha, który przez 16 lat był kierowcą kard. Karola Wojtyły. Pogrzebowi w niedzielę, 12 lutego, będzie przewodniczyć w Wierzchosławicach metropolita krakowski kard. Stanisław Dziwisz.
Józef Mucha był nie tylko kierowcą Karola Wojtyły, ale jego troskliwym opiekunem. W samochodzie zainstalował mu specjalny pulpit i lampkę, aby jego szef mógł czytać i pisać, gdy było ciemno. "Panie Józku, niech pan zjedzie gdzieś na bok, do lasu, albo gdzieś" - mówił nieraz Kardynał do Muchy. Kierowca zjeżdżał na bok, szedł rozprostować kości, a w tym czasie jego pasażer zapisywał drobnym maczkiem kilka stron kartek przemówienia czy kazania.
Kard. Wojtyła w samochodzie także dużo czytał. Kiedyś, po kilku godzinach podróży z Krakowa do Warszawy, zatrzymali się na podwórku sióstr urszulanek. Kardynał pyta: "Dlaczego pan się zatrzymał?" Kierowca na to; "No bo już jesteśmy na miejscu!". Kardynał odpowiada: "Tak? Jaka szkoda, bo jeszcze książki nie skończyłem".
Zdarzało się, że kardynał i jego kierowca zatrzymywali się w lesie, aby rozpalić ognisko. Strugali patyki i piekli kiełbasę.
Józef Mucha zapamiętał wiele zabawnych sytuacji z udziałem kard. Wojtyły. Kiedyś zawiózł go w góry, na wycieczkę z przyjaciółmi. Ktoś postawił termos z kawą na pniu, termos się przewrócił i rozbił, co kard. Wojtyła spointował w typowy dla siebie sposób: "Tego termosu nie szkoda, tylko tej kawy". Gdy innym razem, w górach, samochód już nie dał rady jechać, kierowca zaproponował wynajęcie furmanki, żeby mogli zdążyć do oczekujących na kardynała wiernych. Usłyszał wówczas: "Jaka furmnka? Piechotą idziemy!".
Zmarły był także jednym z uczestników słynnej sceny, uwiecznionej w filmach i biografiach papieskich, sugerującej, że kard. Wojtyła przeczuwał , iż zostanie wybrany na papieża. To on przybiegł do Kurii Krakowskiej z wiadomością o śmierci Jana Pawła I. "Pobiegłem tam, gdzie jedli śniadanie. Wołam księdza Dziwisza i mówię: 'Proszę Księdza, papież umarł!'
I wtedy rozległ się brzdęk, dźwięk widelca lub łyżeczki, która wypadła z ręki kardynała Wojtyły i uderzyła o talerz. Kardynał Wojtyła dostał tak silnego ataku migreny, że nigdzie nie pojechaliśmy tego dnia, mimo, że coś tam było wcześniej zaplanowane i umówione" - wspominał po latach Józef Mucha.
Józef Mucha urodził się 6 marca 1923 r. w Więckowicach koło Tarnowa. Po wyjściu z wojska, w 1947 r., dzięki pomocy wuja, znalazł pracę jako kierowca w "Tygodniku Powszechnym". Nie zagrzał tam długo miejsca, bo wkrótce został przeniesiony do pracy w Kurii Krakowskiej, gdzie objął posadę osobistego kierowcy kard. Adama Stefana Sapiehy. Po jego śmierci woził abp. Eugeniusza Baziaka, a następnie jego następcę, abp Karola Wojtyłę, z którym przejechał około pół miliona kilometrów. Po tym, jak arcybiskup krakowski został papieżem, Józef Mucha jeszcze przez 13 lat pracował jako osobisty kierowca jego następcy, kard. Franciszka Macharskiego, po czym przeszedł na emeryturę i zamieszkał w Wierzchosławicach, rodzinnej wiosce swojej żony. Pomagał swojemu proboszczowi dowożąc go swoim fiatem do chorych. Kiedy przed laty, w czasie pobytu w Rzymie, proboszcz z Wierzchosławic ks. Stanisław Wdowiak został zapytany przez Jana Pawła II: "Co słychać u pana Józefa?", w odpowiedzi usłyszał: "Oj, bardzo nisko upadł, wozi teraz wiejskiego księdza".
W 2006 r. wydawnictwo Św. Paweł księży paulistów opublikowało wywiad-rzekę z Józefem Muchą pt. "Pół miliona kilometrów z kardynałem Wojtyłą". - Od tamtego czasu zaprzyjaźniliśmy się - wspomina w rozmowie z KAI dyrektor wydawnictwa, ks. Tomasz Lubaś. Byliśmy razem w Rzymie, aby się pomodlić przy grobie Ojca Świętego, a następnie na jego beatyfikacji. Darzył mnie, tak jak wielu ludzi, sympatią i zaufaniem, już za pierwszym razem powierzył mi swoje rękopisy wspomnień z okresu pracy u kard. Wojtyły. Cieszył się wielką estymą swojego szefa, który troszczył się o sytuację bytową rodziny Muchów i pomagał im materialnie. Jako Papież nie zapomniał o swoim kierowcy, zaraz po wyborze zadzwonił z Watykanu do Krakowa i powiedział: "Maryśka (pani, która sprzątała w rezydencji metropolity krakowskiego - przyp. red.) i Józek muszą przyjechać na inaugurację!". I tak po raz pierwszy pan Józef znalazł się w Rzymie.
Był człowiekiem wielkiej wierności Ojcu Świętemu, dyskretnym, nie chwalącym się znajomością z Papieżem. Zapamiętam go jako człowieka niezwykle pogodnego, mimo postępującej choroby. Mawiał: - Umówiliśmy się, że pojedziemy razem na kanonizację Jana Pawła II, ale Bóg chciał inaczej - stwierdził ks. Lubaś.
Skomentuj artykuł