Związek nie przetrwał próby

Związek nie przetrwał próby
Fot. Sebastian Pichler / Unsplash

Kilka dni temu media obiegła mocno nietypowa wiadomość: na Ukrainie pewien związek nie przetrwał próby i zakończył się po czterech miesiącach. Nie byłoby w tym nic nadzwyczajnego, bo media piszą i o związkach, i o ich zakończeniach, gdyby nie fakt, że nasza para postanowiła się rozstać po czterech miesiącach od… skucia się łańcuchem.

Tak, pobili rekord.
Nie, nic więcej tu się nie mogło udać.

Gdyż Vika i Sasza, para z Charkowa, która postanowiła skuć sobie dłonie (damską lewą i męską prawą, niemal jak policyjnymi kajdankami), nie wzięła pod uwagę, że sprawdzanie, jak silny jest związek, nie ma absolutnie nic wspólnego z dosłownym byciem w nierozerwalnej relacji.
Absolutnie, zupełnie nic.

"Taka miłość mi nie podpasowała" – wyjaśniła dziennikarzom swoją decyzję Vika. Jeszcze bardziej interesujące jest to, co powiedział Sasza, gdy w Walentynki łączyli tym nieszczęsnym łańcuchem swoje dłonie: że często się kłócą i próbują oddalić się od tej drugiej osoby, a teraz będzie to niemożliwe, bo czas potrzebny na rozcięcie łańcucha w przypływie złości wystarczy, by ochłonęli.

Swoją drogą nawet nie próbuję sobie wyobrażać, jak musiało wyglądać życie tej pary przez 123 dni skucia razem, od przekręcania się na drugi bok i zakładania koszulek (na litość! Jak oni byli w stanie w ogóle w cokolwiek się ubrać?) do codziennych czynności naprawdę lepiej wychodzących w samotności, niż w towarzystwie. I nie mam tu na myśli porannego biegania.   

Ten kuriozalny obrazek pary, która oficjalnie się rozkuła w obecności eksperta Księgi Rekordów Ukrainy, jest świetnym przykładem, jak nie należy rozumieć ani małżeństwa, ani miłości. Bo nierozerwalność małżeństwa nie polega na zniewoleniu sobą nawzajem, siły związku nie testuje się nieustannym byciem razem, a słowa „że cię nie opuszczę aż do śmierci” nie oznaczają „i całe życie będę ci zaglądał przez ramię”.

Problem w tym, że jako społeczeństwo coraz mniej umiemy rozumieć małżeństwo i miłość. Próbujemy patrzeć na związek przez pryzmat zakochania, wygody, możliwości, jakie daje bycie z kimś drugim, coraz rzadziej - tradycji. I coraz bardziej w tym patrzeniu widzimy tylko siebie. Swoje potrzeby, marzenia, pomysły, stan posiadania. Albo przeciwnie: bardzo chcemy, żeby nam wyszło, tak bardzo, że składamy wszystko, co swoje, na ołtarzu małżeństwa, swoje pasje, swój czas, swoje marzenia, i od żony czy męża oczekujemy tego samego: że zrezygnuje ze wszystkiego, co jest jego, na rzecz tego, co od teraz jest nasze. Nasz wolny czas, nasze pieniądze, nasze dzieci, nasza miłość, nasz dom. Już nic nie jest tylko moje ani tylko twoje. I w tym sensie metafora pary skutej łańcuchem na całe życie jest jak najbardziej trafiona: trudno nie poczuć się więźniem w każdym związku, w którym nie ma miejsca na samotność, na własne marzenia, pasje, czas. 

Eksperymentalnym poligonem dla wielu związków, tych sakramentalnych i tych nie, okazał się czas pandemii, a jeszcze bardziej – covidowej kwarantanny. Spędzanie ze sobą całej doby każdego dnia, bez możliwości wyjścia, bez chwili samotności, okazało się dla wielu par jednym z najtrudniejszych wyzwań. Część związków nie przetrwała próby.

Ale gdy się trochę popatrzy i posłucha, wciąż widać, że jest w ludziach taka tęsknota za dobrym, pięknym związkiem. Patrzą na małżeństwa, które są ze sobą pięćdziesiąt, sześćdziesiąt lat, które kochają się spokojną, dojrzałą miłością, wzdychają i mówią: my tak nie umiemy. Teraz już się tak nie da. Teraz nie chodzi o to, żeby razem być, tylko żeby razem mieć. A jak się nie ma tego, co się chce – szukać kogoś innego, kto da albo umożliwi zdobycie tego, czego chcę ja.

A przecież to nieprawda.   
Tak, małżeństwo zawarte w Kościele, sakramentalne, jest o wiele bardziej ryzykowne, niż skucie się łańcuchem. Dlatego, że nikt z nas nie zna przyszłości i nie wie, czy to będzie raczej na dobre, czy raczej na złe. Ale, paradoksalnie, jest też trochę tak, jak mówił Sasza: że gdy w złości chcemy się oddalić od drugiej osoby, jest coś, co nam nie pozwala, choć nie jest to łańcuch, ale nasza własna obietnica. Dana z serca. Ona motywuje do tego, by zamiast odchodzić - szukać rozwiązań.

By zamiast się rozwodzić i szukać kogoś jeszcze raz - naprawiać i zmieniać siebie, by dało się dalej ze sobą pięknie, dobrze żyć.

Bo małżeństwo polega na tym, by siebie dać - ale żeby siebie dać, trzeba najpierw siebie mieć. Inaczej dawanie szybko się kończy, a zaczyna wegetowanie. I wymaganie, by wszystko było razem, nie dlatego, że tak jest lepiej, że synergia, że można więcej - ale dlatego, że poza „razem” jest tylko smutna pustka.     

Bardzo pięknie i prosto powiedział o tym arcybiskup Ryś w pogrzebowej homilii swojej mamy: że najpierw dała siebie Bogu, a potem ludziom - mężowi, dzieciom, wnukom. Na pierwszy rzut oka wydaje się, że to właśnie była taka miłość: że oddała wszystko. Ale druga rzecz, która uderzyła mnie w tej homilii, to wspomnienie mamy, farmaceutki, która wychodziła do pracy na dobowe dyżury, nie dlatego, że musiała, ale dlatego, że farmacja była jej pasją.

I myślę, że właśnie dlatego jej związek przetrwał próbę, sześćdziesięciotrzyletnią próbę czasu.
I właśnie dlatego wszystkie małżeństwa mogą przetrwać próbę.
Jeśli tylko przestaną uważać swoje małżeństwo za przestrzeń, w której trzeba dosłownie każdą sekundę życia dzielić z mężem albo żoną, jakby się było skutym łańcuchem.

Bo by dawać siebie, trzeba mieć co dać. Trzeba się rozwijać, odkrywać, mieć z tego radość. Wtedy jest co dawać. Wtedy można się sobą, swoimi odkryciami, radością z nich dzielić do końca życia.
I do końca życia się sobą nawzajem zachwycać.
I przetrwać niejedną próbę.

Przeczytaj też: Nie kłam, nie rań, wybaczaj... Jak stworzyć udane małżeństwo i być sobą?

Marta Łysek - dziennikarka i teolog, pisarka i blogerka. Poza pisaniem ogarnia innym ludziom ich teksty i książki. Na swoim Instagramie organizuje warsztatowe zabawy dla piszących. Twórczyni Maluczko - bloga ze Słowem. Jest żoną i matką. Odpoczywa, chodząc po górach, robiąc zdjęcia i słuchając dobrych historii. W Wydawnictwie WAM opublikowała podlaski kryminał z podtekstem - "Ciało i krew"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Betty Drescher, John Drescher

Każdy dzień to okazja, żeby pokochać na nowo

Jedną z najtrafniejszych definicji miłości wypowiedział ktoś, kto miał za sobą wiele lat małżeństwa: „Miłość jest tym wszystkim, przez co się razem przeszło”.

John i Betty Drescherowie...

Skomentuj artykuł

Związek nie przetrwał próby
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.