Blaski i cienie życia za klauzurą
Zadano mi pytanie czy warto mówić o trudnych sprawach, które dzieją się w zakonach żeńskich w Polsce. Dla sensacji? Dla podważenia jakiegoś autorytetu? Myślałam tak przez kilkanaście lat doświadczając rzeczywistości życia konsekrowanego. Jakiś czas temu coś się zmieniło.
Znaczenie i rola kobiety w świecie i Kościele to, co raz częściej podejmowany temat. Wiele zmienia się w rozumieniu tych kwestii, wiele ewoluuje. Przy różnych okazjach, jak np. Dzień Życia Konsekrowanego podejmuję się również refleksje na temat roli sióstr zakonnych w Kościele. Narrację, która najczęściej towarzyszy takim refleksjom można podzielić na tą, która doceniając siostry nieco je gloryfikuje oraz taką, która wskazuje na siostry, jako wykorzystywane, przeciążone i smutne. Narracja ta może wynikać z tego, że to, co dzieje się za zakonną klauzurą wydaje się być często owiane pewną tajemnicą i niedostępnością. Tymczasem konsekracja zakonna to pewien sposób na życie, który jak każdy inny niesie ze sobą zarówno radości, jak i trudności. Może, jeśli zaczniemy szczerze mówić zarówno o jednych, jak i o drugich unikniemy nieporozumień.
Skąd tyle tajemnicy?
Chyba wszyscy zgodzimy się z tym, że obecnie, najbardziej pożądany społecznie styl życia to życie w rodzinie. Jeśli ktoś wybiera inny pomysł na życie musi zmierzyć się z pytaniami, wątpliwościami, radami zarówno ze strony rodziny jak i przyjaciół, znajomych. Nie inaczej jest z wyborem życia w zakonie. Jak wtedy odpowiadać na te pytania? Jak wytłumaczyć rzeczywistość często tak różną od tej, do której przywykliśmy? Wydaje mi się, że to właśnie w tym momencie pojawia się pierwszy wniosek, że życie zakonne to życie na tyle inne, że nie da się tego wytłumaczyć. Za takim wnioskiem może iść kolejny, że jeśli ktoś takiego życia nie doświadczył to najzwyczajniej w świecie go nie zrozumie. Sama wiele razy słyszałam podobne argumenty. Sama też niejednokrotnie je powtarzałam. Jednak czy naprawdę tak jest? Jeśli tak, to, czemu siostry zakonne zabierają głos, co do budowania relacji w małżeństwie albo wychowania dzieci? Przecież tego nie doświadczają. Czy w takim razie potrafią to zrozumieć? Można tutaj wpaść w pułapkę porównań. A może po prostu zamiast szukać tutaj różnic docenić to, że jesteśmy jedną wspólnotą Kościoła i razem możemy sobie towarzyszyć w drodze. Może, jeśli uchyli się trochę rąbka zakonnych tajemnic, okaże się, że ludzie, na co dzień żyjący po za klauzurą dadzą trochę światła na wiele spraw.
Kiedyś usłyszałam o pewnej sytuacji. Do siostry wybrała się w odwiedziny rodzina. Wśród odwiedzających była też bratowa tej siostry, która pierwszy raz odwiedzała klasztor. Obie kobiety bardzo się lubiły i serdecznie ze sobą rozmawiały. W pewnym momencie, owa bratowa zauważyła, że ona nie potrafiłaby modlić się, kiedy ktoś jej każe. Na takie stwierdzenie siostra odpowiedziała, że przecież nikt nie każe jej się modlić. Usłyszała wtedy pytania: „To możesz, tak po prostu nie iść na modlitwę z innymi siostrami?”. Siostra zastanowiła się chwilę i zrozumiała coś, na co nigdy nie zwracała uwagi. Rzeczywiście nie czuła się przymuszana do modlitwy a życie w klasztorze było jej wyborem i radością. Jednak, kiedy z jakichkolwiek przyczyn zdarzała jej się nieobecność na modlitwach musiała tą nieobecność wytłumaczyć. Pojawiały się też sytuacje, kiedy z rożnych powodów prosiła o zwolnienie z modlitw i nie dostawała takiego pozwolenia. Ten krotki dialog rzucił zupełnie nowe światło na rozumienie tej kwestii.
Po co mówić o trudnościach w zakonie?
Jakiś czas temu ktoś zadał mi pytanie czy warto mówić o trudnych sprawach, które dzieją się w zakonach żeńskich w Polsce. Wydaje się, że coś takiego kompletnie nie ma sensu. Po co to robić? Dla sensacji (zawsze ciekawie czyta się takie „smaczki” z miejsc niedostępnych)? Dla podważenia jakiegoś autorytetu? Dla osłabienia roli kobiety konsekrowanej? Dla utwierdzenia negatywnych stereotypów? Chyba naprawdę nie warto.
Myślałam tak przez kilkanaście lat doświadczając rzeczywistości życia konsekrowanego. (Pięknej rzeczywistości, której wartość niesamowicie cenie.) Jednak jakiś czas temu coś się zmieniło. Zobaczyłam Kościół, jako wspólnotę w dużo szerszym kontekście, niż myślałam o tym do tej pory.
Jeśli Kościół, jak mówi Jezus, jest Ciałem, to działanie jednych członków ma wpływ na inne. Jeśli boli mnie ręka czy noga to przeszkadza to w funkcjonowaniu całego moje ciała. Jeśli choruję np. moje płuco to utrudnia mi to wiele czynności itd. Tą analogię można swobodnie przełożyć na Kościół, w którym jednym z organów jest rzeczywistość zakonów żeńskich. Jeśli więc, we wspólnotach zakonnych dzieją się trudne rzeczy, to ma to odbicie w całej wspólnocie Kościoła. To odbicie jest zarówno duchowe jak i objawiające się w konkretnych sytuacjach. I tak np. jeśli jest siostra, która w swojej wspólnocie doświadcza nieprzychylności w zawiązku z jej zaangażowanie w duszpasterstwo młodzieży, to ma to konkretne odbicie w tym duszpasterstwie. Jeśli jest siostra, która od kilku lat prosi o urlop zdrowotny a przełożeni kolejny rok wysyłają ją do pracy w przedszkolu to cierpią na tym konkretne dzieci itd.
Ta refleksją połączyła mi się z często wypowiadanym zdaniem przy okazji wszelkich modlitw i inny inicjatyw związanych z powołaniami. Zdanie to brzmi: „Mamy kryzys powołań, bo mamy kryzys rodziny”. Skoro Kościół to wspólnota spróbujmy je odwrócić, czyli mamy kryzys rodziny, bo mamy kryzys we wspólnotach zakonnych. (Tu mała dygresja. Zastanawiam się, dlaczego w intencjach o dobre powołania zawsze pojawiają się tylko powołania kapłańskie, zakonne i misyjne. Czy nie warto modlić się o dobre powołania do rodzin?).
Jak więc wynika z tych kilku myśli napisanych powyżej, moim zdaniem warto poruszać temat życia zakonnego kobiet w Polsce na wielu płaszczyznach. Warto mówić i dowartościowywać wszystkie sytuacje, w który siostry robią wiele dobrego, pomagając wszystkim, do których są posłane. Warto też podkreślać piękno konsekracji zakonnej. Warto również nazywać po imieniu sytuacje trudne, które wydarzają się w klasztorach, zamiast zamiatać je pod dywan.
Co mówi papież?
Jakiś czas temu czytałam książkę pt.: „Siła powołania”. Jest to wywiad, który przeprowadził z Papieżem zakonnik Fernando Parado CMF. Czytając go zrodziło się we mnie kilka pytań i wątpliwości. Zastanawiałam się czy naprawdę Papież Franciszek myśli, że pewne trudne sprawy mamy już za sobą? Czy nie zna sytuacji życia konsekrowanego w Polsce? Czy problem jest tylko w kraju nad Wisłą, czy też w innych?
Moje pytania zrodziły się po przeczytaniu jednej z historii, jaką Papież przytacza w książce. Kiedy swoimi wątpliwościami podzieliłam się z kilkoma osobami konsekrowanymi, żadna z nich nie była zdziwiona, że zdarzenie miało miejsce. Co więcej, dla tych sióstr oczywistością było, że takie sytuacje wciąż się pojawiają i nie są rzadkością. Franciszek z kolei przytacza sytuację, aby zilustrować pozytywne zmiany, jakie dokonały się po Soborze Watykańskim II.
Historia, o której tu mowa dotyczy pewnego młodego zakonnika. Miał on ciężko chorą mamę. Z tego powodu poprosił swojego przełożonego o przeniesienie do wspólnoty bliżej swojego domu rodzinnego tak, aby móc być bliżej matki. Przełożony po wysłuchaniu prośby obiecał, że rozezna, co w tej sytuacji będzie najlepsze. Kiedy ów zakonnik wrócił wieczorem do siebie, zastał w drzwiach kartkę z informacją, że przełożony po długim rozeznaniu przed Najświętszym Sakramentem, doszedł do wniosku, iż lepiej będzie jednak nie spełnić jego prośby. Papież historią tą chciał zwrócić uwagę na hipokryzje przełożonego, który informację tą napisał zaraz po rozmowie bez żadnego autentycznego przemodlenia. Kończąc swoją opowieść Franciszek mówi: „Dziś, dzięki Bogu, takie rzeczy się nie zdarzają.”[1] Niestety z mojego doświadczenia wynika, że zdarzają się i to całkiem często.
Przytaczając ową historię Papież mówi też o tym, jak jego zdaniem, wygląda to dziś: „Osoby konsekrowane mają inne relacje z przełożonymi, bardziej jak równy z równym, w zdrowszym, raczej braterskim stylu.”[2] Mocno wierzę, że są zgromadzenia, gdzie funkcjonuje to tak, jak o tym mówi Franciszek. Jednak wydaje mi się, iż ważne jest zwrócić uwagę na te miejsca, gdzie wciąż jest „po staremu”. Tym bardziej, że mówiąc o podobnych problemach wynikających z nadużycia rozumienia władzy w zgromadzenia zakonnych, Papież zwraca uwagę na to, że „z takim stanem rzeczy mieliśmy do czynienia mniej więcej do lat osiemdziesiątych XX wieku.”[3]
Coś nie działa
Słyszałam od sióstr żyjących na co dzień w polskich wspólnotach oraz we wspólnotach w innych europejskich krajach, ale z polską przełożoną, wiele różnych historii. Najczęściej sprowadzają się one do wspólnego mianownika, który można by nazwać „ja tu rządzę”. Są to np. takie sytuacje, kiedy siostra z przełożoną umawia się, że po skończonej pracy pójdzie na spacer i spotka się z przyjaciółmi. W momencie, gdy siostra wypełni swoje obowiązki i szykuje się do wyjścia, słyszy od przełożonej słowa: „Ale ja zmieniłam zdanie. Nigdzie siostra nie pójdzie.” Podobnie jest, gdy siostrę zwalnia się z dotychczasowego obowiązku bez podania żadnej przyczyny. Kiedy próbuje się dowiedzieć dlaczego tak się stało, słyszy: „Ja jestem przełożoną i ja tak zadecydowałam.”
Zdarzają się też wyjątkowo nieprzyjemne momenty , kiedy siostra chce jechać na przykład do mamy, która czeka na poważną operację. Dowiaduje się, że nie dostała pozwolenia na wyjazd. Nie podaje się jej żadnych argumentów, co do decyzji. Jedna z sióstr opowiadała mi, że wieczorem dowiedziała się, iż następnego dnia w godzinach przedpołudniowych ma dojechać na spotkanie z wyższą przełożoną. Nikt nie wziął pod uwagę 300 km odległości, jakie musi pokonać, czy jej planów na kolejny dzień. Podobnych sytuacji można by opisać wiele. Papież w książce „Siła powołania” też podaje ich kilka. Z tą różnicą, że odnosi się do nich jako do reliktu przeszłości, mnie niestety zostały opowiedziane jako te, które wydarzyły się niedawno.
To nie jest tak, że w zakonach żeńskich jest strasznie i źle. Znam historię, kiedy jedna z sióstr poszła do swoje przełożonej zmartwiona sytuacją finansową w rodzinnym domu. Ta, poruszona sprawą, dała siostrze pieniądze. Były one spożytkowane na zakup nowej pralki dla rodziny. Słyszałam też o zdarzeniu, kiedy tata jednej z sióstr został zabrany do szpitala a przełożona, która się o tym dowiedziała, pomogła zorganizować jak najszybszy wyjazd siostrze, żeby mogła odwiedzić tatę i w zaistniałej sytuacji pomóc mamie. Myślę, że tego typu wydarzenia również można byłoby mnożyć. Problem, moim zdaniem, jest jednak w tym, że nie są one standardem we wspólnotach zakonnych.
Kiedy w liceum zmagałam się z fizyką, o naszym nauczycielu krążyło powiedzenie, że ocena u niego jest wypadkową szczęścia i jego dobrego humoru. Gdy rozmawiam z siostrami i słucham ich historii, odnoszę wrażenie, że w zakonach jest bardzo podobnie. Zastanawiam się dlaczego tak jest. Z czego wynika traktowanie sióstr, jak osób, które nie mogą mieć swojego zdania, nie mogą zadawać pytań. Czy na tym polega posłuszeństwo, które siostry ślubują? Czy to działa tak, że skoro wybrały takie życie, to przyjęły również owe zasady? Zastanawiam się też, w ilu zakonach wygląda to inaczej. Dlaczego niektóre przełożone stać na dialog z siostrami, a inne autorytarnie wymuszają swoją wolę? Od czego zależy wybór na funkcję przełożonej? Nurtuje mnie pytanie, czy problem dotyczy tylko zgromadzeń żeńskich? Czy tak dzieję się tylko w polskim świecie?
Problem w przełożonych
Chyba najłatwiej byłoby zrzucić problem na niewłaściwe przełożone. To zapewne pierwsza myśl, która się nasuwa. Taki problem łatwo też rozwiązać. Zmieniam przełożone i po problemie. Jednak rzeczywistość jest nie co bardziej skomplikowana. Jedna z sióstr przełożonych opowiadała mi pewną historie. Została przełożoną we wspólnocie, w której wcześniej wiele lat mieszkała nie pełniąc żadnych funkcji. W jej zgromadzeniu do przełożonych siostry zwracają się specjalna formułą: „Proszę Siostry Przełożonej.” W sytuacji, w której się znalazła nie wyobrażała sobie, że siostry, które przed chwilą mówiły jej po imieniu, będą teraz zwracać się do niej w taki sposób. Poprosiła więc siostry, żeby z tego zrezygnować. Niestety dla wielu było to nie do przejścia. Ten zwyczaj był w nie tak mocno wdrukowany, że nie potrafiły z niego zrezygnować.
Inny przykład to historia siostry, która w zakonie spędziła prawie 40 lat. Siostra ta wykorzystywała każdy swój czas wakacyjny aby spędzać go z mamą posunięta już w latach. Pewnego dni miała mocne przekonanie, że powinna jechać do mamy, chociaż w tym czasie nie przypadały jej wolne dni. Z tą sprawą udała się do przełożonej. Przełożona nie podjęła za nią decyzji zostawiając jej dowolność. Jeśli uznałaby, że to ważne mogła do mamy jechać. Jednak owa siostra postawiona w takiej sytuacji nie potrafiła podjąć decyzji.
W tym całym rozważaniu zdecydowanie pojawia się więcej pytań niż odpowiedzi. Dzieje się tak dlatego, że problem wydaje się być wielopłaszczyznowy. I chociaż rozwiązania wydaje się nie być tak łatwo dostępne, to jednak moim zdanie ważne jest aby o problemach mówić. Tylko problem nazwany, to problem, który można rozwiązać zacząć rozwiązywać.
[1] Siła Powołania str. 108
[2] S.P 108
[3] S.P 37,38
Skomentuj artykuł