Czy jazda „na gapę” to grzech? [WYWIAD]

Pewne mechanizmy są przekazywane z pokolenia na pokolenie. Kiedyś mogły zdawać egzamin, dziś odbieramy je jako szkodliwe, zarówno indywidualnie, jak i społecznie. Jeśli dziecko słyszy, że nie wolno kraść, a jednocześnie widzi jak ojciec wynosi materiały z pracy, dostaje komunikat pt. „reguła regułą, ale życie życiem”. I tak się rodzi relatywizm - mówi Deonowi psychoterapeuta i dyrektor Studium Psychoterapii Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich, ks. Stanisław Tokarski MS.

Gdzie przebiega granica między realnym grzechem i uzasadnionymi wyrzutami sumienia, a objawami nerwicy?

DEON.PL POLECA

Odpowiedź na to pytanie w praktyce niejednokrotnie nie jest łatwa, bo ona, ta granica, nie zawsze rysuje nam się wystarczająco wyraźnie. Jedno i drugie – faktycznie popełniony grzech i reakcję wynikająca z silnego lęku, poza kontrolą woli – odbieramy, czy oceniamy zawsze subiektywnie. W odbiorze rzeczywistości dużą rolę odgrywają emocje. Do tego dochodzą nasze wcześniejsze doświadczenia w relacji z Bogiem i nasz Jego obraz, czyli to jak Go rozumiemy, za kogo uważamy. Z przestrzeganiem przykazań w sposób oderwany od relacji z Nim, jakby zero-jedynkowy jest trochę jak z przestrzeganiem przepisów w ruchu drogowy.

To znaczy?

Przepisy drogowe są zwykle dość jednoznaczne i ich celem jest zachowanie bezpieczeństwa poprzez uporządkowanie ruchu, ale nie mówią one wiele o umiejętności kierowcy. Nacisk na wierność prawu kładł Stary Testament. Nowy Testament podchodzi do tego nieco inaczej: Pan Bóg zaprasza do relacji - ba! On sam jest relacją, co pięknie wyraża Trójca Święta. A w takiej relacji - dojrzałej i pełnej miłości bazą nie jest już sam dekalog, ile osiem błogosławieństw.

Kojarzy mi się to z wychowywaniem dzieci. Często zabrania się im pewnych rzeczy „bo nie”, a przecież dopiero gdy zrozumieją i uznają te zaproponowane przez rodzica zasady za własne i sensowne, ich przestrzeganie staje się dla nich czymś naturalnym. Czy w relacji z Panem Bogiem jest podobnie?

Tak. Jako człowiek poznaję, co jest dobre, a co złe i staram się wybierać dobre. To, że się mylę, jest czymś normalnym, nie chodzi tu więc o bycie perfekcyjnym. Nerwice związane w treści swych objawów z wymiarem eklezjalnym czy religijnym wynikają z nadmiarowej koncentracji na „starotestamentalnym” podejściu do religii: a przykazania i przepisy ubocznie wymuszają kombinowanie, by być fair. Kontynuując analogię z prawem drogowym: czy widząc kogoś na jezdni poza przejściem dla pieszych, miałbym go przejechać, bo on nie ma prawa tam być? Niby to nie byłoby wykroczeniem, bo to ja mam prawo tam się znajdować…

Brzmi absurdalnie, albo wręcz przerażająco. Dlaczego zdarza nam się wpadać w takie pułapki?

Osoby, które przeżywają trudności związane z nadmiarowym obwinianiem się, przeżywające silne skrupuły (określane kiedyś jako nerwica natręctw, a dziś mówimy o zaburzeniach obsesyjno-kompulsywnych), które mają problem z tym, że w nieadekwatny sposób stale podejrzewają się o popełnianie grzechów, nawet wówczas, gdy nie ma to żadnego uzasadnienia, nie do końca wypracowały w sobie umiejętność oceny swoich zachowań, lub ją straciły. Tak się dzieje głównie poprzez częste wzbudzanie myślenia (tworzenie hipotez), i życie w ciągłych wątpliwościach.

Czego te wątpliwości dotyczą?

Dotyczyć mogą one niemal wszystkiego, a w tym wypadku koncentrują się one na kwestiach moralno-religijnych, bądź religijno duchowych. Czasem dochodzi do tego również utrwalone, błędne rozumienie niektórych treści.

Na przykład?

Na przykład mówimy o tym, że można zgrzeszyć już myślą. Tak, ale co to właściwie znaczy? Ma to miejsce wówczas gdy podejmiemy decyzję, zgodzimy się na własny, bądź cudzy plan wyrządzenia komuś jakiejś krzywdy, nawet gdy to nie dochodzi do skutku. Sama decyzja była niewłaściwa. A jest zupełnie czymś innym, kiedy jakaś myśl pojawia się w naszym umyśle, o wyrządzeniu jakiejś krzywdy, lecz wkrótce ją odrzucimy, nie zgadzając się na to. W wymiarze religijnym mówimy wówczas tylko o pokusie, a to zdarza się każdemu i nie podlega ocenie moralnej, nie jest żadnym wykroczeniem przeciwko komukolwiek. Potrzeba jest wówczas korekta takiego sposobu myślenia, który wywołuje określone emocje, a zwłaszcza silny lęk.

Na czym ona polega?

Na tym, by pacjent czy penitent - w zależności od tego, czy mówimy o psychoterapii, czy kierownictwie duchowym - „oddał” zaufanie w rozstrzyganiu o tym, czy popełnił grzech, czy nie. Ponieważ sam nie potrafi, potrzebuje przewodnika - na jakiś czas - który wskaże mu drogę. Tak jak wspomniałem - to może być dobry kierownik duchowy lub psychoterapeuta. Z czasem taka osoba nabiera tej wiedzy i może być takim „przewodnikiem” sama dla siebie. Ale na początku potrzebne jest zaufanie do kogoś z zewnątrz.

Są w Ewangelii takie słowa Jezusa o tym, że ten kto jest wierny w małych rzeczach, będzie i w wielkich. Te słowa mogą prowokować u osób nadwrażliwych nerwicowe odruchy? Na przykład - jeśli przejadę jeden przystanek komunikacją miejską bez biletu, już mam grzech, który dyskwalifikuje mnie w oczach Boga?

Często bywa tak, że kasuję 75-minutowy bilet, a jadę tylko 20 minut (śmiech). Albo zabraknie mi dwóch minut i wypadałoby skasować bilet, bo prawo jest prawo. Tu faktyczne potrzebne jest pewne uśrednienie - tak jak w taksówce płacę za tzw. „trzaśnięcie drzwiami”, albo w restauracji, gdy nie zjem całego obiadu, a zapłaciłem przecież za cały. Niemniej jednak, robienie z tego typu „wykroczeń” tragedii albo grzechu ciężkiego to nieporozumienie. Słowa Jezusa zacytowane przez panią trzeba ująć w pełnym kontekście, w którym padły. To nie jest bezwzględny osąd co do czynów człowieka na zasadzie „raz zawalisz, a więc nie można Ci więcej zaufać”. Jezus mówi tam coś zupełnie innego, można by to sparafrazować tak: „jeśli macie trudności w zarządzaniu drobnymi rzeczami, a porywacie się na zarządzanie całym własnym życiem, poza mną, to nie uważacie, że możecie pobłądzić?”. Pan Bóg mówi do nas trochę jak do dzieci - zachęca, by zacząć od rowerka na trzech czy czterech kółkach, zanim wsiądziemy na ten duży. W tych słowach nie chodzi o prowokowanie do jakieś niezdrowej gorliwości duchowej, ale o nabieranie umiejętności, wprawy. Zaczynając od mniej istotnych rzeczy.

To skąd się w nas bierze to „kombinatorstwo”? Mam wśród znajomych osoby mocno zaangażowane w Kościół, które jednocześnie nie mają problemu z lekkim „kantowaniem” w pracy, czy jazdą komunikacją na „lewej” legitymacji. Tak jak by ta sfera ‚publiczna’ była jakoś z chrześcijańskiej etyki wykluczona.

To złożona kwestia, której źródeł możemy upatrywać m. in. w poprzednim systemie społecznym. Skoro państwo jest wrogiem, to oszukiwanie go nie jest niczym złym, a wręcz - w pewnych sytuacjach - nawet godnym pochwały, rodzajem sabotażu. Dopiero powoli nabieramy krytycyzmu, na przykład do tzw. „ściągania” w szkole. W niektórych krajach jest to absolutnie nie do pomyślenia, a w innych uczniowie mają za złe nauczycielom, ze starają się im to utrudnić.

Ale jesteśmy już 30 lat po PRL-u. A taka mentalność pojawia się nawet u młodych, świetnie prosperujących ludzi, którzy identyfikują się jako katolicy.

„Już”, albo „dopiero” 30 lat. Pewne mechanizmy są przekazywane z pokolenia na pokolenie. Kiedyś mogły zdawać egzamin, dziś odbieramy je jako szkodliwe, zarówno indywidualnie, jak i społecznie. To w dużej mierze kwestia wychowania przez modelowanie. Jeśli dziecko słyszy, że nie wolno kraść, a jednocześnie widzi jak ojciec wynosi materiały z pracy, dostaje komunikat pt. „reguła regułą, ale życie życiem”. I tak się rodzi relatywizm. Przypomina mi się historia pewnego mężczyzny, któremu zepsuła się lodówka, specyficzna część, absolutnie nie do zdobycia dla przeciętnego użytkownika. Akurat tak się złożyło, że ten człowiek pracował w fabryce lodówek…

Grzech nie skorzystać sytuacji.

(śmiech) No tak - z jednej strony jedna mała część, której kupić nie można, a na szali leży funkcjonowanie całej rodziny, w tym małych dzieci. Ten mężczyzna wybrnął z tego dylematu moralnego w taki sposób, że rzeczywiście wziął tę brakującą część, ale jednocześnie przelał na konto firmy zapłatę za nią. To oczywiście wyszło na jaw i miał z tego problemu trochę perturbacji, ale nikt nie nazwał go złodziejem.

Spryciarz.

Jak widać, takie sytuacje nie są czarno-białe, warto każdy przypadek przeanalizować indywidualnie: czy naprawdę nie zarabiam tyle, by było mnie stać na bilet? Czy moje koszty życia są rzeczywiście tak wysokie, że korzystam z nielegalnych ulg? Jeśli uczciwie przyznam przed sobą, że sporą część pieniędzy przeznaczam na niepotrzebne zachcianki, to może mnie jednak stać na ten bilet, nawet jeśli byłoby to nieopłacalne? Nie chodzi więc tu o relatywizowanie, ale o stosunek do wartości. Nie chodzi tu o złamanie zasady, ale własnego sumienia.

Często też jest tak, że im mniej troszczymy się o finanse, im mniej „kombinujemy”, tym szczodrzej Pan Bóg się o nas troszczy.

Oj tak. Sam tak mam. Kiedy brakuje mi pieniędzy, już wiem, że jak najszybciej muszę rozdać to, co mam, bo Pan Bóg chce mi dać więcej. Im więcej potrzebujemy, tym bardziej powinniśmy szukać możliwości rozdania.

Wróćmy do nerwic na tle religijnym. Znałam kiedyś dziewczynę, która cierpiała na lęk przed popełnieniem grzechu, czyli pekkatofobię. To nie do wiary, ale wystarczyło, że „krzywo” odstawiła kubek na blat, już wpadała w poczucie grzechu.

Na tym właśnie polega to zaburzenie - człowiek koncentruje się na stałej podejrzliwości siebie, że może zgrzeszyć.

Skąd to się bierze? Pierwszym tropem wydaje się restrykcyjne wychowanie w systemie zakazowo-nakazowym.

To dobry trop, ale nie jedyny. Przede wszystkim chodzi o wrażliwość człowieka i jego czułość emocjonalną - im są one wyższe, tym większe niebezpieczeństwo zachorowania na nerwicę - jakąkolwiek, nie tylko na tle religijnym. Choć jest to tylko podatnym, choć samym w sobie dobrym, gruntem. Dalej mamy wychowanie kładące akcent na starotestamentalne podejście do religii, czy do jakichkolwiek „zakazów i nakazów”. Do podłoża psychologicznego i rodzinnego dochodzi też czasem trauma - wydarzenie, które wiąże się z jakimś poczuciem winy.

Jakiego typu to może być wydarzenie?

Czasem jest to jakieś wspomnienie słów usłyszanych na przykład od rodzica, że jesteśmy za coś winni. I ta myśl o poczuciu winy wpada do ucha jak piosenka z radia, której nie potrafimy później wyrzucić z głowy. „Gdyby nie ja, to brat by czegoś nie zrobił”, etc. Zaczyna się nadkoncentracja, której przejawem jest obsesyjne myślenie, z bardzo starannym unikaniem nie tylko zła i grzechu, ale nawet jego pozorów. A najczęściej tego, na co po prostu nie mamy wpływu, czego nie możemy weryfikować. I wtedy staje się to jakąś ucieczką, wytwarza się pasja. Widywałem to w różnych środowiskach, m.in. w zakonach, gdzie spóźnienie do kaplicy, czy nierówno ustawione świeczki przed obrazem Pana Jezusa urastały do rangi grzechu wołającego o pomstę do nieba. Jak nie ma innych problemów, bo rzeczy są uporządkowane, do dużej rangi urastają drobnostki. Później kłopot jest w konfesjonale, bo można godzinami tłumaczyć, ale to niewiele daje.

No właśnie - gdy taka osoba, borykająca się z nerwicą, przychodzi do konfesjonału, co jej Ksiądz radzi?

Przeważnie zalecam kierownictwo duchowe, w trudniejszych przypadkach - wizytę u psychologa lub psychoterapeuty. Niestety, wielu spowiedników ma problem ze „zdiagnozowaniem” takich penitentów, przez co nieświadomie mogą pogarszać ich stan i utwierdzać w natręctwach. Niektórzy penitenci w efekcie przychodzą po kilka-kilkanaście razy dziennie do spowiedzi.

Jak więc pomóc takim osobom? Jak wygląda praca z nimi?

Spowiednik powinien wtedy poprosić o opisanie rzeczywistości i wysłuchać, a później „przejąć” na jakiś czas odpowiedzialność. Niektórzy mistrzowie życia duchowego wskazują, ze taka osoba nie powinna przystępować do spowiedzi częściej niż raz w roku - by zdystansowała się, odpoczęła od natrętnego samooskarżania się.

Ale ktoś, kto ma w głowie zakodowaną na swój temat etykietkę pt. „wielki grzesznik” może takiemu spowiednikowi nie zaufać i posądzić go o bagatelizowanie „grzechów”. Co wtedy?

Wtedy zwykle taki ktoś szuka innego spowiednika, bo chce się czuć zaopiekowanym i przytulonym, uratowanym przez kogoś, kto mu ten jego ból odbierze. Ale napięcie znika tylko na chwilę. Do tęsknoty za zrozumieniem dokłada się nowe cierpienie jego kolejnego braku. Jeśli nie będzie w stanie podjąć rzetelnej współpracy, zawierającej sporą dawkę dyscypliny, to tak jak w innych fobiach, może się ona pogłębiać. Jeśli jednak w końcu będzie na tyle zdeterminowany, przeciążony niepotrzebnym cierpieniem, to może zdecydować się na psychoterapię, która nie będzie rodzajem pocieszania, ale poważnym przepracowaniem mechanizmów, które stoją u jej podłoża, zwykle wczesnodziecięcych. Nieadaptacyjnych schematów reagowania. Takich, które dziecko musiało przyjąć, z braku innych, aby doraźnie się obronić, ale które na dłuższą metę okazują się szkodliwe. Często te schematy rodzą się z kłamstwa skierowanego do dziecka na jego temat, przez bliskie mu osoby, które nieświadomie przyjmuje, bo nie może się im sprzeciwić, aby ich nie stracić.

Istnieje coś takiego jak koncepcja zbyt szerokiego i zbyt wąskiego sumienia. Jak odróżnić, czy mam problem z „wąskim sumieniem”, czy to już jest nerwica?

Nie wiem, czy ktoś tak bardzo martwi się podejrzeniami o rzeczywiście zbyt szerokie sumienie, ale jeśli tak, i to poważnie, to raczej wskazuje to na tą drugą możliwość. Chrześcijaństwo jest religią radości, wolności i sensu. Chrystus jest dopełnieniem Bożego objawienia, przychodzi by być prawdziwą drogą prowadzącą do Ojca (Drogą, Prawdą i Życiem). Jeśli żyjemy Nim prawdziwie, to stajemy się szczęśliwi, bo tylko po to Bóg nas stworzył. Jeśli natomiast przynosi nam ono lęk, smutek, czy cierpienie, to jeszcze raczej Go nie poznaliśmy, a tylko jego jakiś karykaturalny wymiar. Ten właśnie, który zamiast nas zbawiać (uwalniać i czynić szczęśliwymi), gnębi i zastrasza, nie pozwalając żyć pełnią życia. To właśnie jest już nerwica. Z tym, że zawsze w życiu napotkamy jakieś trudne chwile, kłopoty, straty powodujące cierpienie. To jest czymś zwyczajnym. Nerwica to nie tyle odmienny od naturalnego, zdrowego stan rzeczy, ale na tyle odległy od niego, że w dużym stopniu odbiera nam go. A do tego dochodzi to, że próbując poradzić sobie z życiem destrukcyjnymi metodami, to sami je sobie i to w większości zupełnie nieświadomie, niszczymy.

I tu wracamy do relacji. To ona pozwala zaobserwować mechanizmy?

Tak. Chodzi o osobę z większym doświadczeniem, niezaangażowaną bezpośrednio w naszą historię – tak jak mecz piłkarski inaczej widzimy z pozycji trenera czy kibica, a nie z pozycji zawodnika uczestniczącego w akcji, co zawęża horyzont. To zaufanie rzecz jasna jest na początku na kredyt, a z czasem się je weryfikujemy. Jak pod koniec filmu "Piękny umysł”, kiedy główny bohater cierpiący na schizofrenię upewnia się pytając innych, czy ludzie, których widzi istnieją naprawdę, czy są wytworem jego wyobraźni. Tak osoba borykająca się z nerwicą może konfrontować swoje wyobrażenia na temat swój i Pana Boga z kierownikiem duchowym.

To pytanie, które padło już wiele razy, ale nadal jest bardzo aktualne: jak znaleźć dobrego kierownika duchowego? Zwłaszcza, gdy ma się problem z zaufaniem sobie i innym?

Jest taki fragment w Biblii o tym, że jeśli ślepy prowadzi ślepego, to obaj wpadną w dół. Trzeba po prostu szukać odpowiednich osób. Na szczęście, choć co prawda od niedawna, powstają tak zwane „szkoły spowiedników” gdzie dokształcają się, co bardziej przejęci tą kwestią kapłani, którzy pragną pełniej odpowiedzieć na takie potrzeby. Może warto poszukać wśród ich absolwentów? A na bieżąco rozeznajemy to według wskazania zawartego w Biblii, gdzie Bóg podpowiada jak poznać prawdziwego proroka: po tym, że jego słowa się sprawdzają. Tak po efektach - owocach poznamy, czy kierownik duchowy lub spowiednik mają odpowiednie kompetencje.

Stanisław Tokarski MS, doktor nauk humanistycznych, certyfikowany psychoterapeuta i dyrektor Studium Psychoterapii Stowarzyszenia Psychologów Chrześcijańskich w Warszawie. W pracy badawczej i zawodowej zajmuje się zależnościami między rozwojem osobowości a rodzajem religijności.

Dziennikarka kulturalna, publicystka DEON.pl. Współpracowała m.in. z "Plusem Minusem", "Gościem Niedzielnym", Niezalezna.pl i TVP Kultura.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy jazda „na gapę” to grzech? [WYWIAD]
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.