Czy wierzę w to, co mówię w kościele?

(fot. Anna Jędrusiak)

Słyszę słowa: "Tajemnica wiary". Odpowiadam: "Chrystus umarł, Chrystus zmartwychwstał, Chrystus powróci". Odpowiadam odruchowo, nie zastanawiam się dwa razy, nie zawieszam głosu.

Jeśli melodia głosu księdza wchodzi w inną frazę i dostawia zwrot "oto wielka…", też nie muszę się głowić, by pójść za nim i odśpiewać, że głoszę śmierć Jezusa, wyznaję Jego zmartwychwstanie i oczekuję ponownego przyjścia. Ale czy naprawdę tak jest?

Nie chodzi o powtarzalność rytuału. To naturalne, że osłuchanie z liturgią zaowocuje automatyzmami w trakcie mszy. Chyba nawet dobrze, bo znaczy, że ona wchodzi nam w krew. Jednak sprawa jest bardzo poważna. Ledwo skończyła się Wielkanoc, a ty wracając do pracy już jesteś zły - na sąsiada, na koleżankę biurko obok, na księdza proboszcza albo własną siostrę. Dobija cię zmęczenie, zła pogoda, kondycja świata i człowieka. Ledwo przeszedłeś przez Paschę, a stare wraca. Niby jest oktawa, ale święta najczęściej kończą się ze śniadaniem wielkanocnym. Trzeba zadać sobie pytanie: może to znak, że tak naprawdę nie wierzę w to, co mówię w kościele?

Bo czy głoszę ludziom śmierć Jezusa i wyznaję Jego zmartwychwstanie? Czy radość, o której słyszę niekiedy z ambony, jest moją radością, czy też mi się ją wmawia? Czy nie tylko się przyglądam, lecz uczestniczę w Passze Pana? Mówiąc krótko - czy wierzę w to, że za mnie umarł, że pokonał śmierć i wróci do nas? Czy ta historia jest dla mnie realną opowieścią o tym, co miało miejsce dwa tysiące lat temu, czy też jakąś gawędą o wątpliwej prawdziwości? Może się nad tym nie zastanawiam?

DEON.PL POLECA


Dużo pytań, mało odpowiedzi. Przecież gdybym naprawdę wierzył, to powinienem pękać ze szczęścia. Bóg wziął na siebie mój grzech i go zniszczył. Stał się moim grzechem, aby mnie zbawić i zwyciężył. Nas jednak ta radość często omija. Nawet nie dlatego, że popadamy w jakąś szczególną religijną oziębłość, ale codzienność zasłania eschatologiczny horyzont. O ile nie płonie we mnie apokaliptyczny zapał, to gdy myślę o jutrze, zazwyczaj projektuję sobie co zrobić na obiad, jakie obowiązki czekają mnie w pracy albo jaką rozrywką umilę sobie wolny czas. W tym obrazku zazwyczaj brakuje przyjścia Jezusa w chwale, bo ono jest jakieś… nierealne. Nie przystaje do codzienności. Przecież skoro je głoszę, to powinienem żyć tak, jakby mogło nastąpić w dowolnym momencie. Jakby miało być już.

To nie perspektywa lęku, a jeszcze większej radości wiecznego życia, którą zasłania nie tylko powszedniość, ale nasze zwykłe zmartwienia: martwi nas choroba, przemijanie bliskich i własne. Boli nas zło, które ma miejsce w Kościele i poza nim. To naturalne, ale skoro nie umiemy cieszyć się z tego, co Bóg zrób zrobił dla człowieka, to jeszcze trudniej będzie nam znaleźć pociechę w radości wiecznego życia u Jego boku. Umoczeni w szarości dnia powszedniego, nie sięgamy po światło Wielkiej Nocy. Światło bijące z pustego grobu, nadzieję zmartwychwstania. Czasem brakuje nam zapału, czasem sił, a innym razem samej wiary. Gorąco pragniemy wlać chociaż kroplę jej w serca czytelników kwietniowego "Czytaj Dalej", który poświęcamy najważniejszej z tajemnic.

Nie da się tego zrobić bez doświadczenia spotkania, dlatego numer otwiera przepiękne świadectwo Szymona Żyśki, który szuka Jezusa w permanentnym kryzysie Kościoła. Tomasz Budzyński w rozmowie z Piotrem Kosiarskim mówi o życiu bez strachu przed śmiercią, które płynie z wiary. Michał Lewandowskim w obszernym eseju analizuje Wielką Sobotę, najbardziej tajemniczy dzień Triduum Paschalnego, w którym dokonuje się potężna rewolucja - Bóg schodzi tam, gdzie nie powinno go być, bo do piekieł, by pokonać śmierć.

Dwa ostatnie teksty bloku głównego wychylają nas do nadziei zmartwychwstania. Joanna Malec wyjaśnia o co chodzi z oczekiwaniem ponownego przyjścia Jezusa w chwale i pokazuje jak łączy nas ono z Żydami. Z kolei Karol Sobczyk w rozmowie z Edytą Drozdowską zwierza się z tego, jak oczekiwanie na to, co przyszłe, wpływa na jego codzienność. Dodatkowo, tak jak w pozostałych numerach, przypominamy najciekawsze teksty, które mogliście przeczytać na DEON.pl w kwietniu. Warto do nich wracać.

Tajemnica wiary ma ogromną moc, bo zmienia całe życie człowieka - dodaje do niego niewidzialny wymiar oczekiwania, które w widzialny sposób wpływa na chrześcijanina. Spróbujmy ją zrozumieć najlepiej jak się da, czyli razem. We wspólnocie, która nie tylko powtarza pewne obce słowa, ale nasyca nimi każdy dzień.

Karol Kleczka - redaktor DEON.pl, doktorant filozofii na UJ, współpracuje z Magazynem Kontakt. Prowadzi bloga Notes publiczny

Redaktor i publicysta DEON.pl, pracuje nad doktoratem z metafizyki na UJ, współpracuje z Magazynem Kontakt, pisze również w "Tygodniku Powszechnym"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Czy wierzę w to, co mówię w kościele?
Komentarze (2)
IC
Iwona czaplicka
4 maja 2019, 15:58
Jakby sie ktos pytal -owszem, mam uraz. Pierwsza spowiedz -mialam 7 llat. Poszlam do szkoly rok wczesniej (i zawsze bylam najlepsza uczennica) Przerzucono mnie w pospiechu do innej klasy na religii, bo malo czasu do komunii. No i pytania  wsadzalas sobie palce? Ktos ci wsadzal? Takich rzeczy sie nie zapomina do konca zycia. A nie byl to odoosobniony przypadek -do konca mojej przynaleznosci do KK slyszalam w czasie spowiedzi tylko takie pytania.
IC
Iwona czaplicka
4 maja 2019, 15:54
Stara jestem. Rozmawiam z siostra. Ona mowi -wiesz, zawsze uwazalam ze bajki opowiadaja. Ja tez, jak mialam te 7-8 lat podejrzewalam ze klamia. Bo jak sie przycislo, to wrzask i grozby. Tu tez przycisnelam pare razy -nikt nie umial odpowiedziec.