Encyklika, która miażdży system

Encyklika, która miażdży system
(fot. Grzegorz Gałązka / galazka.jezuici.pl)

"Nawet jeśli poza Kościołem nie ma zbawienia, to poza Ziemią nie ma Kościoła. Tak to przewidział Stwórca" - pisze Bartłomiej Sury.

 

Coś wisi w powietrzu. I nie jest to tylko smog.

Chodzi raczej o rosnącą, bardzo nieprzyjemną świadomość, że spektakularnie oblaliśmy egzamin, jeśli chodzi o "czynienie sobie ziemi poddaną". Powoli zaczyna do nas docierać, że nie wszystko jest w porządku z globalnym systemem ekonomicznym i stanem planety, którą maltretujemy w sadystyczny, wulgarny wręcz sposób.

Ta bolesna świadomość zaczyna już dawać o sobie znać w tak zwanych mainstreamowych mediach. Nie chodzi przy tym o "clickbaitowe" ciekawostki, lecz poważny namysł. Przykłady? Głośny wywiad Grzegorza Sroczyńskiego z ekonomistką Hanną Szymborską oraz jego artykuł podsumowujący komentarze internautów na temat tegoż wywiadu. Wypowiedź profesora Szymona Malinowskiego w "Dzień dobry TVN". Oby takich głosów było coraz więcej.

Oblaliśmy egzamin. "My", czyli kto? "My", czyli ludzie. Umówmy się - są okoliczności, kiedy przynależność narodowa, religijna czy jakakolwiek inna nie może być usprawiedliwieniem. Gdy idzie o przetrwanie naszej planety (trzeba to już nazywać w taki sposób), nie wolno dzielić ludzkości na frakcje. Być może pierwszorzędny grzech ekologiczny na tym właśnie polega, że nawet w obliczu ogólnoświatowego zagrożenia, wciąż tracimy energię na walkę plemion. Co ważne: nie chodzi tu o wyparcie się własnych przekonań, lecz otwartość na współpracę z każdym, również tym, z którym ideologicznie nam nie po drodze.

Ktoś powie: "tylko Kościół jest święty, środowisko naturalne jest na drugim miejscu. Troszczmy się przede wszystkim o zbawienie". Tym bardziej potrzeba nam "nawrócenia ekologicznego", o którym pisze Franciszek. Nawet jeśli poza Kościołem nie ma zbawienia, to poza Ziemią nie ma Kościoła. Tak to przewidział Stwórca.

W związku z tym etykietowanie wszystkich możliwych ludzi i instytucji oraz segregowanie na "prawicę i lewicę", "wierzących i niewierzących", "swoich i obcych" przypomina wieszanie flag i tożsamościowych emblematów w płonącym budynku. To nie jest czas agresywnego bronienia doktryny. To nie jest czas dumnego paradowania w mundurze swojej organizacji. To jest czas zakasywania rękawów i wytrwałej, organicznej pracy.

To nie znaczy, że katolicka tożsamość stanowi jakąkolwiek przeszkodę - wręcz przeciwnie, może być szansą, jeśli uważnie przysłuchamy się, co dziś Kościół mówi do swoich wiernych.

Aby usłyszeć ten głos, trzeba jednak na chwilę chociaż zrezygnować z dualistycznej, faryzejskiej gorliwości dzielenia świata na bezpieczną Łódź Piotrową i całą resztę, którą mamy w nosie. W obliczu dzisiejszych wyzwań środowiskowych wszyscy płyniemy na jednym statku. Jak często powtarza Franciszek w Laudato si’ - "wszystko jest ze sobą powiązane".

Gdy powstrzymamy się od tożsamościowej zawiści, możemy zauważyć, że Duch Święty podarował naszej zwariowanej epoce papieża, który rozumie wyzwania współczesności. Nie tylko je rozumie, ale ma dla nas wszystkich odpowiedź.

W wywiadzie, który przygotowałem dla "Życia Duchowego" ks. Grzegorz Strzelczyk powiedział: "Kiedyś bardzo docenimy Franciszka jako pierwszego papieża, który tak mocno powiedział: globalny system trzeba zmienić, tu nie ma co reformować. Potrzebny nam wstrząs, a chrześcijanie powinni się zaangażować w tworzenie nowego ładu ekonomicznego" ("Życie Duchowe" nr 96/2018).

Zamiast czekać z podziękowaniami, już teraz zabierzmy się do czytania Laudato si’. Ta encyklika to więcej niż uporządkowany wykład doktryny Kościoła. To wezwanie, którego nie sposób zlekceważyć. Niech będzie dla nas wszystkich rachunkiem sumienia.

Zróbmy ten jeden mały krok. Wystarczy raz dziennie przeczytać choćby punkt z Laudato si’, a następnie przez chwilę się zastanowić, jak to się ma do naszego codziennego życia. Postępując w ten sposób, ta encyklika może miażdżyć nasze twarde, kamienne serca.

Dokument Franciszka to ora et labora XXI wieku - słowa ratunkowe dla naszej epoki. Musimy się uchwycić papieskiej myśli, aby ocalić to, co można jeszcze ocalić. Musimy powtarzać je i stale sobie przypominać Franciszkowe wezwanie, aby w ten sposób wziąć odpowiedzialność za świat, w którym żyjemy.

Wybrałem kilka punktów Franciszkowego dokumentu, które szczególnie mnie poruszają i skłaniają do myślenia. Być może więcej osób czuje podobnie? Mam nadzieję, że okażą się dla wielu z nas narzędziem "ekologicznego nawrócenia".

 

Jak zatem nawraca mnie Franciszek?

Powaga kryzysu ekologicznego wymaga od nas wszystkich myślenia o dobru wspólnym i podążania drogą dialogu, wymagającego cierpliwości, ascezy i wielkoduszności. Zawsze pamiętajmy, że "rzeczywistość jest ważniejsza od idei" (LS 110).

Rzeczywistość jest ważniejsza od idei. Nasze ideologiczne spory (również wewnątrz Kościoła) zabierają nam cenny czas i energię. A może sami, z lenistwa, generujemy tak wiele ideologicznych i doktrynalnych problemów, aby potem je interpretować i o nich dyskutować? To łatwiejsze niż fizyczna, pożyteczna praca na rzecz środowiska.

Opisy stworzenia w Księdze Rodzaju zawierają w swoim symbolicznym i narratywnym języku głęboką naukę na temat ludzkiego istnienia i jego rzeczywistości historycznej. Sugerują one, że ludzka egzystencja opiera się na trzech podstawowych relacjach ściśle ze sobą związanych: na relacji z Bogiem, z innymi ludźmi i z ziemią. Według Biblii te trzy istotne relacje uległy zerwaniu nie tylko zewnętrznie, ale również w nas samych. Tym zerwaniem jest grzech (LS 66).

Relacja z Bogiem, relacja z ludźmi - to się zgadza. Ale relacja z ziemią?! W swojej antropocentrycznej ignorancji zapomnieliśmy, że ziemia, po której chodzimy, jest naszą żywicielką. Bardzo zmęczoną żywicielką. Spowiadamy się z grzechów dotykających relacji z ludźmi i Bogiem. A jak często spowiadamy się z "grzechów ekologicznych"?

Najlepszym sposobem postawienia człowieka na właściwym mu miejscu i skończenia z jego roszczeniami do bycia absolutnym władcą ziemi jest ponowne przypomnienie postaci Ojca Stworzyciela i jedynego Pana świata, bo inaczej człowiek będzie chciał nieustannie na nowo narzucać rzeczywistości swoje prawa i własne interesy (LS 75).

Zakochaliśmy się w naszych ludzkich możliwościach do tego stopnia, że umyka nam fakt, że nie jesteśmy Stwórcami. Nieustannie rościmy sobie prawo do ferowania wyroków, wydawania sądów, co jest moralne, a co takie nie jest, zachowujemy się jak władcy świata. Zagłuszamy sami siebie nieustannym szczebiotem. Nie jesteśmy w stanie usłyszeć, co mówi do nas Pan przez Ziemię, którą stworzył i którą nam powierzył, abyśmy otoczyli ją opieką.

Dołącza się do tego dynamika mediów i świata cyfrowego, gdy staje się wszechobecna, nie sprzyjając rozwojowi zdolności do mądrego życia, głębokiego myślenia, wielkodusznego miłowania. Wielkim mędrcom przeszłości groziłoby w tym kontekście, że będą świadkami, jak ich mądrość jest przytłumiana pośród rozpraszającego zgiełku informacyjnego. Konieczny jest wysiłek, aby środki te stały się bodźcem do nowego rozwoju kulturalnego ludzkości, a nie degradacją jej najgłębszego bogactwa. Prawdziwej mądrości, owocu refleksji, dialogu i wielkodusznego spotkania między ludźmi, nie osiąga się jedynie na drodze gromadzenia danych, prowadzącego do przesytu i zamętu w swego rodzaju skażeniu umysłowym (LS 47).

Wygląda na to, że potrzebujemy ascezy również na polu informacji. Mnie osobiście zawsze się wydawało, że im więcej mam informacji, tym lepiej. Dziś odnoszę wrażenie, że informacyjny konsumpcjonizm nie różni się tak bardzo od konsumpcjonizmu zakupowego. To brzmi dziwnie, ale może lepiej nie czytać kolejnego, tak bardzo ważnego i potrzebnego artykułu? (Czytelniku, jeśli uznasz, że lepiej przerwać tutaj i iść na spacer - będę bardzo szczęśliwy jako autor!)

Nie rezygnujmy ze stawiania sobie pytań o sens i cel wszystkich rzeczy. W przeciwnym razie usprawiedliwimy stan faktyczny i będziemy potrzebowali więcej namiastek, aby przetrwać w tej pustce (LS 113).

Papież mówi o pustce współczesnej, technokratycznej cywilizacji, w której gonitwa za nowościami zaczyna przytłaczać coraz więcej osób. Na chwilę odsuńmy na bok wszystko, co pochłania naszą uwagę, aby wciąż zadawać pytania o "sens i cel wszystkich rzeczy". Jeśli przestaniemy pytać, ogarnie nas do reszty zbiorowe, marketingowe szaleństwo.

Wszystko jest ze sobą połączone. Jeśli człowiek ogłasza siebie jako niezależnego od rzeczywistości i staje się władcą absolutnym, kruszy się sama podstawa jego istnienia, ponieważ "zamiast pełnić rolę współpracownika Boga w dziele stworzenia, człowiek zajmuje Jego miejsce i w końcu prowokuje bunt natury" (LS 117).

Bunt natury staje się coraz bardziej słyszalny. To jest krzyk, który każe nam się opamiętać w eskalowaniu wewnątrzpaństwowych i wewnątrzkościelnych konfliktów. Dziś każdy z nas powinien zapytać samego siebie - jak współpracuję z Bogiem w Jego (Jego!) dziele stworzenia?

Jesteśmy powołani do pracy od chwili naszego stworzenia. Nie należy dążyć do tego, aby postęp technologiczny zastępował coraz bardziej ludzką pracę, przez co ludzkość doprowadziłaby do wyrządzenia szkody sobie samej. Praca jest koniecznością, częścią sensu życia na tej ziemi, sposobem dojrzewania, ludzkiego rozwoju i osobistego spełnienia (LS 128).

Czy nie jest tak, że współcześnie gardzimy "zwykłą pracą"? Dzieje się tak chyba przede wszystkim w pokoleniu, do którego sam należę - a więc wśród milenialsów. My chcemy pracy wyjątkowej, szczególnej, "kreatywnej", uwalniającej nasz twórczy potencjał i tak dalej… Taką postawą niszczymy samych siebie oraz nasze otoczenie. Gardzimy prostą, fizyczną pracą, bo zapomnieliśmy, jak bardzo sami jej potrzebujemy.

Akceptacja własnego ciała jako daru Boga jest niezbędna, by przyjąć cały świat jako dar Ojca i wspólny dom, natomiast logika dominacji nad własnym ciałem przekształca się niekiedy w subtelną logikę panowania nad stworzeniem (LS 155).

A jednak my wciąż chcemy wyglądać idealnie, wciąż chcemy siebie poprawiać, wydając mnóstwo pieniędzy na ubrania i kosmetyki. Chcemy zapanować nad naszą cielesnością, aby dopasować się do modelu, który ni stąd, ni zowąd przyjęliśmy jako własny. Terroryzujemy siebie samych, ponieważ zredukowaliśmy nasze ciało do narzędzia autopromocji, kreowania własnego wizerunku. Czy to kolejne, setne selfie rzeczywiście ma sens?

I jeszcze jeden fragment. Chciałbym do niego wracać tak często, jak to tylko możliwe. Mam nadzieję, że wystarczy mi wytrwałości, aby czytać to zdanie przynajmniej raz w tygodniu.

Jaki świat chcemy przekazać tym, którzy będą po nas, dorastającym dzieciom? Pytanie to dotyczy nie tylko w sposób wyizolowany środowiska, ponieważ nie można podnieść tej kwestii w sposób fragmentaryczny. Kiedy zastanawiamy się nad światem, jaki chcielibyśmy pozostawić, myślimy przede wszystkim o jego ogólnej orientacji, jego sensie, jego wartościach. Jeśli nie pulsuje w nich to podstawowe pytanie, to nie sądzę, aby nasze niepokoje ekologiczne mogły doprowadzić do istotnych efektów. Ale jeśli pytanie to jest zadawane odważnie, to prowadzi nas nieuchronnie do wielu innych bardzo bezpośrednich pytań: Po co przechodzimy przez ten świat? Po co się narodziliśmy? W jakim celu pracujemy i walczymy? Dlaczego ta ziemia nas potrzebuje? Nie wystarczy więc powiedzieć, że musimy się niepokoić o przyszłe pokolenia. Trzeba zdać sobie sprawę, że stawką jest nasza godność. To my sami, jako pierwsi, jesteśmy zainteresowani w przekazywaniu takiej planety, gdzie ludzkość, która przyjdzie po nas, mogłaby zamieszkać. To dramat dla nas samych, bo odwołuje się do sensu naszej bytności na tej ziemi. (LS 160).

Można by tu zacytować jeszcze mnóstwo zdań z Laudato si’, obok których nie sposób przejść obojętnie. Franciszek wzywa do kulturowej rewolucji, w której chrześcijanin powinien wziąć udział. Głowa Kościoła kwestionuje współczesny porządek świata, którego nie sposób pogodzić z Ewangelią. To naprawdę nie jest kwestia kosmetyki. Papież Kościoła, natchniony przez Ducha Świętego, mówi o potrzebie rewolucji. Zastanówmy się przez chwilę nad powagą tej sytuacji.

Na czym ma polegać rewolucja? To "ekologiczne nawrócenie", które miażdży nasze serca z kamienia. Gdy otrzymamy serce z ciała, nie będziemy w stanie obojętnie przyglądać się zbiorowej autodestrukcji, którą urządzamy sobie jako ludzie. Z troską spojrzymy na Ziemię, którą Bóg z zaufaniem powierzył w nasze ręce. Już czas, abyśmy zaczęli poważnie traktować tę odpowiedzialną misję, którą otrzymaliśmy. Zbudowaliśmy cywilizację, która nie licuje z Bożym zamiarem. Takie są fakty. Franciszek mówi nam to wprost, bo nie zależy mu specjalnie na poklasku. Ma jednak na tyle odwagi, aby nami wstrząsnąć.

Katoliku, weź, czytaj Laudato si’ i dowiedz się, co mówi Duch do Kościoła.

Bartłomiej Sury - redaktor, od czasu do czasu publicysta.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
ks. Grzegorz Strzelczyk, Aneta Kuberska-Bębas

Jak wiele dzisiejszy Kościół ma wspólnego z Jezusem?

Czy Kościół zabrał nam wolność, którą podarował nam Chrystus? Wierzymy w jednego Boga, czy może w trzech? Czy to, co święte, kończy się na progu świątyni? Czy...

Skomentuj artykuł

Encyklika, która miażdży system
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.