Wszystkie błędy DEON.pl

Wszystkie błędy DEON.pl
(fot. Rawpixel.com / shutterstock.com // aj)
Michał Lewandowski / Szymon Żyśko

Podobno żyjemy w epoce postprawdy, w której królują fake newsy i przyjemnie łechtające naszą ciekawość nagłówki artykułów. Niektórzy w te postprawdy i postnowoczesności nie wierzą, ale coś musi być na rzeczy, bo przynajmniej trzykrotnie przydarzyło nam się porządnie dać ciała i zrobić materiał o tym, co nigdy się nie wydarzyło. Nastał dzień prawdy, kajania się i przyznania do błędów.

Nie, nie zrobiliśmy tego celowo, nie było tajemnego planu, który zakłada, że w ten konkretny dzień wprowadzimy czytelników w błąd i ponęcimy "dla klików". Zobaczyliśmy dobrą i ciekawą informację, podaliśmy dalej, wszystko potoczyło się jak zawsze w takim przypadku. Dopiero po kilku godzinach, kiedy docierało do nas więcej wiadomości i komentarzy, zdawaliśmy sobie sprawę, że puściliśmy w świat klasyczną dziennikarską "kaczkę". Ktoś powiedziałby, że skłamaliśmy. Nie, podobnie jak dziesiątki innych poważnych dzienników i portali daliśmy się złapać w siatkę sprawnie skonstruowanej manipulacji, którą swoim zachowaniem tylko utrwaliliśmy. Co można było zrobić lepiej? Na przykład dotrzeć do źródła, które pierwsze podało informację. Tego nie zrobiliśmy, nasz błąd, bijemy się w pierś.

DEON.PL POLECA

Co zawaliliśmy? Kiedy popełniliśmy błąd? Poniższe pamiętamy szczególnie. W każdej z nich podaliśmy dalej coś, co nie zostało odpowiednio dobrze sprawdzone. Każda miała znamiona ciekawej wiadomości. Problem w tym, że w ogóle nieprawdziwej lub co najmniej mocno naciąganej.

* * *

Jezus otwiera oczy

Zagadka, tajemnica, nieoczekiwane wydarzenie, cuda, niewyjaśnione historie, które pobudzają wyobraźnię i rodzą mnóstwo domysłów. Kto nie lubi takich historii?

Był letni poranek, 11 sierpnia 2016 roku, sezon ogórkowy w pełni, nieliczne informacje wolno przetaczają się przez młynki agencji prasowych, tych ciekawych wypatruje się jak wody na pustyni. A jak wiadomo, nietrudno tam o fatamorganę.

W kilku miejscach w sieci zauważamy, że coraz bardziej popularny staje się materiał wideo prezentujący rzekomy cud, który wydarzył się w jednym z kościołów w Meksyku. Jak strudzeni wędrowcy przez saharyjskie pustkowia rzucamy się w kierunku zapachu wody, który zapowiada prawdziwą, rwącą rzekę.

Faktycznie, w coraz bardziej wiarygodnych portalach pojawia się informacja o wydarzeniach, jakie miały mieć miejsce w kaplicy w Saltillo w stanie Coahuila de Zaragoza. Ponoć znajdująca się tam figura Jezusa otworzyła oczy w czasie sprawowania nabożeństwa. Co więcej, potwierdzenie tych informacji znajdujemy w materiale wideo, które faktycznie pokazuje to, co opisują. Zaczyna się gorączkowe poszukiwanie informacji, byle szybciej przygotować odpowiedni tekst.

Przeanalizujmy krótko fragment tego, co wtedy powstało:

"Materiał miał być zarejestrowany w czerwcu, ukazał się na stronie «Adimensional» zajmującej się dokumentowaniem zjawisk paranormalnych. Jak twierdzi Ivan Escamilla, nadzorujący działanie strony, wierzy, że nagranie jest prawdziwe. Twierdzi, że ponad 20 ekspertów (w tym księży i specjalistów od efektów specjalnych) pracowało nad materiałem i nie znalazło żadnych dowodów, by był on w jakikolwiek sposób zmieniony. Jak podają serwisy dailymail.co.uk oraz catholic.org, do sprawy nie odniosła się jeszcze diecezja Saltillo (na terenie której miało miejsce wydarzenie) ani nie rozpoczęła w tej sprawie śledztwa."

Mamy więc materiał, który miał być zarejestrowany w czerwcu, ale potwierdza to tylko jedna strona, która zajmuje się zjawiskami paranormalnymi, jej twórca (sic!) uważa, że nagranie jest prawdziwe, mamy mitycznych 20 ekspertów, którzy wypowiadają się w sprawie (choć nikt nie przytacza konkretnych nazwisk ani rzekomo prowadzonych badań). Są dwie strony, które co prawda podają informację dalej, ale trudno uznać je za tytanów dziennikarskiej rzetelności i warsztatu.

O tym, co działo się tego poranka, mówi Michał Lewandowski, wydawca portalu 11 sierpnia 2016:

"Pamiętam, że poranek był wyjątkowo spokojny. Nie działo się nic ważnego, sierpień lał się z nieba, czekałem na kolejne newsy. Nagle gdzieś na Facebooku lub Twitterze zauważyłem, że filmik z nabożeństwa staje się coraz bardzie popularny. Postanowiłem działać i szybko stworzyć materiał, który będzie oparty na jakichkolwiek źródłach. Niestety jedyne, które były dostępne - teraz zdaję sobie z tego sprawę - pozostawiały wiele do życzenia w swojej rzetelności i w rzeczywistości nie można było budować na nich rzetelnej i spójnej informacji."

Materiał wideo z wydarzenia skopiowany przez kilkaset portali dystrybuujących wideo jest dostępny do dzisiaj w sieci. Nie stracicie wiele czasu na znalezienie go i samodzielną ocenę.

Dziennikarskie emocje

Sierpień 2016 roku nie należał do łatwych. Niecały tydzień później prawie podskoczyliśmy na krzesłach, kiedy tygodnik "Rewia" podał informację, że córka Ewy Błaszczyk, założycielki fundacji "Akogo?" i kliniki "Budzik", wybudziła się ze śpiączki. Informację "Rewii" miała przekazać neurochirurg Monika Barczewska. Wiedzieliśmy, ile takie wydarzenie znaczy dla ludzi, którzy z różnych powodów zostali dotknięci cierpieniem spowodowanym niemożnością nawiązania kontaktu z pozostającymi w śpiączce bliskimi.

Co więcej, już kilkakrotnie informowaliśmy o tym, że kolejne osoby w klinice budzą się i nawiązują kontakt. Chcieliśmy, żeby ten przypadek był kolejną dobrą historią. Wszystko wydawało się mieć znamiona prawdy, coraz więcej dużych i znaczących portali internetowych podawało informację.

Jednak coś nie dawało nam spokoju i opublikowanie informacji sprzęgliśmy z telefonem do fundacji "Akogo?", którym chcieliśmy zweryfikować informację. Niestety, nie mieliśmy dobrych informacji. 17 sierpnia 2016 roku w newsie "Fundacja Akogo? dementuje informacje o wybudzeniu córki Ewy Błaszczyk" powołaliśmy się na rozmowę z jedną z pracownic fundacji, która zapytana o wybudzenie córki Ewy Błaszczyk stwierdziła: "nic takiego się nie wydarzyło".

Tego dnia aktorka nie odniosła się do powielanych przez media informacji o rzekomym wybudzeniu. Pozostało nam czekać na rozwój wypadków. Dwa dni później Ewa Błaszczyk wydała oficjalne oświadczenie, w którym stwierdziła, że "kontakt ze światem się poprawił, ale Ola ciągle pozostaje w stanie minimalnej świadomości. Było to potwierdzenie naszych wątpliwości".

W kolejnej części newsa pisaliśmy:

"Prezes fundacji Akogo? podziękowała za zainteresowanie stanem zdrowia córki: «Od lat odbieram wiele sygnałów i informacji świadczących o Państwa wsparciu w naszej trudnej drodze, podczas choroby mojej córki. W odpowiedzi na ostatnie doniesienia w mediach (podczas mojej nieobecności w kraju) dotyczące stanu zdrowia Oli, pragnę oświadczyć, że moja córka nie jest jeszcze w pełni wybudzona».

Błaszczyk w oświadczeniu przywołała słowa lekarki, które zostały wykorzystane przez media. Podały one informację o całkowitym wybudzeniu 22-letniej córki. Lekarka przekonywała, że na twarzy pacjentki widać «wyraz zadowolenia, radości i obojętności. W przypadkach, kiedy coś ją zaciekawi, coś silnie działa na jej emocje, zauważyć też można poszerzanie się źrenic. Jest również mniejsza spastyczność (napięcie mięśniowe), co ułatwia rehabilitację oraz wykonywanie czynności dnia codziennego»."

Mechanizm, jaki w nas zadziałał, był bardzo podobny do przypadku meksykańskiej figury Jezusa. Wiedzieliśmy jednak, że tym razem trzeba dotrzeć do źródła i szybko zweryfikować informację. Zrobiliśmy, co trzeba. Emocje ustąpiły miejsca chłodnej kalkulacji i rozsądkowi.

Popełniliśmy jednak błąd i zbyt szybko upubliczniliśmy informację, bazując tylko na jednym, niesprawdzonym źródle. Mogliśmy poczekać, spokojnie wykonać telefon i na oficjalnych, zdobytych osobiście informacjach zbudować rzetelną wiadomość. Tego zabrakło.

Zamach, którego nie było

Niecały rok później, w Dzień Dziecka 2017 roku, po godzinie 18.00 Twitter obiegły zdjęcia i materiały wideo, na których widać czarny obłok dymu unoszący się nad murami Watykanu. Szczerze? Byliśmy przerażeni tym, co zobaczyliśmy. Skojarzenie było ewidentne, snuliśmy kolejne teorie, co dzieje się teraz za Spiżową Bramą.

Błąd popełniliśmy w tytule i leadzie, gdzie zbyt ogólnie i za szybko skierowaliśmy uwagę czytelników na nie do końca sprawdzone fakty. Kluczowe było zdanie: "Chmury czarnego dymu unoszą się nad Watykanem po zarejestrowanym wybuchu".

I dalej: "Świadkowie mówią o «gęstym dymie wydostającym się z budynku» i o «głośnym wybuchu» zaraz obok budynków należących do Stolicy Apostolskiej". Kilkanaście minut po naszym newsie rzecznik prasowy Watykanu Greg Burke powiedział, że Watykan pozostaje "nienaruszony" przez pobliski pożar.

O 19.13 wiedzieliśmy, że akcentowanie czarnego dymu nad Watykanem i sugerowanie, że mogło dojść do zamachu, było błędem. Polska Agencja Prasowa podała: "pożar wybuchł w Rzymie na złomowisku samochodów w dzielnicy Primavalle. Nad okolicą unosi się ogromna chmura czarnego dymu. Ewakuowano mieszkańców trzech bloków położonych najbliżej złomowiska, które zostało całkowicie zniszczone. Płomienie objęły kilkadziesiąt samochodów. Słychać było wybuchy zbiorników paliwa. Sytuację określa się jako poważną. Nikt nie ucierpiał - podały służby. Media poinformowały, że złomowisko miało zostać zlikwidowane 10 lat temu".

O tym, co działo się czerwcowego wieczoru, mówi Karol Kleczka, który był wówczas wydawcą strony głównej portalu.

"Jest ciepły, czerwcowy wieczór. Dyżur przebiegał spokojnie, niektórzy powiedzą «robił się sam». W redakcji już pusto. Siedzę w kącie redakcji, wrzucam newsa za newsem. Wtem - wiadomość od kolegi (Karola Wilczyńskiego) - «Patrz na Twittera - rób materiał». Wysyła link do profilu jednego z prominentnych watykanistów, który w przestrzeni statusu twitterowego umieszcza komunikat: «Słyszany wybuch w pobliżu Watykanu, czarny dym nad bazyliką». Do tego krótki filmik ze smolistymi kłębami. Patrzę na depesze prasowe - pustka, nie ma nic. Myślę: «możemy być pierwsi» i niezwłocznie siadam nad materiałem. Linkuję do tweetów, po chwili spływają kolejne. Nie mija 10 minut, a o wybuchu w Stolicy Apostolskiej informują nie tylko mniej poważne (Daily Mail), ale i całkiem poważne (Corriere della Sera) źródła. Po kwadransie mam krótki materiał. Wrzucam na «jedynkę» z adnotacją PILNE i aktualizuję newsa, jak tylko pojawi się coś nowego. «Czarny dym nad Watykanem» z dramatycznym screenem jako ilustracją od razu leci na Facebooka. W momencie siedzi na nim tysiące użytkowników, którzy w komentarzach rozpoczynają spekulacje na temat źródła wybuchu, stanu zdrowia papieża (wkrótce informuję za rzecznikiem Watykanu, że «papież ma się dobrze»), ale większość czytelników nie wchodzi w update'owanego newsa. Polskie serwisy informacyjne z wolna się budzą, ale tak - jestem pierwszy z tą informacją.

Po pół godzinie, może czterdziestu minutach od publikacji, na Twitterze lądują nowe filmiki, a na mnie - kiedy już zdążyłem odbyć kilka rozmów telefonicznych z szefem - wylewa się kubeł zimnej wody. Nie w Watykanie, ale w Rzymie. Nie wybuch, a pożar. Nie bomba, a złomowisko samochodowe i podpalone opary benzyny ze starych gruchotów. Cały czas aktualizuję materiał, ale już mało kogo to obchodzi, dlatego decyduję się na ściągnięcie go z Facebooka i ze strony. Momentalny spadek czytelników. Publikuję osobny tekst ze sprostowaniem, ale smród czarnego dymu nadal gryzie mnie w nozdrza."

Fake news, który wprowadziliśmy do sieci, działając zbyt szybko i opierając się na szczątkowych informacjach, które mogły wprowadzić w błąd. Kilkanaście minut po pierwszych doniesieniach sytuacja stała się jasna. Zabrakło nam cierpliwości i doświadczenia, co robić w sytuacjach, które wyglądają na bardzo dramatyczne. Ostatecznie tytuł sprostowania zmieniliśmy na bardziej stonowany: "Pożar w pobliżu Watykanu".

Papież ofiarą fake newsa

W sidła kolejnego fake newsa wpadliśmy, mimo że mieliśmy sporo czasu na sprawdzenie źródeł jeszcze przed publikacją. Mówi Szymon Żyśko, wydawca strony 8 sierpnia 2017 roku:

"Wykorzystałem ten czas solidnie. Nie miałem jednak żadnych szans w starciu z fake newsem. Czasem nawet jako dziennikarze nie mamy szans w starciu z fałszywą informacją.

Ale dobre dziennikarstwo nie boi się podawania w wątpliwość swojej pewności. Tego nauczyłem się przy okazji fake newsa, którego sam udostępniłem. Czujność trzeba mieć zawsze, niezależnie od tego, czy powielasz informacje przygotowaną przez agencję prasową, czy sam jesteś jej autorem. Ofiarą mojego błędu padł tym razem... papież Franciszek.

Podczas mojego dyżuru redakcyjnego Katolicka Agencja Informacyjna opublikowała informację, z której jasno wynikało, że «papież pogratulował parze homoseksualnej z Brazylii decyzji o chrzcie trojga ich adoptowanych dzieci». Wśród osób, które wtedy były w redakcji, panowało spore zamieszanie. Przygotowywaliśmy newsa do publikacji, jednocześnie szukając innych źródeł tej informacji. Wszystkie anglojęzyczne media powoływały się na wypowiedź samych zainteresowanych, którą szybko odnaleźliśmy na Facebooku. - Jestem bardzo szczęśliwy. Teraz mogę już umrzeć spokojny - oświadczył mediom Toni Reis, który opublikował zdjęcie listu z Watykanu na swoim profilu.

Asesor ds. ogólnych w Sekretariacie Stanu Stolicy Apostolskiej, prał. Paolo Borgia zapewniał w tym liście, że: «Papież Franciszek życzy Panu szczęścia, przyzywając dla jego rodziny obfitości łask Bożych, abyście stale i wiernie żyli po chrześcijańsku jako dobre dzieci Boże i Kościoła». Zdjęcia, jak i opis całej sytuacji zostały przedstawione tylko przez jedną stronę - rodziców adopcyjnych trójki brazylijskich dzieci. Nie było żadnej odpowiedzi ze strony Watykanu. Chociaż sam list był autentyczny, to opis rodził poważne wątpliwości.

Niewiadomą pozostał kontekst całej sytuacji. Żadna z dostępnych depesz (w tym KAI) nie podnosiła zastrzeżeń co do autentyczności przedstawionych materiałów i źródeł. Źródłem rewelacji, oprócz samego wpisu Toniego Reisa, była peruwiańska «La Republica». Cytowały ją wszystkie inne media. Pomimo własnych wątpliwości, nie mogąc ich ostatecznie potwierdzić, podjęliśmy decyzję o publikacji newsa. Szybko osiągnął on bardzo duży zasięg. Spodziewaliśmy się sporej krytyki w komentarzach czytelników, dlatego chcieliśmy temat przedstawić możliwie jak najbardziej neutralnie. Nie udało nam się. Wśród użytkowników Facebooka zarysowały się jednak dwa skrajne obozy: jedni bronili decyzji papieża i gratulowali mu odwagi, a drudzy pytali, czy jest to zapowiedź zmiany nauczania.

Tego dnia na naszą skrzynkę redakcyjną zaczęło przychodzić wiele pytań i próśb o potwierdzenie informacji oraz wytłumaczenie decyzji papieża. Wieczorem była to już chyba najbardziej gorąca informacja w polskim Internecie. Cały czas monitorowaliśmy sytuację, czekając na jej rozwój i przede wszystkim reakcję Watykanu. Dopiero w późnych godzinach nocnych, około godz. 22, portal catholicnewsagency.org opublikował wypowiedź rzeczniczki Watykanu, że cała sytuacja została przedstawiona w sposób nieprawdziwy. Paloma Garcia Ovejero wyjaśniła, że papież Franciszek został wykorzystany i wciągnięty w całą sprawę bez swojej wiedzy i intencji, jakie były mu przypisywane przez adresatów listu.

- Papież nie mógł wiedzieć, że list trafi do gejowskiej pary, ponieważ został zaadresowany do jednej osoby w odpowiedzi na jej pismo. List został sporządzony w języku portugalskim. Papieskie błogosławieństwo nie ma wymiaru akceptacji, zostało źle zrozumiane i wykorzystane - powiedziała Garcia Ovejero.

Papieskie błogosławieństwo okazało się więc standardowym listem wysyłanym w odpowiedzi do wszystkich ludzi, którzy piszą do papieża z prośbą o błogosławieństwo. Watykan do kwestii papieskich błogosławieństw podchodzi bardzo poważnie i przy niektórych z nich wymaga dostarczenia bardzo szczegółowych dokumentów tzw. nulla osta (nic przeciw), które są świadectwem moralności i wiary osoby proszącej. Niemniej takie przypadki jak ten z Brazylii zdarzają się. Do podobnego doszło już w 2015 roku, gdy list otrzymała para lesbijek. Wtedy również został on negatywnie i jednostronnie wykorzystany przez osoby, które o błogosławieństwo prosiły. Pracownicy Sekretariatu Stanu podkreślają, że papieskie błogosławieństwo jest tylko błogosławieństwem i nie można wykorzystywać go jako aprobaty papieża dla poglądów osoby, do której było adresowane.

Po tych doniesieniach usunęliśmy z naszego bloku wiadomości informację przedrukowaną za KAI. Przez cały czas cieszyła się ona ogromnym zainteresowaniem, więc tym bardziej podjęliśmy decyzję, aby nie rozpowszechniać jej dalej. Byłem wtedy już po godzinach pracy, ale czułem powinność, aby jak najszybciej umieścić na portalu sprostowanie i wyjaśnienie całej sytuacji. Udało mi się potwierdzić słowa watykańskiej rzeczniczki i szybko usiadłem do tłumaczenia. Chwilę przed północą opublikowałem materiał, który bez promocji w mediach społecznościowych z miejsca wskoczył na szczyt listy zainteresowania. Następnego dnia wykorzystaliśmy wszystkie możliwe kanały, którymi dysponujemy, aby rozpowszechnić prawdziwe informacje o całym tym wydarzeniu. Wiedzieliśmy, że tylko tak możemy wygrać z fake newsem, w którego pułapkę sami daliśmy się złapać."

Praca dziennikarza portalu informacyjnego jest specyficzna. Tak samo liczy się refleks i wyczucie chwili jak uważność i opanowanie. Internet pozwolił wielu redakcjom dotrzeć jeszcze bliżej swoich czytelników, dając im możliwość wypowiedzi. Od tego momentu granice bardzo się przesunęły i czytelnicy nie są już tylko biernymi odbiorcami, ale współtwórcami mediów. To daje twórczy potencjał, ale też rodzi problem w rozróżnianiu źródeł. Dziś źródłem może być każdy z nas.

* * *

Ktoś mógłby pomyśleć, że takie momenty nie znaczą wiele w pracy redaktora portalu internetowego. Bo to tylko jeden z setek newsów, jakie codziennie przechodzą przez naszą głowę. Jest inaczej, błąd to błąd i uczciwie trzeba się do niego przyznać. Tak samo jak do faktu, że jego popełnienie nigdy nie jest przyjemne. Szczególnie, kiedy odpowiada się przed setkami tysięcy czytelników, którzy szukają w sieci informacji o tym, co wydarzyło się naprawdę, a co nie było tylko elementem gry obliczonej na manipulację ich uczuciami.

Michał Lewandowski - redaktor DEON.pl, publicysta, teolog. Prowadzi autorskiego bloga "teolog na manowcach".

Szymon Żyśko - redaktor DEON.pl, grafik, prowadzi autorskiego bloga "Pudełko NIC"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Wszystkie błędy DEON.pl
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.