Nikt nie może sam się zbawić
Dlaczego Pan Bóg nie stworzył nas wszystkich jako singli? Po co powiedział, jak mówi historia biblijna, do Adama i Ewy, żeby byli płodni i się rozmnażali?
Pomińmy oczywistości i spróbujmy na poważnie podjąć te pytania. Spójrzmy więc najpierw na te dwie płaszczyzny: kim jest Bóg dla człowieka i kim jest człowiek dla Boga.
Człowiek spotyka Boga żywego
Kiedy myślimy o Bogu, powinniśmy mieć w głowie kogoś, komu zależy na człowieku i jego dobru. Człowiek będący w bardzo trudnej sytuacji życiowej, doświadczający cierpienia i mocno zalękniony może się z takim stwierdzeniem nie zgodzić. Jednak tak pokazuje Boga Pismo Święte - jako tego, który mówi: "zanim ukształtowałem cię w łonie matki, znałem cię" (Jr 1,5). I dalej czytamy w Biblii: "prorokiem dla narodów ustanowiłem cię".
Powyższe słowa wskazują na to, że Bóg zna człowieka, wybiera go do życia i kształtuje go przez to życie do wypełniania konkretnej misji. Ojciec Jan Andrzej Kłoczowski OP napisał swego czasu bardzo ciekawy artykuł o poszukiwaniu Boga żywego przez żydowskiego filozofa Abrahama Joshuę Heschela. Czytamy w nim, że Bóg, chociaż nie mieści się w naszej świadomości, to ma cechy egzystencjalne. W piękny sposób opisuje Heschel to, jak człowiek poznaje Boga:
"Bóg nie jest perłą na dnie oceanu, której odkrycie zależy od umiejętności i inteligencji człowieka. Inicjatywa musi wyjść z naszej strony, chociaż wynik zależy od Niego, nie tylko od nas. Bez Jego miłości, bez Jego pomocy człowiek nie jest zdolny być blisko Niego".
Kim w takim razie jest Bóg żywy? Jak pisze Kłoczowski, "to ten, który mówi, do którego można przemawiać, ponieważ On słucha. Innymi słowy to ten, który pozostaje w relacji z człowiekiem".
Ale czy z poznanym cząstkowo przez siebie Bogiem można mieć relację? Można. Na tym polega całe piękno wiary wspartej rozumem. Każdy w sobie ma jakiś obraz tego, kim Bóg jest. Sztuką jest być wciąż w procesie poznawania Go otwartym na to, jak On nieustannie się objawia w codziennym życiu człowieka i w jego historii.
"Życie opierające się na wierze - jak stwierdza Joseph Ratzinger - jest podobne raczej do wędrówki po górach niż do marzycielskiego siedzenia przy kominku, lecz kto wyrusza na wędrówkę, ten wie i doświadcza w coraz wyższym stopniu tego, że opłaca się przygoda, na którą ona nas zaprasza".
"Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek mógł stać się Bogiem"
Każdy człowiek posiada wolność, która pozwala mu wybrać Boga, albo Go odrzucić. Może on zdecydować o tym, czy chce się zwrócić w stronę Boga, czy też nie. Ale Bóg, mimo różnych okoliczności życia człowieka, nigdy go nie zostawia i od początku wybiera do świętości i przyjaźni ze sobą. Nie robi jednak tego na siłę - On do tego zaprasza.
"Bóg stał się człowiekiem, aby człowiek mógł stać się Bogiem" - ta fraza jest przypisywana różnym autorom z pierwszych wieków chrześcijaństwa, w szczególności świętemu Atanazemu z Aleksandrii. Do tego potrzebna jest relacja. Czyli z powyższego na razie wynika, że nie jest możliwe zbawienie bez jakichkolwiek relacji. Człowiek zawsze jest w relacji stworzenia ze swoim Stwórcą. Może jedynie się na tę relację zamknąć i być obojętnym na miłość Boga do człowieka. Jak ma się w takim razie sprawa z relacjami międzyludzkimi? Czy człowiek musi mieć głębokie relacje z drugim, żeby dojść do zbawienia?
Są różne typy ludzi. Już w starożytności wyróżniano cztery podstawowe typy osobowości. Dzisiaj oprócz tego, że rozpoznano ich o wiele więcej, to jeszcze istnieje mnoga ilość zaburzeń tych osobowości. Człowiek dorosły nie zawsze oznacza człowieka dojrzałego. Jeżeli dojrzałość człowieka opiszemy jako jego bycie w pełni sobą w rozumieniu akceptacji własnej osobowości i życia nią, to możemy dzisiaj znajdować coraz więcej ludzi, którzy zwyczajnie są niedojrzali.
Im bardziej człowiek jest świadomy samego siebie, tym łatwiej może swoją dojrzałość zweryfikować. Przykładowo: zadanie sobie pytania: "kim jestem?" prowokuje do udzielenia jakiejś konkretnej odpowiedzi i zdefiniowania siebie przez jakieś cechy, sposób bycia lub na przykład wykonywany przez siebie zawód.
Druga osoba, znająca dobrze pierwszą, może poddać ocenie to, czy prawdą jest wypowiedziana ocena własnej osobowości przez niego. Z zewnątrz można inaczej ocenić to, czy ktoś dobrze wypełnia swoje talenty i to, kim jest. To byłaby taka podstawowa weryfikacja dojrzałości w tym rozumieniu, chociaż - jak sami wiemy - sprawa jest o wiele bardziej złożona.
Ale kto w takim razie jest gwarantem naszych ocen? I czy jest jakaś możliwość odniesienia, w kontekście poznawania własnej osobowości, do innej rzeczywistości? Owszem. Skoro Bóg jako Stwórca zna każdego z osobna najlepiej, to jest kimś, kto najlepiej rozumie każde słowo, gest i zachowanie człowieka. Nie powinno się jednak Bogiem tłumaczyć sobie swoich kłopotów i mówić: "On na pewno to zrozumie, bo mnie tak stworzył i wie, że taki błąd mam prawo popełnić". Trzeba bardziej widzieć Jego obecność jako czyste oraz pełne miłości i wyrozumiałości spojrzenie. Nie powinno się własnej niedojrzałości usprawiedliwiać Stwórcą.
Skoro więc mamy już pewną diagnozę, jak człowieka zbawia Bóg i jaką rolę gra w tym drugi człowiek, możemy postarać się odpowiedzieć na pytanie zadane na początku o zbawienie singla.
Czy singiel może być zbawiony?
Na pewno sam nikt zbawić się nie może - to jest pewne. Nie istnieje coś takiego jak samozbawienie. Po pierwsze to dlatego, że Jezus zbawia. Po drugie taka jest konstrukcja świata z samego założenia - człowiek został stworzony do relacji, najpierw ze Stwórcą, potem z drugim człowiekiem. A po trzecie tylko inny człowiek jest właściwie w stanie pomóc mi w ocenie mojej dojrzałości ludzkiej i na bieżąco, w ramach mojego rozwoju osobowego, weryfikować moje postępy w byciu sobą i w byciu w tym szczęśliwym.
Nieodłącznym więc środkiem potrzebnym do zbawienia jest relacja. W takim razie, czy można być singlem i być zbawionym? Oczywiście, że można. Bo nie będąc obojętnym na bliźniego, można być człowiekiem szczęśliwym i pełnym miłości do Boga i drugiego człowieka.
Jacek Salij OP napisał kiedyś bardzo ciekawe słowa o samotności człowieka, które pozostają aktualne w kontekście powyższych rozważań. Napisał je w odpowiedzi na otrzymany list, w którym pewna kobieta pytała o sens życia ludzi samotnych:
"To, co teraz powiem, zabrzmi może w Pani uszach jak kiepski żart lub szyderstwo, ale ufam, że prędzej czy później przyzna mi Pani rację: Kościołowi (i w ogóle społeczeństwu) bardzo potrzebni są świadkowie, że również w życiu samotnym można realizować się w pełni i po Bożemu. Tacy świadkowie potrzebni są zwłaszcza dzisiaj, kiedy wielu ludzi nie umie sobie poradzić ze swoją sytuacją człowieka samotnego. A ludzi w takiej sytuacji jest dziś coraz więcej. Oprócz tych, co z różnych powodów nie związali się małżeństwem, szeregi ludzi samotnych wydatnie powiększają ci, których małżeństwo - nieraz zupełnie bez ich winy - się rozpadło. Toteż ukształtowanie dobrych i prawdziwie chrześcijańskich wzorów życia samotnego, tak żeby ludzie stający wobec perspektywy takiego życia nie byli nią przerażeni ani rozgoryczeni, lecz przeciwnie: żeby umieli rozpoznać w niej swoje powołanie - jest dzisiaj czymś może ważniejszym niż kiedykolwiek".
Może podam skrajny przypadek, ale jednak przez wiele wieków od najdawniejszych czasów kultywowany. Pustelnicy, starający się żyć z dala od społeczeństwa, byli bardzo często dzięki swojej życiowej mądrości oblegani przez ludzi szukających u nich życiowej rady. Mamy tutaj połączenie dwóch porządków - dążenie do zbawienia przez samotność w przyjaźni z Bogiem i szukanie zbawienia przez kontakt z drugim człowiekiem, który ma bliską relację z Bogiem. To takie uzupełnienie rzeczywistości, która nie znosi pustki - człowiek, który wybrał życie samotne, otrzymuje na swojej drodze ludzi, którzy weryfikują go na drodze zbawienia, przez szukanie rady u niego, a ludzie żyjący w świecie otrzymują człowieka, który jest w stanie dobrze zweryfikować ich trudności przez Boży pryzmat, który zna lepiej od nich.
Pustelnicy to wyjątek - może podam jeszcze inny przykład. Medycyna wymaga wielu poświęceń i ogromnego zainteresowania tematem leczenia oraz lekarstw. Praca lekarza to przede wszystkim zajmowanie się człowiekiem, który szuka pomocy. Nie każdy lekarz przez długi czas kształcenia i poświęcenie pracy bierze ślub. Ale nawet jeśli go nie weźmie, to po pierwsze jest na co dzień w kontakcie z drugim człowiekiem, a po drugie może pogłębiać swoją relację z Bogiem, no i na co dzień starać się jako człowiek dojrzewać w miłości do bliźniego, przez troskę o niego i współczucie.
Każdy singiel ma szansę na zbawienie! Ale w takim razie dlaczego Pan Bóg nie stworzył nas wszystkich jako singli? Po co powiedział, jak mówi historia biblijna, do Adama i Ewy, żeby byli płodni i się rozmnażali?
Nie możemy żadnej historii biblijnej traktować narzędziowo i wyrywkowo, ale powinniśmy je przyjmować całościowo. Wcześniejsze Słowa Boga to "nie jest dobrze, ażeby człowiek był sam". Bóg wie, że bezcelowe, egoistyczne istnienie dla samego istnienia nie jest dla człowieka. Ludzka egzystencja potrzebuje sensu. Stąd oprócz relacji jako środka do zbawienia, istnieje jeszcze druga ważna rzecz w życiu każdego człowieka - powołanie. To konkretna misja życiowa do wypełnienia, służąca zbawieniu. I co ciekawe - jeden człowiek może mieć wiele takich misji.
Nieraz widzimy to, jak ludzie się przedstawiają i to, co o sobie wtedy mówią. Wspomniałem wcześniej, że człowiek często definiuje to, kim jest, przez to, co robi. Na przykład mówi: Jan Kowalski, lekarz z dwudziestoletnim stażem, chirurg onkologiczny, mąż, ojciec dwójki dzieci, dziadek dla piątki wnuków, myśliwy i kajakarz. Wyszczególnić tu można co najmniej sześć różnych rodzajów powołania, które sprzyjają osiąganiu dojrzałości ludzkiej i duchowej przez tego człowieka.
Czy to oznacza, że powołanie i praca są ważniejsze od małżeństwa? Nie możemy zapominać, że stając przed Bogiem po zakończeniu życia na ziemi, ostatecznie stawiamy się sami ze swoim życiem, niezależnie od naszych relacji. Pan Jezus powiedział do saduceuszów, że w niebie nikt nie będzie się żenił ani za mąż wychodził.
Ciekawy przypadek opisał również Jacek Salij OP w odpowiedzi na inny list i pytanie o to, czy obowiązuje wierność jednej kobiecie po jej śmierci. Przytoczył historię jezuity, Karola Antoniewicza, znanego dziewiętnastowiecznego poety:
"Profesor Karol Antoniewicz utracił kolejno każde z pięciorga dzieci, a na koniec - miał wtedy zaledwie 32 lata - umarła mu żona. Niejeden załamałby się w obliczu takiej tragedii, uległ rozgoryczeniu, a może obraziłby się na Pana Boga, a nawet zaczął Mu bluźnić. On jednak w tych swoich strasznych nieszczęściach ufał Bogu i ze wszystkich sił starał się zachować miłość do Pana Jezusa. Wiedział, że Bóg jest miłością i że tę miłość roztacza nad nami nieustannie, również wtedy, kiedy spadają na nas jakieś nieszczęścia.
Po owdowieniu Antoniewicz wstąpił do zakonu jezuitów, przyjął święcenia kapłańskie i stał się jednym z największych kaznodziejów, jakich Polska miała w XIX wieku. Jest on autorem pieśni wielkopostnej «W krzyżu cierpienie, w krzyżu zbawienie» oraz majowej «Chwalcie łąki umajone». Nawet trudno sobie wyobrazić, żeby człowiek, który tak wiele wiedział o Bożej miłości, nie oczekiwał w życiu wiecznym szczególnej wspólnoty z tą Jedyną, z którą na tej ziemi przeżywał radość narodzin i żałobę po śmierci pięciorga dzieci".
Pan Bóg powołuje nas do życia i zaprasza do podążania drogą zbawienia. A to, czy jest się człowiekiem żyjącym w samotności, księdzem, małżonkiem/małżonką, siostrą zakonną czy osobą konsekrowaną - to już kwestia odnalezienia i wypełniania tego, kim się jest, i tego, co Pan Bóg zaszczepił w moim sercu. Codzienność pokazuje, że większość ludzi została wezwana do życia w małżeństwie. Jednak wybór życia w samotności, jeśli tylko został odkryty w przyjaźni z Bogiem, jest również możliwy.
Samotne życie nigdy jednak nie może być konsekwencją ucieczki przed relacją. To zwyczajnie spowoduje frustrację nie mogącą się przerodzić w radość z życia. Każde powołanie najlepiej przeżywać w radości! Wtedy ma się najprostszą drogę do zbawienia.
Piotr Chydziński - redaktor i dziennikarz portalu deon.pl. Mieszka w Krakowie
Skomentuj artykuł