Film "Święty". Czyli o komunistach szukających św. Wojciecha
W marcu 1986 roku w gnieźnieńskiej katedrze doszło do zuchwałej kradzieży. Przestępcy oderwali srebrną figurę św. Wojciecha spoczywającą na sarkofagu, w którym miały znajdować się szczątki ewangelizatora Prus. Niedawno do kin wszedł film "Święty", który opowiada historię kradzieży bezcennego zabytku.
Kiedy sprawa włamania do katedry i rabunku barokowego skarbu wychodzi na jaw, komunistyczna władza stara się robić wszystko, aby jak najszybciej schwytać sprawców i odnaleźć figurę św. Wojciecha. Stosunki państwa z Kościołem katolickim są dość napięte, a wierni wciąż pamiętają brutalne zabójstwo ks. Popiełuszki, do którego doszło niecałe dwa lata wcześniej. Rozwikłanie zagadki kradzieży figury i przywrócenie jej na swoje miejsce pomogłoby władzy naprawić stosunki z Kościołem albo przynajmniej jeszcze bardziej ich nie zepsuć. Sprawa ma więc nie tylko podłoże religijne, ale również polityczne.
Przedwczesna ekscytacja
Film oglądamy z punktu widzenia Andrzeja Barana (Mateusz Kościukiewicz) – milicjanta, któremu przydzielono sprawę. Początkowo wydaje się on zadowolony, że dostaje tak ważne zadanie. Z biegiem czasu okazuje się jednak, że schwytanie sprawców i odnalezienie figury nie jest takie łatwe, a rosnąca z góry presja i osobiste problemy bohatera doprowadzają go niemal na skraj psychicznej wytrzymałości.
Baran nie traci jednak całkowicie głowy. Zauważa podobieństwo między historią kradzieży figury a życiorysem św. Wojciecha przedstawionym na XII-wiecznych Drzwiach Gnieźnieńskich. Po odkryciu tej zbieżności milicjant dostrzega wręcz swoją misję w tym, aby doprowadzić sprawę do końca. Twórcy filmu w dość ciekawy sposób wymyślili ten zabieg. Dzięki niemu Andrzej Baran staje się nie tylko milicjantem, którego zadaniem jest rozwiązanie sprawy, ale w pewnym sensie pozytywnym bohaterem, któremu faktycznie zależy na odnalezieniu cennego zabytku.
Film "Święty" początkowo zaciekawia i intryguje widza. Dobrze przedstawiony jest klimat lat osiemdziesiątych. Szara, przygnębiająca i wręcz odpychająca rzeczywistość kontrastuje z tak wielką sprawą jaką była kradzież srebrnej figury św. Wojciecha. Można przypuszczać, że gdyby doszło do niej w obecnych czasach, reżyser nie pohamowałby się, aby wprowadzić do filmu zabiegi, którymi trzeba karmić współczesnego odbiorcę, aby zainteresować go produkcją. Tymczasem twórcy "Świętego" wiernie i bez zbytniej przesady ekranizują historię, jaka wydarzyła się niemal 40 lat temu.
Niewykorzystany potencjał historii
Z jednej strony stworzenie filmu bez zbędnych wątków czy udziwnień jest jego dużym plusem, natomiast można odczuć wrażenie, że czegoś brakuje. Jest to z pewnością brak pełnego wykorzystania potencjału aktorów. Kolejnym minusem filmu jest jego długość. Pod koniec film z każdą minutą ciągnie się, wprowadzane są nie do końca zrozumiałe historie między bohaterami, w efekcie czego można odczuć wrażenie, że główna fabuła schodzi na drugi plan, a srebrna figura nie jest już aż tak ważna.
Całościowo "Święty" nie jest złym filmem, choć można było wyciągnąć z historii kradzieży świętego Wojciecha o wiele więcej. Twórcy produkcji wprowadzili kilka interesujących wątków, jednak nie sprawiają one, że film wybija się ponad przeciętność.
Skomentuj artykuł