Weekendowy przegląd filmowy
W ten weekend w kinach tylko trzy nowe filmy, ale bez obaw, jest w czym wybierać.
Seria o Jasonie Bournie ma na świecie wielu oddanych fanów. Ostatnia trylogia z Mattem Damonem zarobiła już prawie miliard dolarów! I, co tu dużo mówić, była fantastycznie zrealizowana. Czwarte, nowatorskie podejście do cyklu o Jasonie Bournie - jak zapowiadają twórcy filmu - "to niezwykła opowieść uzupełniająca i zamykająca kultowy cykl."
Lista płac filmu robi wrażenie. Po pierwsze za scenariusz, reżyserię i pomysł odpowiada Tony Gilroy - autor scenariusza do "Tożsamości Bourne’a", "Krucjaty Bourne’a" i "Ultimatum Bourne’a". Jako scenarzysta Gilroy dał się także poznać jako autor między innymi "Armageddona", "Adwokata diabła" oraz "Michaela Claytona" (ten ostatni film także wyreżyserował za co był nominowany do Oscara).
W filmie w rolach głównych wystąpili Jeremy Renner i Rachel Weisz, ale także - co warto podkreślić - Edward Norton, Albert Finney i Joan Allen.
Film, nim jeszcze trafił na ekrany, wywołał burzę, bo okazało się, że w czwartym filmie o Bournie, sam Jason Bourne… się nie pojawi. Przecież to niemożliwe - krzyczeli wszyscy. Okazało się, że, owszem, jest to możliwe, w dodatku to świetny pomysł, bo Bourne, co prawda, jest nieobecny ciałem, ale duchem a i owszem. Jego postać w dalszym ciągu wpływa na funkcjonowanie tajnych służb i wywołuje spore zamieszanie, które zagraża funkcjonowaniu wielu projektów. Do akcja wkracza specjalna ekipa, która ma zadanie to wszystko wyczyścić - uratować, co się da, resztę zniszczyć. Ta "reszta" to oczywiście niepotrzebni już agenci - wśród nich Aaron Cross. Przypadek sprawia, że cel numer 5 przeżyje. Teraz on desperacko będzie próbować przeżyć…
Jaki jest nowy "bourne"? Tony Gilroy, jak się okazuje, jest dobrym reżyserem i naprawdę sprawną ręką prowadzi ekipę. Do starego wyjadacza Paula Greengrassa (wyreżyserował dwie ostatnie części trylogii z Mattem Damonem) mu spro brakuje, ale naprawdę nie ma się do czego doczepić. Zwłaszcza, gdy weźmie się pod uwagę to, że reżyserskie niedostatki Gilroy z nawiązką rekompensuje jako scenarzysta.
Jeremy Renner jako Aaron Cross to z pewnością nie jest typ w pokroju Jasona Bourna. Bardziej gadatliwy, bardziej zwyczajny, ludzki, już bez tej otoczki tajemnicy, którą owiany był pierwowzór (o tożsamości Bourna, który cierpiał na amnezję, dowiadywaliśmy się stopniowo, odkrywaliśmy ją w toku fabuły). Tu wszystko wiadomo od razu. Mimo to Renner wypada bardzo przekonująco i po prostu da się lubić. Czarnym (a zarazem nowym) bohaterem jest szef wydziału jednej z agencji wywiadowczych Eric Byer - dobrze zagrał go jak zawsze niezawodny Edward Norton. Dobrze wypada także Rachel Weisz, która partneruje Rennerowi. Weisz gra biochemiczkę, która pracowała przy tajnym programie "Outcome". Również i ona przez górę została przeznaczona do "odstrzału".
Co ciekawe, "Dziedzictwo Bourne’e" ma otwartą konstrukcję, dlatego zapowiedzi twórców, że to opowieść "zamykająca cykl" wydają się nam mocno przesadzone. Nie od dziś wiadomo, że kinem rządzi pieniądz. Pożyjemy więc i zobaczymy.
Yuma
Akcja filmu rozpoczyna się trzy lata po upadku PRL. Zyga (Jakub Gierszał) ma serdecznie dość oglądania kolorowego świata tylko w młodzieżowych pismach. Z pomocą kumpli, a także obrotnej ciotki (Katarzyna Figura), zostaje królem "jumy" - drobnych kradzieży tuż za Odrą. Proceder szybko się rozpowszechnia, miejscowość Zygi dokonuje prawdziwego skoku cywilizacyjnego, a lokalny król jumaków zyskuje powszechny szacunek i powodzenie u płci pięknej (o jego serce wojują w filmie Karolina Chapko i Helena Sujecka). Wkrótce jednak młodym i gniewnym wspólnikom Zygi (Krzysztof Skonieczny i Jakub Kamieński) przestaną wystarczać markowe ubrania i elektronika. Gdy wejdą w drogę rosyjskim gangsterom pod wodzą nieobliczalnego Opata (Tomasz Kot), a regularnie okradani Niemcy wprowadzą szczelniejszą ochronę przed rabusiami, zabawa w policjantów i złodziei zmieni się w niebezpieczną grę.
Jak mówi reżyser filmu, Piotr Mularuk, "Yuma" to połączenie kina akcji, komedii, romansu i… westernu. - Kocham stare, czarno-białe westerny, gdzie panuje prosty podział na czerń i biel, dobro i zło. Świat był przyjemnie uproszczony i człowiek z łatwością się w nim odnajdywał. Później wszystko się zagmatwało i bohaterowie przestali być tak jednoznaczni - mówi Mularuk i dodaje - Staraliśmy się nie kręcić filmu o problemach społecznych tylko opowiedzieć historię nastolatków.
Twórców zainspirował reportaż Pawła Smoleńskiego, opublikowany w 2003 roku w "Gazecie Wyborczej", opisujący zjawisko "jumania" - złodziejskich wypraw polskiej młodzieży z pogranicza do Niemiec. Reżyser podkreślał jednak, że fakty stanowiły jedynie inspirację. - Skupialiśmy się na samych bohaterach i ich problemach zamiast poruszać warstwę polityczno-socjologiczną. Choć prawdą jest, że film oparty jest na prawdziwych wydarzeniach - mówi Mularuk.
W Polsce każdy film, który chce uchwycić jakiś fragment naszej rzeczywistości, jest na wagę złota (te nasze 20 lat wolności, to naprawdę czas, w którym wiele się działo). Jednak nie wszystkie te filmy są równie dobre i dorównują takim produkcjom jak na przykład "Dług" Krauzego.
"Yuma" to ze wszech miar poprawny film. Według nas docenić należy to, że Mularuk nie chciał kreślić wielkiego społecznego tła, że nie zamierzał moralizować, tylko chciał po prostu opowiedzieć prostą historię.
Żałować tylko należy, że nie do końca mu się to udało. W sumie nie wiadomo, dlaczego Zyga stał się tym, kim jest. Co było głównym motorem jego transformacji. Gierszał to młody i zdolny aktor - ma naprawdę potencjał, by kreować pamiętne role. W "Yumie" wypada średnio. Choć potrafi wzbudzić sympatię widzów, nie robi nic, by ją ze sobą porwać. Rażą także typowe schematy. Ja wiem, że to zachodnia granica Polski, że to jej nowy początek, że koniec PRL-u, ale czy naprawdę zawsze czarnym bohaterem w polskim filmie musi być rosyjski gangster? Co w tym świeżego i nowego? Chyba tylko nietypowa jak na Tomasza Kota rola.
Forma dokumentu pozbawiona i wywiadów, i komentarzy, nie odpowiada na nasuwające się widzom pytania, nie wyjaśnia, wydawałoby, rzeczy podstawowych. Czy jesteśmy w stanie zrozumieć i poznać Slavika i Annę? Przy wielu scenach, które wydają się być pozowane i "zagrane" wydaje się to mało prawdopodobne. Z pewnością jednak trzeba to ocenić samemu.
Skomentuj artykuł