"Wołyń" prawie prawdziwy

"Wołyń" prawie prawdziwy
(fot. youtube.com)
Adam Szczupak / DEON.pl

Dla naszych sąsiadów dzieło Wojciecha Smarzowskiego jest szansą na bardziej krytyczne spojrzenie na postać Stepana Bandery. Oby "Wołyń" był też kubłem zimnej wody na rozpalone głowy z obu stron granicy, marzące tu i ówdzie o polskim marszu na Lwów czy też ukraińskim pochodzie na Przemyśl.

Chyba każdy opuszczający kino po seansie filmu "Wołyń" poczuje, jak ważny i poruszający obraz obejrzał. Decydują o tym nie tylko kwestie artystyczne, choć nie będę skupiał się na ocenie filmu pod tym kątem. Dzieło Wojciecha Smarzowskiego mierzy się z jednym z najtrudniejszych, bo najtragiczniejszych i niezmiernie złożonych problemów polskiej historii - wydarzeniami na Wołyniu w latach II wojny światowej. Smarzowski nie ucieka od tego, co niełatwe, i stara się przedstawić widzowi również kontekst historyczny, nie zaś same mordy dokonane na polskiej ludności. Widzimy więc skutki nieprzemyślanej polityki władz II RP wobec Ukraińców, bestialstwo sowieckie i hitlerowskie. Widzimy także narastające uprzedzenia i nienawiść między sąsiadami prowadzące w końcu do zbrodni.

Reżyser jest daleki od tego, by malować obraz wyłącznie w czarno-białych barwach, bo też wydarzenia na Wołyniu nie były czarno-białe. Pojawiają się Ukraińcy ratujący Polaków, są też Polacy dokonujący bestialskiego odwetu na ukraińskich sąsiadach. Niejednoznaczność postaw zajętych wobec rzezi świetnie ukazuje scena - chyba najlepsza w całym filmie - przeplatających się kazań duchownych prawosławnych. Jeden z nich nawołuje do zgody i miłości bliźniego, drugi zaś, przewrotnie interpretując słowa Ewangelii, wzywa do usunięcia polskiego "kąkolu" i błogosławi narzędzia zbrodni.

Niektórzy recenzenci sugerują, jakoby nawołującym do rzezi był kapłan greckokatolicki, co nie jest zgodne z prawdą. W rzeczywistości na Wołyniu praktycznie nie było duchownych tego Kościoła, gdyż w XIX wieku został on tam zniszczony przez carat. Dyskusyjny jest też motyw poświęcenia noży w świątyni - choć często pojawia się we wspomnieniach, nie mamy jednoznacznych dowodów na to, że takie obrzędy faktycznie się odbywały. Warto też zauważyć, że ukazane w filmie jako codzienność małżeństwa polsko-ukraińskie na Wołyniu były raczej rzadkością. Ponieważ wołyńscy Ukraińcy na ogół byli wyznawcami prawosławia, Kościół katolicki niechętnie patrzył na takie związki z innowiercami.

DEON.PL POLECA

Główny zarzut, jaki z punktu widzenia historyka można podnieść wobec filmu, dotyczy sposobu ukazania ludobójstwa wołyńskiego. Nie chodzi tu o wyrafinowane okrucieństwo, które widzimy na ekranie - niestety bestialstwo i tortury, których doświadczyli pomordowani, nie są żadnym wymysłem. Problem leży w tym, że rzeź Polaków ukazana została jako spontaniczny zryw wywołany wyłącznie wybuchem nienawiści między sąsiadami. Tymczasem mordy Polaków na Wołyniu miały w pełni przemyślany i zorganizowany charakter, a ich korzeni należy szukać już w ukraińskiej myśli nacjonalistycznej okresu międzywojennego.

Odpowiedzialność za te zbrodnie ponoszą konkretni ludzie, nie zaś tłum bez twarzy i nazwisk, który widzimy w obrazie Smarzowskiego. Szkoda zatem, że w filmie ukazano tylko rozemocjonowanych mołojców, deklamujących przy ognisku Dekalog ukraińskiego nacjonalisty, skądinąd tekst kluczowy dla poznania ideologii sprawców zbrodni wołyńskiej. Nie pojawia się natomiast dowódca UPA na Wołyniu - Dmytro Klaczkiwski "Kłym Sawur", główny inicjator rzezi i kierujący mordami dokonywanymi na Polakach. Zabrakło sceny, w której na zimno tłumaczyłby on swoim podwładnym "konieczność" usunięcia całej ludności polskiej i wyjaśniałby taktykę równania z ziemią całych wiosek, w celu pozbawienia życia jak największej liczby ludzi. Scena taka oddałaby rzeczywisty, zorganizowany charakter rzezi Polaków na Wołyniu.

Miejmy nadzieję, że "Wołyń" - film o nienawiści między tak bliskimi sobie sąsiadami i skutkach skrajnego nacjonalizmu - pozwoli lepiej zrozumieć te tragiczne wydarzenia i Polakom, i Ukraińcom. Polakom ukaże chociażby to, że w tak często idealizowanej II RP popełniono katastrofalne błędy wobec ludności ukraińskiej, co doprowadziło do zaostrzenia wzajemnych relacji. Z kolei Ukraińcy ujrzą, dlaczego taką grozę budzi w Polsce imię Ukraińskiej Powstańczej Armii i dlaczego w osłupienie mogą wprawić stawiane na Ukrainie pomniki wspomnianego już "Kłyma Sawura" czy też Romana Szuchewycza, głównego dowódcy UPA, który w 1944 roku nakazał przeprowadzenie podobnej akcji antypolskiej w Galicji Wschodniej.

Swoją drogą wydarzenia na ziemiach wschodniogalicyjskich z uwagi na nieco inną ich specyfikę i jeszcze bardziej skomplikowane tło historyczne również zasługują na przedstawienie na dużym ekranie. Dla naszych sąsiadów dzieło Wojciecha Smarzowskiego jest również szansą na bardziej krytyczne spojrzenie na postać Stepana Bandery. Choć nie odpowiada on bezpośrednio za wydarzenia na Wołyniu - przebywał wówczas w niemieckim obozie - to jednak właśnie on był jednym z najważniejszych twórców i przywódców ruchu, który następnie dopuścił się zbrodni na ludności polskiej.

Oby "Wołyń" był też kubłem zimnej wody na rozpalone głowy z obu stron granicy, marzące tu i ówdzie o polskim marszu na Lwów czy też ukraińskim pochodzie na Przemyśl. Bo dość już krwi i łez wylanych między naszymi narodami.

Adam Szczupak - historyk, zajmuje się relacjami polsko-ukraińskimi w XIX i XX wieku oraz dziejami Kościoła greckokatolickiego i rzymskokatolickiego w Galicji Wschodniej.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

"Wołyń" prawie prawdziwy
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.