Kapelan Powstania, który zamiast dodawać ducha, sprowadzał na ziemię
"Nie chcę kłamać, mówię prawdę". Powstanie do końca życia kojarzyło mu się z "beznadzieją", "śmiercią" i "łzami". A jednak w jego czasie powiedział homilię, która dodała sił wielu walczącym.
To nasza Golgota - mówi do powstańców. Jest 15 sierpnia 1944 roku, kościelna uroczystość Wniebowzięcia Najświętszej Marii Panny i święto Żołnierza, a on, zamiast dodawać ducha, krzepić - sprowadza na ziemię.
Taki był ksiądz Józef Warszawski, kapelan Zgrupowania "Radosław" - najbardziej elitarnego i najsilniejszego ugrupowania Armii Krajowej w Powstaniu Warszawskim.
Godzina naszej Golgoty
To właśnie to kazanie:
- Żołnierze z bronią i bez broni! Bo my tu wszyscy żołnierstwem Polski! O, nie zrozumcie mnie źle! Bo ja wam nie chcę kłamać! Ja w tej chwili wam mówię prawdę. Taką, jaka jest. A tak mi trudno jak nigdy. Czemu Pan Bóg na nas taką godzinę zesłał? - pytacie. Dlaczego pozwala słońcu wschodzić i zachodzić nad naszym bólem i nie ulituje się?!
Odpowiedzi szuka sam:
- Jest tylko jedna odpowiedź. I tę wam dam: Golgota! To jest godzina naszej Golgoty! Jedno tylko posiadam dla was wytłumaczenie bieżącej chwili - i na tym nam musi być dość. Spojrzenie na szczyt Kalwarii! Spojrzenie na zatknięte na nim drzewo krzyża! I na ten strzęp zwisającego krwawo ciała! I na tę postać łamiącej się w bólach niewiasty - Matki!
Za karę do Hamburga
Hamburg. Tutaj się urodził 9 marca 1903 roku. Rodzina pochodziła z Ostrowa Wielkopolskiego. Jednak dziadek Józefa był kolejarzem i w czasie służby mówił po polsku, a Ostrów był w zaborze pruskim. Przeniesiono ich więc karnie do Hamburga.
Józio kończy w Hamburgu siedmioklasową Katolische Gemeindeschule. Pracuje jako urzędnik w przemyśle winiarskim. Nie zapomina o polskich korzeniach: należy do polskiego Sokoła i Polsko-Katolickiego Towarzystwa Rękodzielniczego.
Po pierwszej wojnie światowej Warszawscy przyjeżdżają do niepodległej Polski. Mieszkają w rodzinnym Ostrowie Wielkopolskim. Józef skończy tam męskie gimnazjum, działa w harcerstwie i Sodalicji Mariańskiej, w czasie wojny polsko-bolszewickiej zgłasza się na ochotnika do wojska. Zawsze będzie uważał się za ostrowianina, dwa lata przed śmiercią dostanie honorowe obywatelstwo miasta, ma w Ostrowie swoją ulicę.
W 1924 roku opuszcza jednak rodzinny dom i jedzie do pobliskiego Kalisza - jezuici mają tam nowicjat. Dwa lata później jako kleryk jest już w Krakowie na studiach filozoficznych, potem w Lublinie na teologii. Ma trzydzieści lat, gdy zostaje księdzem.
Interesuje go filozofia - wykłada ją w Papieskim Seminarium Wschodnim w Dubnie na Kresach. Współpracuje z jezuickimi czasopismami. - Był zawsze prężny intelektualnie - mówi ojciec Stanisław Opiela, jezuita z klasztoru na stołecznym Mokotowie, który poznał księdza Warszawskiego, gdy pracował w Rzymie.
Ojciec Paweł
Jest w Warszawie, gdy Hitler napada na Polskę. Proponują mu ucieczkę z oblężonej stolicy, ale ksiądz Warszawski zostaje jako kapelan ochotnik - działa na Mokotowie. Po kapitulacji stolicy znajduje schronienie w Domu Pisarza na Rakowieckiej. Pisze wtedy swoje słynne "Rekolekcje narodowe" - głosi je potem w różnych miejscach.
Wiąże się z Ruchem "Miecz i Pług". Konspiracyjną organizację o charakterze narodowym założył ksiądz Leon Poeplau z Pomorza, społecznik i patriota (nie chciał podpisać volkslisty).
- Ksiądz Warszawski, chociaż urodził się w Niemczech, czuł się Wielkopolaninem. Dlatego bliskie mu były poglądy narodowe, był zwolennikiem Romana Dmowskiego - tak ojciec Opiela tłumaczy jego przystąpienie do "Miecza i Pługa".
Tymczasem Niemcy szybko aresztują przywódców organizacji - ksiądz Poeplau zginie w Auschwitz. Nowe kierownictwo zostaje naszpikowane niemieckimi agentami. Gdy podziemie wykona wyrok na jednym z konfidentów, gestapo szuka księdza Warszawskiego. Musi się ukrywać, często zmienia miejsca pobytu.
Po rozbiciu "Miecza i Pługa" część działaczy przechodzi do Armii Krajowej. W 1943 roku ksiądz Józef składa przysięgę i zostaje kapelanem AK. Dostaje stopień majora i pseudonim "Ojciec Paweł".
Występuje nie tylko przeciwko okupantowi. Jeszcze w 1940 roku staje w obronie Piusa XI - środowiska liberalne w kraju oskarżają papieża o popieranie Adolfa Hitlera. "O Warszawo, Warszawo, jak ty bezrozumna! Jak bezdennie tępawa! Kogo Ojciec Święty zdradził? I gdzie zdradził? I jak?" - woła w kazaniu.
Nie zrywa kontaktów z obozem narodowym. Publikuje teksty w literackim piśmie "Sztuka i Naród". Pisze tam między innymi poeta Tadeusz Gajcy, który zginie w Powstaniu Warszawskim - tak jak Krzysztof Kamil Baczyński.
Ręce do góry!
Godzina "W" - stoi przy ścianie z rękami uniesionymi do góry. Na muszce trzymają go powstańcy. Wcale nie żartują.
Na ulicach słychać było już strzały, a on spowiadał dwie łączniczki wchodzącej w skład AK prawicowej Konfederacji Narodu: Henrykę i Marię Magdalenę. Spowiedź odbywała się w mieszkaniu, które należało do volksdeutscha. Akowcy wpadli do lokalu w poszukiwaniu volksdeutscha, zaczęli wszystkich legitymować. "Ojciec Paweł" dokumentów nie miał, więc postawili go pod ścianą.
Sytuacja jest poważna. W mieście roi się od dywersantów - człowiek bez dokumentów, przebywający na dodatek w trefnym mieszkaniu, musi budzić podejrzenie. Na szczęście dla "Ojca Pawła" sprawa szybko się wyjaśnia - akowcy puszczają go wolno.
W pierwszych dniach sierpnia jest w Śródmieściu. Z kilkoma osobami próbuje przedostać się na Wolę - działa tam ugrupowanie podpułkownika Jana Mazurkiewicza "Radosława". To jeden z najbardziej bitnych oddziałów Armii Krajowej, w jego skład wchodzą zaprawione w potyczkach z Niemcami oddziały Kedywu Komendy Głównej AK i słynne harcerskie bataliony "Zośka" i "Parasol".
Ale na Wolę się nie dostają. "Ojciec Paweł" zostaje na Starym Mieście.
U "Radosława"
- Macie kapelana? - ksiądz Warszawski pyta porucznika Eugeniusza Stasieckiego, zastępcę naczelnika Szarych Szeregów.
- Gdzie tam! Na pierwszej linii frontu jest zbyt gorąco. Rozmowa odbywa się na początku sierpnia na Starówce.
Stasiecki, pseudonim "Piotr Pomian", walczy w batalionie "Zośka". Warszawski dociera z nim na róg Dzielnej i Okopowej. Spotyka ludzi z Szarych Szeregów.
Na wysokiej drabinie widzi jakiegoś mężczyznę. Przycupnął na najwyższym szczeblu i penetruje okolicę.
- Nie boi się pan? - "Ojciec Paweł" wypala do nieznajomego. Tłumaczy, że stanowi łatwy cel dla Niemców.
Mężczyzna na drabinie dziwi się, że jakiś cywil (ksiądz Warszawski jest w cywilnym ubraniu) raczy go upominać. Sam rozpytuje teraz "Ojca Pawła", kim jest.
Wszystko się wyjaśnia. Mężczyzna na drabinie to pułkownik "Radosław" - jego oddział dopiero co wycofał się z Woli. Wielu powstańców zginęło. Ci, co przeżyli, pamiętają makabryczne sceny z rzezi mieszkańców dzielnicy.
Gdy "Radosław" dowiaduje się, że stoi przed nim ksiądz, mięknie. Stanisław Podlewski w książce Wierni Bogu i Ojczyźnie tak opisuje reakcję Mazurkiewicza na wieść o przybyciu do jego oddziału kapelana: "W samą porę przyszedł Ojciec. Proszę zaopiekować się tymi dzielnymi chłopcami... Musieliśmy się z Woli wycofać, wielu ubyło, otrzymali zbyt ciężki chrzest bojowy... To trochę poderwało zapał".
"Ojciec Paweł" odprawia dla nich pierwszą mszę jeszcze tego samego dnia późnym wieczorem. W wielkiej klatce schodowej. Nie wszyscy się pomieścili, wielu stoi na schodach.
Podlewski: "Dziwny był to widok, gdy tłumy młodych postaci w łaciatych panterkach zaległy klatkę schodową, wspinając się ku górze".
"Hitler jest antychrystem"
- Panie Generale! Żołnierze Walczącej Warszawy! - "Ojciec Paweł" rozpoczyna kazanie.
Niedziela, 13 sierpnia. Szkoła przy ulicy Barokowej na Starym Mieście, niedaleko siedziby Komendy Głównej AK. W największej sali na parterze powstańcy. Pomiędzy nimi generał "Bór". Ksiądz Warszawski odprawia dla nich mszę.
"Pytacie się o sens tej walki, którą Warszawa dziś toczy. Nie wiecie, co odpowiedzieć tym, którzy chcą rzucać broń i wieszać tych, co nas wyprowadzili na tę śmiertelną dla Starówki godzinę?" - mówi w kazaniu.
"Wiem, że dużo jest słuszności w narzekaniu waszym. Wiem, że prawda przy was jest, gdy w załamaniu swej bezsiły - na którą nie ma rady na ziemi ani w niebie - siebie i wszystko przeklinacie, mówiąc: Własnymi dłońmi grzebiemy grób Warszawie" - zdaje się przyznawać rację tym, którzy krytykują wybuch Powstania.
Ale to tylko retoryczny zabieg. Bo po chwili wyrzuci z siebie: "A jednak się mylicie, a jednak prawda przy was nie jest, kiedy twierdzicie, że bój, który toczymy, przekleństwem jest jedynie i tylko zgubę niesie.
Jest jeden punkt widzenia, który jest prawdą i który zamyka usta wszystkim, co chcą «rżnąć karabinem o bruk» - a temu na imię: Sprawa nasza - sprawa Boga!".
I dalej:
"Hitler jest antychrystem. Hitler gegen Christus - nosi szumnie tytuł jedna z książek, wydanych przez partię. A Stalin i bolszewizm - to podniesiona bluźnierczo ku niebu czerwona pięść. To wojujące - na życie i śmierć - bezbożnictwo sowieckiego Kremla.
Między te dwa wrogi Boga, między ich zabójcze spięcie, w cały ich morderczy szał - wstawieni my.
My! Walcząca Warszawa!
I dlatego walka ta przegraną skończyć się nie może. Bóg przegrać walki żadnej i z nikim nie może. Dlatego my przegrać nie możemy - choćby nam trzeba było wstąpić aż na krzyż, tak jak Chrystusowi. Choćby nam trzeba było w grobie położyć się trupem - tak jak zwycięzca na Golgocie. Choćby nam mieli kamień przywalić grobowy na ciało Ojczyzny naszej - tak jak uczynili temu, który Boga dał ludzkości".
Ledwo wypowiedział te słowa, rozległ się huk. Na podwórko przed szkołą spadł grad niemieckich pocisków. "Ojciec Paweł" nie traci ducha, mówi dalej krzepiące słowa:
"I mamy się lękać tego boju? Ma nas zatrwożyć wielka ich liczba i wielka przewaga ich broni?".
Skończy apelem: "Idźcie - szaleńcy my!".
Fragment pochodzi z książki "DUCH 44. Siła ponad wolnością"
Skomentuj artykuł