Pamięci żołnierzy Korpusu Ochrony Pogranicza
Sporo miejsca poświęcono ostatnio w środkach społecznego przekazu kolejnej, 75-ej już rocznicy wybuchu drugiej wojny światowej, rozpoczętej napaścią zachodniego sąsiada na nasz kraj. Wiele mówi się i pisze o bohaterskich żołnierzach września, zmagających się z przeważającym liczebnie i technicznie wrogiem. Ale przecież polski wrzesień 1939 roku to nie tylko najazd wojsk niemieckich, to także - o czym jakby mniej chciano mówić i pisać - nie mniej dramatyczne wydarzenie, jakim było przekroczenie naszej wschodniej granicy przez wojska sowieckie w dniu 17 września… Była to jawna napaść zbrojna, bez uprzedniego wypowiedzenia wojny, z pogwałceniem obowiązującego jeszcze paktu o nieagresji…
Nie można rozważać przyczyn i późniejszych skutków tej zdradzieckiej napaści wschodniego sąsiada z pominięciem tego, co działo się na tejże granicy jeszcze przed tą tragiczną datą i po odzyskaniu przez Polskę niepodległości po przeszło wiekowej niewoli zaborów i zakończeniu pierwszej ze światowych zawieruch wojennych… Bo granica ta nigdy spokojną nie była. Nigdy Rosja sowiecka nie pogodziła się z odrodzeniem się polskiej państwowości, nazywając pogardliwie naszą Ojczyznę "bękartem traktatu wersalskiego". Nigdy przywódcy i spadkobiercy bolszewickiego państwa nie potrafili zapomnieć klęski swojej niezwyciężonej krasnej armii pod Warszawą w roku 1920-ym…
I dlatego nie mogło być spokoju na polsko-rosyjskiej granicy, niemal bez przerwy naruszanej przez uzbrojone bandy terrorystyczne, inspirowane i wyposażane przez władze sowieckie. W wyniku takiej sytuacji niemal we wszystkich powiatach przygranicznych dochodziło do napadów, dywersji, rozbojów, podpaleń i grabieży dobytku, zwłaszcza żywności i koni, a mieszkańcy terenów przygranicznych pozbawieni byli możliwości spokojnego życia i pracy.
Gdy spokoju na pograniczu nie można już było zapewnić tylko przy użyciu słabych i niewystarczających sił Policji Państwowej, rząd polski postanowił utworzyć do tego zadania specjalną formację wojskową, której nadano nazwę Korpusu Ochrony Pogranicza. Przed paroma dniami - 12-go września minęła właśnie 90-ta rocznica oficjalnego powołania Korpusu do istnienia. I jakoś dziwnie bez echa w środkach społecznego przekazu…
Formacja ta, choć zorganizowana na wzór ściśle wojskowy, nie podlegała bezpośrednio dowództwu sił zbrojnych, lecz ministerstwu spraw wewnętrznych. Żołnierze KOP-u nosili nawet okrągłe czapki wzoru policyjnego, a nie rogatywki przyjęte wówczas w polskich wojskach lądowych. Siły Korpusu sformowane zostały w brygady i pułki, posiadające nazwy odpowiednio do miejsc swojego stacjonowania: "Polesie", "Wilno", "Głębokie", "Wilejka", "Baranowicze", "Sarny", "Równe", "Podole" ... Jakże swojsko i drogo dźwięczą te nazwy jeszcze dziś w niejednym polskim sercu…
Nie sposób przecenić roli, jaką spełnił Korpus Ochrony Pogranicza na naszych wschodnich terenach przygranicznych w ciągu tych krótkich lat po odzyskaniu niepodległości. Na całej długości granicy ze Związkiem Sowieckim wybudowano pas strażnic, z których KOP-iści z narażeniem życia pełnili niebezpieczną służbę, patrolując i zabezpieczając nieustannie przygraniczne tereny przed zakusami wroga. Siedzibami dowództw poszczególnych batalionów Korpusu były najczęściej powiatowe miasteczka przygraniczne.
Lecz oprócz utrzymania porządku i bezpieczeństwa na granicy, żołnierze tej formacji prowadzili także wśród miejscowej ludności jakże cenną pracę kulturalno-oświatową, organizując przy współpracy z urzędami administracyjnymi wiele bibliotek, świetlic, kin, czy amatorskich zespołów teatralnych. Zamontowano wiele odbiorników radiowych, bo radio w tamtych czasach i dla tamtych ludzi miało o wiele większą wartość i znaczenie, niż ma dziś dla nas telewizja satelitarna czy internet. Organizowano dla dzieci i młodzieży z Kresów wycieczki do najważniejszych ośrodków polskości - Krakowa, Warszawy, czy budującej się jeszcze Gdyni...
Liczebność żołnierzy w Korpusie Ochrony Pogranicza nigdy nie była zbyt wielka. We wrześniu 1939 roku było to zaledwie dwadzieścia pięć batalionów piechoty i nieco brygad kawalerii; łącznie kilkanaście tysięcy żołnierzy, pozbawionych broni ciężkiej i sprzętu zmechanizowanego. I z tak nielicznymi siłami ostatni dowódca Korpusu - generał Wilhelm Orlik-Ruckemann osłaniał 1412 kilometrów granicy ze Związkiem Sowieckim przed przeciwnikiem posiadającym nieporównywalną przewagę w ludziach i sprzęcie. Lecz był to żołnierz niezwykle wartościowy, ponieważ do służby w Korpusie wybierano i powoływano ludzi dających gwarancję ofiarności i poświęcenia, głównie z ówczesnych województw centralnych i z zachodniej Małopolski, ponieważ służba ta wymagała właściwej postawy patriotycznej, sprawności fizycznej i hartu ducha.
Pewnie i w tym roku minie bez należnego jej znaczenia kolejna rocznica tragicznego dnia 17 września roku 1939, kiedy to - po przeszło dwóch tygodniach nierównej lecz bohaterskiej i zaciętej obrony przed niemieckim najazdem Ojczyzna nasza otrzymała kolejny cios, którego żaden naród w podobnej sytuacji by nie wytrzymał. W wyniku niesławnego i bandyckiego paktu naszych dwóch odwiecznych wrogów, wojska sowieckie zajęły niemal bez przeszkód ponad połowę terytorium Rzeczpospolitej.
Jak można dziś przypuszczać - gdyby nie ta zdradziecka napaść, jeszcze różnie mogłyby się wtedy potoczyć losy dopiero co rozpoczętej wojny. Bo po dwóch tygodniach bitew wiele wskazywało na to, że opór polski zaczyna się umacniać, a siła niemieckiego natarcia - słabnąć. Walczyło jeszcze przecież kilkaset tysięcy naszych żołnierzy. Kończył się także korzystny dla Niemców okres pogodnego lata, kiedy to w pierwszej połowie września ich sprzęt pancerno-motorowy bez przeszkód mógł przemierzać słabo utwardzone lecz suche polskie drogi i pola, a pogodne niebo umożliwiało łatwe bombardowanie i ostrzeliwanie wycofujących się oddziałów i bezbronnej ludności cywilnej.
Wystarczyłoby kilka następnych deszczowych dni, aby zmotoryzowane oddziały niemieckie utraciły swój impet w rozmokłym terenie, a trawiaste lotniska polowe w znacznym stopniu ograniczyłyby wykorzystanie lotnictwa. Wydłużyły się już przy tym znacząco linie zaopatrzenia wojsk niemieckich. Napaść sowiecka bezpowrotnie zniweczyła możliwość dalszej wojny obronnej, a połowa ziem polskich znów została utracona… I trudno o przykład większej zbrodni, jak późniejsze wymordowanie tysięcy polskich jeńców: oficerów i elity społeczeństwa w Katyniu czy innych miejscach kaźni… Jak masowe deportacje cywilnej ludności polskiej, skazanej na głód, nędzę, poniewierkę i morderczą pracę na dalekich obszarach Syberii czy Kazachstanu…
***
Dziś niewiele już pozostało pamiątek i wspomnień po tamtych jakże trudnych czasach, gdy Korpus Ochrony Pogranicza strzegł naszej wschodniej granicy państwowej… Już dawno odeszli na wieczną wartę ostatni żołnierze granicznych strażnic… Może jeszcze w niektórych domach, wśród rodzinnych pamiątek można odnaleźć piękną odznakę Korpusu z napisem "Za służbę graniczną". Może zachowały się gdzieś jeszcze legitymacje uprawniające do jej noszenia, zaopatrzone pieczęcią i podpisem dowódcy batalionu… I jakieś zniszczone działaniem czasu czarno-białe zdjęcia żołnierzy w długich płaszczach, ze starymi karabinami Berthier wz.16… Takie jak ta zamieszczona ponizej, przedstawiająca mojego ojczyma (stojący po lewej stronie zdjęcia), który pełnił tę jakże zaszczytną lecz niebezpieczną służbę w 13-tym batalionie Korpusu w Kopyczyńcach na Podolu, nad graniczną rzeką Zbrucz (dzisiejsza Ukraina). A jego późniejsze wspomnienia z czasów wojskowej służby na Kresach dały mi więcej, niż niejedna lekcja historii…
Pamięci swojego ojczyma
poświęca ten tekst - J. Kosiarski
(fot. Józef Kosiarski)
Skomentuj artykuł