Wanda. Dziewczyna wyklęta
Do grona sanitariuszek w oddziale "Ojca Jana", obok "Baśki" i Heli Cieplechowicz, należała też młodziutka dziewczyna z pięknymi warkoczami o pseudonimie Wanda. Jadwiga Wanda Bojarska urodziła się w roku 1926 w Krzeszowie nad Sanem. Również w jej młode, trzynastoletnie życie wkroczyła brutalnie rzeczywistość wojenna, kiedy po skończeniu szkoły powszechnej uczęszczała do biłgorajskiego gimnazjum.
We wrześniu 1939 roku Polacy nie zdołali obronić kraju przed niemieckim i sowieckim najazdem, a czwarty rozbiór podzielił nasz kraj między nowych zaborców granicami paktu Ribbentrop - Mołotow. W rodzinnej osadzie Wandy byli Niemcy, a Biłgoraj zajęli już Rosjanie. Po wrześniowej zawierusze do Biłgoraja po dziewczynę przyjechał tata Andrzej.
(fot. Szymon Nowak "Dziewczyny wyklęte")
Wolno i monotonnie mijały dni niemieckiej okupacji. W roku 1943 Wanda została zaprzysiężona do konspiracyjnej Narodowej Organizacji Wojskowej, scalonej z AK. Przysięgę siedemnastoletniej dziewczyny i jej taty odbierał porucznik Janusz Stoboy ps. Wir. Jako pseudonim Jadwiga wybrała sobie swoje drugie imię - "Wanda". Od tego momentu do domu Bojarskich w Krzeszowie przybywali kurierzy z Krakowa przywożący rozkazy, pieniądze i ulotki. Tymi emisariuszami były najczęściej dziewczyny lub młode kobiety, które tajne dokumenty przechowywały w stanikach bądź nawet w - jeszcze bezpieczniejszych - dolnych partiach bielizny osobistej. W domu "Wandy" te dziewczęta rozbierały się nieomal do naga, wyciągały zdeponowane niebezpieczne materiały i przekazywały je Bojarskim. "Wanda" najczęściej przewoziła dokumenty dalej i przekazywała Stoboyowi. Ta antyniemiecka działalność trwała ponad rok.
* * *
Z początkiem maja 1944 roku przed dom Bojarskich zajechało gestapo. Niemcy nie byli sami, prowadził ich Ukrainiec o nazwisku Daniłowicz, który najprawdopodobniej zadenuncjował Polaków. Przybysze wtargnęli do domu, od progu wołając: "Gdzie jest Andrzej Bojarski?". Wystraszona trójka dzieci zbiła się w gromadkę, a Stefcię i Antka osłoniła własnym ciałem najstarsza Wanda.
- No dobrze, polska dziewczyno - powiedział jeden z Niemców - przekaż swemu ojcu, aby niezwłocznie zjawił się na najbliższym posterunku żandarmerii. Mamy z nim do pogadania. - Już zbierali się do wyjścia, kiedy jeden z nich nagle odwrócił się i z całej siły trzasnął "Wandę" w twarz.
- Przeszukać dom! - padł rozkaz, a Niemcy już się nie śmiali. Rozpoczęła się skrupulatna rewizja, ale szczęśliwym zbiegiem okoliczności okupanci znaleźli tylko niemieckie marki i wiele lekarstw w kuferku.
Gestapowcy poniechali dalszych poszukiwań i wyszli z domu, zabierając ze sobą kuferek z pieniędzmi i lekarstwami.
* * *
Po ucieczce z Krzeszowa "Wanda" z mamą i rodzeństwem zatrzymała się na krótko u rodziny w Kamionce, by potem zamieszkać w Sierakowie. Ojciec, zagrożony aresztowaniem, dołączył do jednego z pododdziałów partyzanckiej grupy "Ojca Jana", stacjonującego w pobliskich lasach. Do tej grupy formalnie należała również "Wanda", która w Sierakowie utrzymywała placówkę konspiracyjną.
* * *
Józef Krzysztanowicz urodził się w 1923 roku w Krzeszowie. Jego mama miała na imię Eleonora, a tata Stanisław - przed wojną prowadził mleczarnię. Już wtedy staremu Krzysztanowiczowi wpadła w oko mała Wandzia z pięknymi warkoczami.
Józkowi spodobała się dziewczyna z pięknymi warkoczami, które dodawały jej uroku. Ona zresztą nie wzbraniała się przed jego zainteresowaniem. Józek coraz częściej wymykał się z lasu, by odwiedzić ją w Sierakowie.
(fot. Szymon Nowak "Dziewczyny wyklęte")
Beztroski żywot młodych nie trwał długo. W czerwcu rozpoczęła się wielka niemiecka operacja przeciwpartyzancka "Sturmwind I". Specjalne oddziały, złożone z Niemców lub kałmuków, przeczesywały okolicę, próbując okrążyć partyzantów, i pacyfikowały pobliskie wsie. Nastał straszny czas dla ukrywających się w lesie Polaków oraz miejscowych. Co niektórzy zabrali ze sobą rzeczy i wynosili się ze wsi, by w bezpiecznym miejscu przeczekać zawieruchę.
- Musisz uciekać - powiedziała mama do "Wandy". - Spakuj plecak i spróbuj dołączyć do ojca.
Jeszcze z oddali "Wanda" pomachała mamie i rodzeństwu, a potem szła długi szmat drogi, wybierając mniej uczęszczane trasy. Po dwóch dniach błądzenia po lasach spotkała partyzancki patrol, który doprowadził ją do leśnego oddziału. Trafiła wyśmienicie - długo tuliła się do taty, a po chwili wisiała na szyi swojego Józka. Dziewczyna nie mogła nadziwić się własnemu szczęściu - była ze swym chłopcem, a tata od ręki pobłogosławił ich związkowi. Uważali się teraz za narzeczeństwo. A i w partyzanckich bitwach fortuna sprzyjała oddziałowi, który po bitwie na Porytowym Wzgórzu umiejętnie wymykał się kolejnym niemieckim obławom i unikał większych strat.
Niestety każda radość ma swój kres, a po dniu zawsze nastaje noc. Z odległego Sierakowa nadeszła wiadomość, że mama "Wandy" nie żyje. Podczas walk i obław niemiecka kolumna pancerna ostrzelała dom Bojarskich i matka, trafiona serią, zginęła na miejscu. Podobno - jak potem opowiadali sąsiedzi - Niemcy w wieczornej szarówce wzięli wysokie krzaki róż znajdujące się przed domem za cienie polskich żołnierzy i dlatego otworzyli ogień. Jak było naprawdę, nikt nie wie do tej pory.
* * *
Tymczasem po letnich wielkich partyzanckich bitwach nadeszła sowiecka ofensywa, która przegoniła niemieckiego okupanta. Tata "Wandy" został skazany na trzy lata robót w łagrze. Pracował w obozie w Borowiczach, gdzie wszedł w dobre układy z sowieckim komendantem, budując po kolei wszystkim Rosjanom piece kuchenne znane w Polsce, takie, w których gotuje się na blacie. Te znajomości zaowocowały wcześniejszym zwolnieniem z robót. Po półtora roku przetrzymywania w łagrze Andrzej Bojarski wrócił do domu.
* * *
"Wanda" i Józek, zdani wyłącznie na siebie, postanowili wziąć ślub. Przyszła teściowa "Wandy" początkowo nie była przychylna związkowi. Po ślubie Józek musiałby wziąć na swoje barki również opiekę nad młodszym rodzeństwem żony. Sprawę rozstrzygnęła jego babcia, mówiąc, że związek należy zalegalizować - zabić cielaka i wyprawić skromne wesele. Ślub odbył się 21 kwietnia 1945 roku w Kuryłówce. Tego dnia, oprócz Jadwigi Wandy Bojarskiej i Józefa Krzysztanowicza, pobrali się jeszcze Józef Gagosz z Zofią Góral oraz Zygmunt Rejman z Elżbietą Góral (siostrą Zofii). "Wołyniak" był na wszystkich ślubach i weselach. Na zabawie u Krzysztanowiczów siedział na kanapie, a jego cień padał na ścianę. Wtedy wujek "Wandy" odrysował czarną kredą postać Zadzierskiego na ścianie. Potem przez kilka lat nie malował mieszkania, aby mieć portret "Wołyniaka" w swoim domu.
* * *
Z początkiem maja grupa partyzantów kwaterowała u gospodarza Kiełbońki w Tarnawcu. Pośród innych byli też "Wanda" i Józek. Na wojenny sposób przeżywali swój miesiąc miodowy. "Wanda" nie czuła się najlepiej. Była przeziębiona i miała wysoką gorączkę. Niedawno poślubieni spali twardo wtuleni w siebie, gdy do ich pokoju wpadł zdyszany partyzant.
- Józek, alarm! - zawołał, ledwie łapiąc oddech. - Sowieci nadchodzą.
"Hanys" wyskoczył z łóżka i ubrał się w pośpiechu. Pocałował żonę i wybiegł, chowając visa do kabury, a granaty do kieszeni.
Zdenerwowana "Wanda" również zaczęła się ubierać i przygotowywać do wyjścia. Do podręcznej torby zapobiegawczo spakowała różne opatrunki, bandaże i lekarstwa. Już zamierzała wyjść, kiedy usłyszała pierwsze strzały. Stanęła jak wryta, sparaliżowana gwałtowną trwogą o męża.
Od strony Kuryłówki trzeszczały erkaemy i wybuchały granaty. Gdy biegła samotnie wiejską drogą, wpadła na pędzącego z naprzeciwka Zygmunta Rejmana.
- Żyje?
- Żyje, ale jest ciężko ranny - odpowiedział szczerze przyjaciel męża. - Chodźmy, szybko. Masz opatrunki i lekarstwa?
Kiwnęła głową i razem udali się w stronę miejscowego kościoła. Na plebanii w Tarnawcu ksiądz proboszcz Węgłowski urządził punkt opatrunkowy dla rannych i kierował akcją niesienia pomocy. Żołnierzy z pola bitwy pod Kuryłówką dowożono tu furmankami i opatrywano.
Intuicja pomogła "Wandzie" odszukać rannego Józka, który zakrwawiony i cierpiący zdołał tylko wykrzyczeć:
- Zabierzcie ją stąd! Zabierzcie!
Sanitariuszki z oddziału wyprowadziły ją z pokoju, ale uspokoiły również, że "Hanys" dostał kulę w rękę, ale rana nie jest groźna. Na samym początku walki Józek, przebiegając drogę, został postrzelony w ramię i stracił wiele krwi, ale rana nie zagrażała życiu. Rannego "Hanysa" spod ostrzału wyniósł Aleksander Pityński "Kula".
Trochę uspokojona "Wanda" sama zaczęła działać jako sanitariuszka i nieść ulgę w cierpieniach innym. Pierwszym rannym, którego miała obmyć z krwi i opatrzyć, był chłopak trafiony w pachwinę. Młodziutka dziewczyna zawstydziła się i zawahała.
- Najpierw jesteś sanitariuszką, a dopiero potem kobietą - powiedział ksiądz, widząc jej niezdecydowanie.
- Ma rację - pomyślała "Wanda" i zaczęła najstaranniej i najdelikatniej, jak to tylko możliwe, przecinać i ściągać zakrwawione spodnie rannego. A potem fachowo przemyła ranę i założyła opatrunek.
- Dziękuję - wyszeptał zbielałymi ustami nieznajomy.
- Nie ma za co - uśmiechnęła się na odchodne i ruszyła do kolejnego cierpiącego.
Polskie dziewczyny zgrabnie uwijały się przy rannych. Wspólnie z nimi działała Ukrainka Zenka, dezerterka z Armii Czerwonej, która niedawno dołączyła do oddziału "Wołyniaka".
Jakiś czas po wspomnianej bitwie ktoś skojarzył, że zdecydowanie zwiększyła się liczba obław i potyczek po tym, jak Zenka przyłączyła się do polskich partyzantów. Zapadła decyzja i dziewczynę zlikwidowano, chociaż nikt przecież nie udowodnił jej winy. Być może zastrzelono wtedy niewinną kobietę. Nikt już raczej nie rozstrzygnie, czy Ukrainka naprawdę była szpiclem i donosiła komunistom na Polaków.
Rannych, których było aż dziewięciu, przetransportowano początkowo wozami do Ożanny. W ostatnim jechała "Wanda" wraz z mężem i innymi rannymi. Tuż przed wyruszeniem w drogę złapał "Wandę" Józek Zadzierski i, wciskając jej w rękę mały pistolet "szóstkę", powiedział:
- W razie czego zastrzel Józka i siebie, bo lepiej umrzeć od razu, niż wpaść w ręce komunistów…
Fragment książki Szymona Nowaka "Dziewczyny Wyklęte". Książkę można kupić pod tym linkiem.
Skomentuj artykuł