Trener wzięty z kart Ewangelii

(fot. PAP/EPA/Stuart Franklin - UEFA via Getty Images)

Gdy pytają go o najważniejszego człowieka na świecie, odpowiada "Jezus Chrystus". Pragnie zmieniać niedowiarków w wierzących. Dziś poprowadzi Liverpool FC w finale Ligi Mistrzów.

To trzeci taki finał Jürgena Kloppa. Pierwszy raz dotarł do niego z Borussią Dortmund, której filarami była słynna polska trójka: Błaszczykowski, Lewandowski, Piszczek. Przegrał 2:1. Drugi raz o zdobycie najbardziej prestiżowego pucharu w piłce klubowej otarł się rok temu. Było jeszcze boleśniej, bo po fatalnych błędach bramkarza własnego zespołu, przegrał 3:1, a moje serce pękło na pół. Przecież bije na czerwono - jak Liverpool FC jest czerwony.

Niemiecki trener nie ma szczęścia do finałów. Gdy cztery lata temu przejął stery w Liverpoolu, wielu witało go z wielkimi oczekiwaniami. To przecież ekspert od rzeczy niemożliwych, ale choć przychodził do Anglii z zadaniem wypełnienia klubowej gabloty pucharami, to w tym czasie nie zdobył żadnego trofeum. Finały z The Reds zaliczył trzy: Puchar Ligi przegrany z Manchesterem City, Ligę Europy przegraną z Sevillą i wspomniany już Champions League przegrany z Realem Madryt. W tym sezonie to najbardziej niemożliwe majaczyło na horyzoncie, bo Liverpool, który ni razu nie zdobył mistrzostwa Premier League, do ostatniej kolejki walczył o prymat w lidze. Ostatecznie zajął drugie miejsce w tabeli - punkt za mistrzem Anglii i 25 punktów przed trzecią drużyną. Tabela wyglądała spektakularnie, a takiego sezonu jak ten, to liga angielska nie widziała. W niemal każdej z poprzedniej edycji 97 zdobytych punktów dawało końcowe zwycięstwo, lecz nie tym razem. Możesz mieć doskonałego bramkarza, najbardziej bramkostrzelnych napastników i najlepszego gracza ligi, ale to za mało.

Mimo tego Liverpool nigdy nie był tak silny jak dziś, zaś Klopp zalicza z drużyną stały, widoczny nie tylko dla wiernego kibica postęp. Widać go i w przyziemnych rejestrach, bo jak się spojrzy choćby na budżet, bilanse zakupów i sprzedaży, to widać rozwój zespołu połączony z nieprzeciętną gospodarnością. Liverpool kupuje dokładnie takich piłkarzy jakich im trzeba i po bilansie wydaje na nich najmniej. Co to znaczy? To znaczy, że Klopp ma niewiarygodny wręcz talent w budowie drużyny i wydobywania ze swoich piłkarzy największych cnót. Słyszeliście takie nazwisko jak Andy Robertson? To szkocki obrońca, który dołączył z Hull, drużyny spadkowiczów z ligi. Nikt nie rozumiał po co taki piłkarz, tym bardziej że w warunkach finansowych współczesnej piłki, lewy obrońca był po dużym rabacie zatem dla wielbicieli drogich zakupów - raczej nie wyglądał na giganta. Trener zobaczył w nim kogoś więcej, materiał na legendę i ulubieńca kibiców. Robertson w tym sezonie pomógł drużynie w zdobyciu trzynastu bramek, a jego rajdy rozrywały szyki rywali. Ale ja tu o statystykach, a przecież miało być o Ewangelii.

DEON.PL POLECA

Czytaj również: Nie wierzysz w cuda? Popatrz na boisko >>

Bo progres nie jest mierzony tylko coraz lepszymi osiągami drużyny z Anfield Road. Kloppowi udało się coś znacznie ważniejszego i piękniejszego. W pierwszym wywiadzie, którego udzielił zaraz po przyjściu do Liverpoolu, Niemiec powiedział, że jego zadaniem jest zmienić niedowiarków w wierzących. Hasło "we have to change from doubters to believers" jest niemal jak jednozdaniowe podsumowanie jego rządów w Liverpoolu, którego kibice już nie raz przez testy wiary przechodzili. Nie będę wracał do dalekiej przeszłości, bo wystarczy przywołać półfinały tegorocznej edycji Ligi Mistrzów. Po przegranym w Barcelonie pierwszym meczu - a była to porażka tragiczna, wręcz najboleśniejsza z możliwych, z ikonicznym golem Messiego i niemal przekreślonymi szansami na awans - Jürgen Klopp wszedł do szatni z uśmiechem na ustach.

"Chłopcy, chłopcy, chłopcy! Nie jesteśmy najlepszą drużyną na świecie. Teraz zdajecie sobie z tego sprawę. Może oni są? Kto się tym przejmuje!" - mówił, a zawodnicy musieli być osłupieni. Mogli myśleć, że trener oszalał, ale ten kontynuował: "Ciągle możemy pokonać najlepszą drużynę na świecie. Gramy dalej!". Tydzień później Liverpool zwyciężył na Anfield 4:0.

Ten optymizm nie może się brać znikąd. Nie ma szans żeby tak często się podnosić, niemal zmartwychwstawać i walczyć dalej. Dalej się śmiać i wierzyć. No nie da rady! Lecz jest odpowiedź na tę zagadkę. Kilka lat wcześniej dziennikarz "Kickera" zapytał Kloppa o to, kto jego zdaniem jest najważniejszą osobą w historii.

"Jezus Chrystus" - odpowiedział bez wahania niemiecki szkoleniowiec.

Pytany niedawno o tę sytuację, wspominał, że nie miał problemu z tym pytaniem, bo jest bardzo proste.

"Jezus przyszedł na świat i miał jasny cel, choć nie był to spacerek w parku. To nie jest tak, że pojawił się i powiedział: Okej, na początku muszę wszystkim udowodnić, że naprawdę istnieję, bo to nie jest w stu procentach pewne - przynajmniej nie dla wszystkich ludzi" - wyjaśniał Klopp, a te słowa brzmią niemal tak, jak jedna z jego mów motywacyjnych wykładanych w piłkarskiej szatni, gdzie podnosi na duchu swych zawodników być może tracących nadzieję.

"On przyszedł i wziął na siebie wszystkie nasze grzechy, i pozwolił się przybić z nimi do krzyża" - kontynuował, a ja słuchając tych słów niemal łapałem się za głowę, bo to nie są zdania, których oczekujesz z ust trenera Liverpoolu. Pewne rzeczy stały się bardziej jasne jak choćby to, dlaczego jego wiara w drużynę, w piłkarzy, których wychowuje by byli ciągle lepszymi, jest taka silna. On ją bierze z góry - z najlepszego wzorca.

"Dla mnie jako dla chrześcijanina to jasne, że to najważniejszy moment dziejów, który wszystko zmienił. Długo zajęło nim Dobra Nowina rozprzestrzeniła się po świecie, a po drodze popełniono pewne błędy, ale dla mnie dziś, gdy myślę o Jezusie, to była największa rzecz, jaką można było osiągnąć. Nie ma takiej możliwości, żebyśmy zrobili coś takiego jak On, ale i nie ma potrzeby, bo On już to zrobił za nas. To wielki, wielki komfort". Oto najkrótsze rekolekcje świata z Jürgenem Kloppem.

Niemiecki trener jest jak przeznaczony dla Liverpoolu, bo przecież mottem tej drużyny są słowa "Nigdy nie będziesz szedł sam". Nigdy nie idę sam, zawsze ze mną jest mój Pan. Nawet wtedy, gdy dotykają mnie sytuacje beznadziejne, Bóg w nich jest i Bóg daje nadzieję na rzeczy, które przeczą wszelkim prawom. Nadzieję na wychodzenie z nich. Bóg uczy, jak zdobywać to, czego na pierwszy rzut oka zdobyć się nie da, a nauczał przez swego Syna, mistrza w przekraczaniu granic. On pokonał śmierć i pokazał nam jak z nią walczyć, nawet na tę prywatną skalę przezwyciężenia śmierci grzechu.

Jürgen Klopp wie, że są rzeczy większe nawet od zwycięstwa w finale Ligi Mistrzów, choć przecież ono także daje radość. W te zwycięstwa - i na boisku, i w ludzkim sercu - szczerze wierzę. Wiem, że Klopp też.

Karol Kleczka - redaktor i publicysta DEON.pl, doktorant filozofii na UJ, współpracuje z Magazynem Kontakt, pisze również w "Tygodniku Powszechnym". Prowadzi bloga Notes publiczny

Redaktor i publicysta DEON.pl, pracuje nad doktoratem z metafizyki na UJ, współpracuje z Magazynem Kontakt, pisze również w "Tygodniku Powszechnym"

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Trener wzięty z kart Ewangelii
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.