Michał "Misiek" Koterski: Nie możemy zmienić innych ludzi, miejsc, przeszłości, ale możemy zmienić siebie

Michał "Misiek" Koterski: Nie możemy zmienić innych ludzi, miejsc, przeszłości, ale możemy zmienić siebie
Michał "Misiek" Koterski (fot. Imponderabilia / YouTube.com)

Michał "Misiek" Koterski to aktor, którego nie trzeba przedstawiać. Na wielkim ekranie zadebiutował rolą Sylwusia, syna Adama Miauczyńskiego w filmie "Ajlawju". Mimo że jego kariera filmowo-serialowo-teatralna jest dość bogata, w życiu prywatnym Michała nie zawsze było kolorowo. W 2020 roku przyznał się, że był uzależniony od alkoholu, papierosów i narkotyków. Wyznał, że poradził sobie z nałogami dzięki codziennemu czytaniu Pisma Świętego i modlitwie do Boga.

Publikujemy fragment wywiadu Beaty Nowickiej z "Miśkiem" Koterskim, który ukazał się w książce "Michał Koterski. To już moje ostatnie życie".

DEON.PL POLECA

Beata Nowicka: Wyznaczyłeś sobie jakieś nowe zadania, żeby zapełnić pustkę po alkoholu i narkotykach?

Michał Koterski: - Ojciec często powtarzał, że dla aktora rozwój oznacza teatr. Pierwszy raz w życiu zacząłem poważnie traktować swój zawód. Wiedziałem, że ciężko mi będzie dostać się do teatru, bo mam złą sławę. W ogóle z moją opinią lekkoducha, ćpuna, hulaki czy błazna ciężko mi będzie wrócić do czegokolwiek. „Pierwsza miłość” była od dawna moją jedyną pracą, nigdzie indziej mnie nie chciano. Wtedy zacząłem chodzić na lekcje śpiewu i dykcji do Ewy Iżykowskiej, ówczesnej rektor szkoły muzycznej, wybitnej artystki operowej.

Pamiętam, jak przyszedłem na pierwszą lekcję i usiadłem w salonie. Jakaś kobieta przede mną śpiewała pięknym operowym głosem, a ja myślałem: „Kurwa! Co ja tu robię? Nic nie potrafię! Mam trzydzieści pięć lat i zaczynam życie od nowa”. Chciałem uciec. Trafiłem jednak na wspaniałą osobę. Kiedy opowiedziałem jej o swoich lękach, usłyszałem: „Michał, uwielbiam takie przypadki jak twój. Uwierz mi, wykonamy tu ciężką pracę i jeszcze zrobisz wielką karierę”. Chciałem jej wierzyć i zostałem.

Ojciec wiele razy mówił: „Czasem trzeba włożyć w coś dużo wysiłku, nie myśląc o tym, co będziesz z tego miał. Kiedy naprawdę będziesz gotów, spotka cię nagroda”. Chodziłem na zajęcia, często też chodziłem do teatru. W Och-Teatrze zobaczyłem sztukę Mayday 2; rolę Stanleya, mojego ulubieńca, grał Artur Barciś. Marzyłem, żeby zagrać tę rolę. Nic nie wskazywało, żeby to się miało kiedykolwiek wydarzyć.

Był środek pierwszego roku mojego trzeźwego życia, lato, jadłem z kolegą pizzę, kiedy podeszła do nas jakaś młoda babka, ni stąd, ni zowąd, i powiedziała: „Dzień dobry, panie Michale. Jestem ogromną fanką filmów pana ojca. Proszę przekazać mu gratulacje za ‘Dzień świra’. Zresztą pana też uwielbiam”. Chwilę pogadaliśmy, pośmialiśmy się i poszła. Po kilku dniach dzwoni do mnie Adam (przyjaciel Michała Koterskiego – przyp. red.): „Słuchaj, odezwał się do mnie kolega, że jego przyjaciółka z Warszawy szuka kontaktu do ciebie. Podobno ostatnio spotkała cię na pizzy. Chciała ci zaproponować jakąś rolę w teatrze”. Dał mój numer, zadzwoniła od razu: „Panie Michale, dzień dobry. Nazywam się Kamila Polak. Mam dla pana propozycję”. Umówiliśmy się na spotkanie.

„Wie pan – mówiła – moim marzeniem jest zrobienie spektaklu. Niedawno kupiłam prawa do sztuki Mayday 2”. W tym momencie pomyślałem, że spadnę z krzesła: „Żartuje pani!?”. „Absolutnie nie! To jest moje pierwsze przedsięwzięcie. Chcę robić teatr komercyjny, dla ludzi, a nie krytyków teatralnych. Czy jest pan zainteresowany?” Wydusiłem z siebie pytanie, w jakiej roli mnie widzi, a ona bez wahania powiedziała: „Myślałam o roli Stanleya. Olśniło mnie, kiedy zobaczyłam pana na tej pizzy”.

Palec boży?

- Żebyś wiedziała! Odczekałem trzy dni, żeby się nie domyśliła, jaki jestem napalony. Dałem ojcu do przeczytania scenariusz, powiedział, że to kawał dobrej roboty i wspaniałe wyzwanie. Moja pierwsza teatralna rola, więc poprosiłem go o pomoc. Przez kilka tygodni żyłem wyłącznie tym spektaklem. Barciś tak wspaniale zagrał Stanleya, że ja musiałem mieć na tego bohatera inny pomysł. Przeanalizowałem go od „a” do „z”.

Rozwijałeś się nie tylko duchowo, również praktycznie.

- Od dawna chciałem zrobić prawo jazdy, ale się wstydziłem. Stary chłop – myślałem – ludzie będą mnie wytykać palcami, że jeżdżę z „elką” na dachu. Żenada. Wciąż miałem wiele blokad. Codziennie zwierzałem się Bogu ze swoich zmartwień: „Panie Boże, jest taka sprawa…”. I czekałem na Jego reakcję. Intensywnie pracowałem nad rolą Stanleya, więc głowę miałem zajętą czym innym.

Któregoś dnia napisał do mnie na Facebooku jakiś facet: „Panie Michale, robię kampanię społeczną skierowaną do młodych ludzi, żeby nie wsiadali do samochodu pod wpływem alkoholu. Czy wziąłby pan w niej udział?”. Odpisałem, że chętnie, ale nie mam prawa jazdy. Okazało się, że pomysłodawca jest instruktorem w szkole jazdy, nauczy mnie jeździć i przygotuje do egzaminu, a ja w zamian zgodziłem się wystąpić w tej akcji. Na początku nie najlepiej mi to szło. Nie pomagał widok młodych chłopaków, którzy siadali za kierownicą i wiedzieli, co mają robić. Mnie to kosztowało mnóstwo wysiłku i wstydu.

Okładka książki Okładka książki "Michał Koterski. To już moje ostatnie życie" (Wyd. Znak)

Mój instruktor miał na imię Marek, fajny facet, tylko strasznie dużo gadał. Jeździłem wtedy samochodem z ręczną skrzynią biegów. Dramat każdego początkującego kierowcy – jak wszystko zrobić jednocześnie: kręcić kierownicą, przerzucać biegi, patrzeć na drogę i zerkać w lusterko. A do tego cały czas słuchałem tego gadania! Kosmos. Ale właśnie tak jeździliśmy. Praktyczny egzamin zdałem za pierwszym razem, teoretyczny za drugim. Zrobiłem sobie piękny prezent na drugą rocznicę trzeźwego życia. Niedługo później zadzwonił Filip Chajzer, chciał zrobić materiał do Dzień dobry TVN o tym, jak czuje się świeżo upieczony kierowca – trzydziestosiedmiolatek. No to powiedziałem: „Przyjeżdżaj”.

W ramach współpracy z jakąś wypożyczalnią samochodów załatwiłem sobie malutkiego opla corsę z automatyczną skrzynią biegów. Była zima. W końcu ruszyliśmy. Wyszkolony przez Marka, cały czas gadałem, niespecjalnie uważając na drogę. W godzinach szczytu skręciłem w Puławską. Gdy ktoś na mnie trąbił, hamowałem i zarzucało całym autem. Dopiero po jakimś czasie zauważyłem, że Chajzer jest cały spocony. Już się nie śmiał. W pewnym momencie powiedział: „Misiek, patrz na prawo, tamten facet ma pierwszeństwo”, a ja wziuuuum, przejechałem skrzyżowanie z kopyta i zapytałem: „Co mówiłeś?”. Chyba Anioł Stróż trzymał wtedy kierownicę. Chajzer wysiadł zielony. Do kamery powiedział: „Życzymy wszystkim, żeby NIE spotkali Miśka na swojej drodze!”.

Mogę tu oficjalnie poświadczyć, że zagrożenie minęło. Jeździsz bardzo dobrze, uważnie i bezpiecznie. I widać, że sprawia ci to radość.

- Tak właśnie jest. Kiedy zrobiłem to prawo jazdy, czułem się jak emocjonalny piętnastolatek w skórze trzydziestosiedmioletniego gościa, który odkrywa świat na nowo. I cieszy się wszystkim. Do dziś to dziecko potrafię w sobie pielęgnować. Jest coraz więcej aktorów, którzy przestali pić, ale stali się nie do zniesienia: apodyktyczni, histeryczni, nabzdyczeni. Wynika to tylko z jednej rzeczy: nie zażywają „lekarstwa”, czyli nie chodzą na mityngi. Nie wentylują się. „Wentylują” się, wyżywając się na ludziach w pracy, na rodzinie, w miejscach publicznych. Buzują od złych emocji. Zachowują się tak, jakby mieli pretensje do całego świata, że nie mogą sięgnąć po kieliszek. Jest paru aktorów, nie będę wytykał ich palcem, którym z chęcią powiedziałbym: „Słuchaj, stary, jak masz być taki nieszczęśliwy, to idź się napij. Przynajmniej poczujesz, że żyjesz”. Ale wiem, że nie mogę.

Anonimowi alkoholicy często cytują modlitwę o pogodę ducha: „Boże, użycz mi pogody ducha, abym godził się z tym, czego nie mogę zmienić, odwagi, abym zmieniał, co mogę zmienić, i mądrości, abym odróżniał jedno od drugiego”.

- To przepiękna modlitwa nie tylko dla uzależnionych, ale dla każdego człowieka. Nie możemy zmienić innych ludzi, miejsc, przeszłości, ale możemy zmienić siebie. Wiele osób, które znałem w poprzednim życiu, mówiło: „Kurde, Michał, to jest niesamowite, jak ty to robisz, że jesteś taki sam, jak byłeś?”. Chodziło im o to, że jak się nawaliłem, byłem szczęśliwy i w trzeźwym życiu też byłem szczęśliwy. Ale oni nie wiedzieli, że pod koniec ćpania byłem już skrajnie wyczerpany psychicznie. Do dzisiaj dostaję wiadomości, że kolejny z moich kolegów popełnił samobójstwo, przedawkował albo zmarł z wycieńczenia.

W pewnym momencie moje życie też zmierzało w stronę śmierci. Resztką sił funkcjonowałem w jej cieniu, w mroku i zniewoleniu. Wtedy nie byłem w stanie z niczego się cieszyć. Przez pierwszy i drugi rok trzeźwego życia czułem się tak, jakby ktoś długo trzymał moją głowę pod wodą i nagle ją puścił, a ja zacząłem zachłystywać się tlenem. Wszystko przeżywałem. Wiele osób myślało, że nadal coś zażywam, bo ciągle byłem pobudzony, rozedrgany.

Drugą rocznicę trzeźwego życia celebrowałeś jednak gdzie indziej, nie na AA.

- U Anonimowych Narkomanów. Nie mówiłem ci wcześniej o tym, ale długo bałem się chodzić na te mityngi, bo tam przychodzili głównie młodzi ludzie. Bałem się, że spotkam kumpla z czasów ćpania albo byłego dilera. Kiedyś jeden z chłopaków z mojej grupy AA zapytał, dlaczego nigdy nie przychodzę na spotkania AN, a ja szczerze opowiedziałem mu o swoich lękach. Zaproponował, żebyśmy poszli razem. I co się okazało? Zacząłem chodzić i tu, i tu. Tak jest do dzisiaj.

Na drugą rocznicę przyjechał z Gdańska Adam. Akurat wtedy na spotkaniu było dużo młodych kobiet i jedna z nich opowiadała o tym, że miała bardzo fajny kontakt z ojcem, ale ojciec nigdy nie powiedział, że ją kocha. To na zawsze naznaczyło jej życie. Pamiętam, że Adamowi poleciały wtedy łzy z oczu. Sam był wspaniałym ojcem, gotowym zrobić wszystko dla swoich córek, ale nie potrafił mówić o uczuciach.

Tu muszę podkreślić bardzo ważną rzecz. Mimo całej swojej ułomności, mimo horroru, który przeżył w dzieciństwie ze swoim ojcem alkoholikiem, mimo tego, że potem sam pił, był aspołeczny, nie umiał wielu różnych rzeczy mi dać, nauczyć czy poświęcić, mój ojciec – nie wiem, skąd otrzymał ten dar, nigdy go o to nie pytałem – zawsze potrafił powiedzieć, że mnie kocha. Czułem się przez niego kochany i dzięki temu czułem się ważny.

Jestem mu za to wdzięczny, bo teraz to samo mówię do mojego syna Fryderyka: „Chodź, powiem ci coś na ucho. Mam tajemnicę”. „A jaką?” „Kocham cię, Frysiu”. Zawsze mu się wtedy zapalają oczy i to jest niesamowite. Przychodzę po niego do przedszkola, a on woła: „Tęskniłem za tobą, tata. Kocham cię, tato”. Albo tuli się do mamy: „Kocham cię, mamo”. Wtedy nam się zapalają oczy. Nasz syn ma cudowną łatwość mówienia o uczuciach dzięki temu, że oboje z Marcelą potrafimy je wyrażać. To jest cud, który dostałem od mojego ojca. Cud, który dostałem od życia w trzeźwości. Cud, który dostałem od Boga.

Opublikowany fragment wywiadu pochodzi z książki "Michał Koterski. To już moje ostatnie życie".

 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Krzysztof Krajewski-Siuda, Szymon Żyśko

Mężczyźni też chorują na depresję, ale udają, że jest O.K. 

„Jestem silny. Jestem twardy. Będę walczył” – powtarzają sobie mężczyźni, gdy poczują się gorzej. Wkładają pancerz, który zamiast ich chronić, stanowi obciążenie, bo nie...

Skomentuj artykuł

Michał "Misiek" Koterski: Nie możemy zmienić innych ludzi, miejsc, przeszłości, ale możemy zmienić siebie
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.