"Piosenki na Euro 2012 to szczyt żenady"
Kompozytor Leszek Możdżer mówi o zespole Mikromusic, że działa z dala od medialnego szumu i zgiełku. Natalia Grosiak broni się twierdząc, że to wcale nie oznacza przymierania głodem, chociaż sprawa nie jest jednoznaczna. - Bo wszyscy jednak żyjemy z muzyki. Natomiast gdybyśmy mieli żyć tylko z zespołu, nie mielibyśmy co do garnka włożyć. Więc jest to działalność serca, nasza pasja, bardzo się lubimy i muzyka, która gramy, jest faktycznie naszą ukochaną - tłumaczy artystka.
Jednocześnie przyznaje jednak, że obecny rok pod względem finansowym jest bardzo trudny. Częściowo to kwestia kryzysu gospodarczego. Bo zawsze w takiej chwili artyści jako pierwsi dostają po głowie. - Przecież można żyć bez sztuki. Trzeba mieć najpierw co do garnka włożyć, żeby później pójść do teatru - mówi Natalia Grosiak.
Ale to też kwestia Euro 2012, bo pieniądze przesuwane są z kultury na sport. - A przecież muzycy często polegają na ośrodkach kultury, ponieważ organizatorzy koncertów dostają publiczne dotacje. I ostatnio różnie to bywa - dodaje.
Zapytana, czy nie było warto wobec tego startować w konkursie piosenki na Euro 2012 wybucha śmiechem i szczerze przyznaje, że to co się tam dzieje, to jakiś szczyt żenady. - Słyszałam kilka piosnek konkursowych i w głowie się to nie mieści. Takich wykonawców nawet nie nazywam artystami. To rzemieślnicy, wymyślający piosenki. A słuchanie tych utworów to czarna rozpacz - ocenia wokalistka Mikromusic.
Trudną sytuację zespołów pogarszają jeszcze praktyki klubów muzycznych. Bo w Polsce nastała moda grania za bilety. Jak tłumaczy Natalia Grosiak oznacza to, że tylko jeżeli klub zaprasza zespół i mu zależy, gwarantuje wynagrodzenie plus podział z biletów. - Natomiast ostatnio coraz częściej menadżerowie proponują tylko wpływy z biletów i to nawet w podziale typu 80 procent dla zespołu, a 20 procent dla klubu. I wtedy organizator raczej nie dba o promocję koncertu - dodaje wokalistka.
Skomentuj artykuł