Przeżywałem kryzys wiary. Wszystko się zmieniło, gdy posłuchałem tej muzyki
Przed tym, jak po nią sięgnąłem, przeżywałem chwilowy kryzys; duchowa rzeczywistość wydawała się odległa i niedostępna. Udało się to zmienić dzięki... muzyce filmowej.
Muzyka z "Władcy Pierścieni" zachwyciła mnie kilkanaście lat temu, po premierze filmu. Słuchałem jej wtedy bardzo często. Entuzjazm związany z ekranizacją trylogii J. R. R. Tolkiena wyczerpał się jednak po obejrzeniu "Powrotu króla" - ostatniej części trylogii. Naturalnie, zacząłem coraz rzadziej sięgać po soundtrack z filmu. Ostatnio, zupełnie przez przypadek, sytuacja się zmieniła.
Podróżując do domu rodzinnego, od jakiegoś czasu wybieram mało uczęszczany skrót. Droga omija kilka miejscowości i znika na kilka kilometrów w gęstym lesie. Wjeżdżając do niego, wielokrotnie łapałem się na tym, że żywa muzyka, której lubię słuchać w samochodzie, nie pasowała do otaczającej przyrody. Zwykle ściszałem wtedy radio albo szukałem innego albumu. Gdy ostatnio przewijałem bibliotekę w poszukiwaniu odpowiednich dźwięków, mój kciuk stuknął dawno nie odsłuchiwany soundtrack z "Drużyny Pierścienia" - pierwszej części trylogii.
Autorem muzyki jest kanadyjski kompozytor Howard Shore, który w 2002 otrzymał za nią pierwszego w swoim życiu Oscara. Kolejne dwie statuetki zdobył dwa lata później za muzykę i piosenkę końcową do ostatniej części "Władcy" - "Powrotu króla".
W 2017 roku Shore odwiedził Polskę. Zapytany o to, co jego zdaniem świadczy o wyjątkowości muzyki z "Władcy Pierścieni", odpowiedział:
Choćby to, że cały czas, po tylu latach, o niej opowiadam (…). Napisałem na potrzeby tej trylogii około dwunastu godzin muzyki, a do "Hobbita" kolejne dziewięć, łącznie więc ponad dwadzieścia. Jest ona cały czas wykonywana na koncertach, zarówno w całości, w trakcie projekcji filmów, jak i bez obrazu (źródło: kultura.onet.pl).
Wygląda na to, że muzyka z "Władcy Pierścieni" stała się czymś więcej niż zwykłym soundtrackiem. Wszystko dlatego, że Tolkien stworzył coś nieprawdopodobnego - świat z własną historią i kulturą, w którym toczy się odwieczna walka dobra ze złem. "Władca Pierścieni" - podobnie jak inne dzieła Tolkiena - opowiadają o tej walce w sposób, który z jakiegoś powodu nie przedawnił się, mimo upływu 63 lat od pierwszego ukazania się powieści, a dzięki stworzonej przez Petera Jacksona ekranizacji, historia Śródziemia została odkryta na nowo. Chociaż o filmowej trylogii można pisać bez końca - jej klimat i realizacja całkowicie są tego warte - na szczególną uwagę zasługuje właśnie muzyka. Co takiego wydarzyło się w czasie jej słuchania, że postanowiłem się tym z wami podzielić?
Świat przedstawiony we "Władcy Pierścieni" jest zaskakująco podobny do naszego. Zarówno w wymyślonej przez Tolkiena krainie, jak również w naszej rzeczywistości siły dobra i zła wciąż przenikają serca żyjących w nich stworzeń. Różnica polega tylko na tym, że my zostaliśmy już odkupieni przez Jezusa Chrystusa, a we "Władcy Pierścieni" - ostateczne zwycięstwo dobra nad złem jeszcze nie nastąpiło.
Ścieżka dźwiękowa z "Drużyny Pierścienia" zaciera granice między naszymi światami. Słuchając jej w otoczeniu przyrody, można stracić poczucie rzeczywistości i dać się ponieść fantazji.
Początek płyty jest mroczny. "The Prophecy" to utwór otwierający album; bardzo tajemniczy i niepokojący. Słuchając "Concerning Hobbits", na moment da się zapomnieć o strachu, ale później - mrok gęstnieje znowu. "The Shadow of the Past" to chyba najbardziej budzący grozę utwór - właśnie w nim po raz pierwszy pojawia się motyw Saurona - władcy ciemności oraz jego sług - Nazgûli; wątek ten będzie rozwijany w kolejnych częściach trylogii - "Dwóch wieżach" i "Powrocie króla".
Właśnie wtedy po raz pierwszy poczułem dreszcze. Duchowość jest częścią mojej rzeczywistości i chociaż często o niej zapominam, walka między siłami światła i ciemności toczy się również w moim sercu. O rozeznawaniu duchów pisał św. Ignacy Loyola, a to, że wpływ na nasze życie mają zarówno siły dobra, jak i zła, nie jest żadną tajemnicą. Co więcej - to, jakim siłom ulegamy, może zadecydować o naszym zbawieniu.
"Many Meetings" i "The Council of Elrond" to utwory opisujące wydarzenia w Rivendell - siedzibie Elronda - "Ostatnim Przyjaznym Domu na wschód od Morza". Dzielą one album na połowę; po raz drugi budowana jest pozytywna atmosfera. W "Drużynie Pierścienia" - podobnie jak w życiu - przychodzą krótkie okresy odpoczynku i ładowania akumulatorów, pozostawienia trosk gdzieś daleko w tyle. Jest to również moment spotkania dawno nie widzianych przyjaciół. Jak bardzo takie chwile potrafią dodać sił!
Po Rivendell bohaterowie ruszają dalej; kolejnym etapem ich wędrówki są kopalnie Morii. Przeprawa przez mroczną i pogrążoną w chaosie krainę - niegdyś tętniącą życiem - wyrażona jest w utworach "A Journey in the Dark" oraz przyprawiającym o gęsią skórkę "The Bridge of Khazad Dum". Wtedy ma miejsce upadek Gandalfa - mędrca, który spajał całą Drużynę. Co dzieje się w naszym życiu, gdy brakuje wśród nas pasterza, na którym zawsze mogliśmy polegać? Dalej jesteśmy wspólnotą czy ulegamy podziałom, podobnie jak stało się to w przypadku Drużyny Pierścienia?
Po przeprawie przez Morię, pogrążeni w żałobie bohaterowie trafiają do Lorien - siedziby Celeborna i Galadrieli. Chociaż król i królowa Elfów chcą za wszelką cenę ocalić jedność bohaterów, obecność niesionego przez Hobbita Pierścienia - a więc tego, co w naszej rzeczywistości moglibyśmy określić synonimem zła - coraz bardziej osłabia Drużynę.
"The Breaking of the Fellowship" to utwór, który zamyka film i pieczętuje rozpad Drużyny. Śmierć jednego z bohaterów oraz wzięcie do niewoli kojonych dwóch to konsekwencje ulegania sile Pierścienia. Chociaż pierwsza część trylogii kończy się tragicznie, dopóki bohaterowie są wierni swojej misji, ciągle jest nadzieja.
Ścieżka z "Drużyny Pierścienia" to tylko niewielki fragment trwającej ponad dwanaście godzin muzyki napisanej przez Howarda Shore'a na potrzeby filmowej trylogii. Wielu utworów, takich jak "The Passing of the Elves" nie znajdziemy w oficjalnych albumach ale w specjalnych, kolekcjonerskich wydaniach, stworzonych na potrzeby rozszerzonych, reżyserskich wersji filmu.
Chyba w całej historii kina nie powstał drugi soundtrack, który tak mocno oddziaływałby na emocje i umacniał... wiarę! To naprawdę zakasujące, jakie myśli przychodzą do głowy w czasie jego słuchania. W odpowiednich okolicznościach - dla mnie była to zwykła podróż samochodem - można dzięki tej muzyce przemyśleć niejeden temat. Przed tym, jak po nią sięgnąłem, przeżywałem chwilowy kryzys wiary; duchowa rzeczywistość wydawała się odległa i niedostępna. Brakowało mi duchowego "kopniaka", który przerwałoby ten stan i z powrotem skierowałoby mnie na właściwe tory. Udało się to zmienić dzięki... muzyce filmowej.
Piotr Kosiarski - redaktor portalu DEON.pl. Zajmuje się działem Po godzinach. Autor cyklu Film na weekend. Prowadzi bloga Mapa bezdroży
Skomentuj artykuł