"Wrogowie", czyli historia amerykańskiego FBI
- Gdy przechadzasz się przez miasto i widzisz kamerę, która cię obserwuje - to dzieło Hoovera - mówi Tim Weiner, laureat Nagrody Pulitzera i National Book Award. Jego najnowsza książka "Wrogowie. Historia FBI" trafiła do polskich księgarń.
Tim Weiner: Książka o CIA ("Dziedzictwo popiołów. Historia CIA") była dobrą wprawką. Przy pisaniu książki o FBI miałem ogromne szczęście - otrzymałem masę dokumentów, które właśnie zostały odtajnione. Między nimi osobiste zapiski Johna Edgara Hoovera. Czytając te dokumenty, czułem się jakbym zaglądał mu przez ramię. To nieokrojony, nieocenzurowany Hoover. Wersja pełna. Na tych stronach można poznać odrobinę jego umysłu, a była to niezwykle prywatna, skryta osoba. Nigdy nie miał żadnych przyjaciół, poza swoimi ukochanymi psami.
Taki wgląd w jego myśli jest jak oświecenie. Nikt wcześniej nie czytał tych papierów. Miałem masę szczęścia; w Stanach Zjednoczonych prawo pozwala na odtajnienie dokumentów po 25 latach. Niektóre faktycznie są odtajniane, niektóre nie. Mniej więcej 5 lat temu wypłynęło mnóstwo dokumentów, świeżo ujawnionych, które dają niesamowite pojęcie o tym, jak wyglądała praca organizacji.
Nie dziwi mnie to. XX wiek przyniósł trzy główne polityczne kierunki w cywilizacji Zachodu: liberalna demokracja, faszyzm i komunizm. Uznajmy, że najlepszym z tych kierunków jest liberalna demokracja. Supermocarstwo zaangażowane w wojnę, jednocześnie usiłujące zabezpieczyć swoje interesy by utrzymać panowanie, będzie potrzebowało tajnego wywiadu.
Wywiad musiał działać w zgodzie z ustalonymi regułami demokratycznych rządów i konstytucją. Tylko jak to zrobić? Nikt nie miał pojęcia. Nie było żadnego podręcznika, byliśmy zupełnymi żółtodziobami.
W centrum tego wszystkiego znajduje się konflikt między prawami obywatelskimi i bezpieczeństwem narodowym. Potrzebujemy jednego i drugiego: chcemy być i wolni i bezpieczni. Ale te dwie strony są ze sobą w stanie ciągłej wojny.
Najlepiej uda się pokazać jak ważny był, zastanawiając się nad jego spuścizną. Hoover nie żyje od 40 lat, jednak rzucił za sobą długi cień. Za każdym razem, gdy przechadzasz się przez miasto, oglądasz się przez ramię i widzisz kamerę - to dzieło Hoovera. Za każdym razem, gdy odprawiasz się na lotnisku i skanują ci siatkówkę w oku - to jego sprawka. Świat służb specjalnych to rzeczywistość wszechobecnego, całodobowego nadzoru. Żyjemy w świecie stworzonym przez J. Edgara Hoovera.
To nie był potwór. Był makiaweliczny w takim sensie, że wiedział, jak przypodobać się kolejnym prezydentom. Był makiaweliczny również dlatego, że został najwybitniejszym biurokratą XX wieku. Słowo "biurokrata" oznacza co innego w Polsce, co innego w Stanach. Biurokrata to nie aparatczyk tylko ktoś, kto zdobył ogromną władzę dla celu zdobywania władzy. Władza jako cel sam w sobie - tym właśnie zajmował się Hoover. Wiedział że "tajna władza" jest dwa razy silniejsza niż "jawna władza" a "tajna informacja" ma większą siłę oddziaływania niż po prostu "informacja".
Własnoręcznie skonstruował instytucję amerykańskiego wywiadu. Założył także stałą linię łączącą go z Białym Domem. Chętnie zajmował się plotkami. Doradca prezydenta Kennedy'ego ds. bezpieczeństwa narodowego, McGeorge Bundy powiedział, że Hoover jest jak "przeklęty, brudny ściek". To niezbyt pochlebna forma mówienia o ojcu amerykańskiego antykomunizmu.
Jednak trzeba przyznać, że Hoover miał sporo racji. Faktycznie w Stanach działali sowieccy szpiedzy, którzy usiłowali przeniknąć do amerykańskich instytucji rządowych i wojskowych. Ludziom wydaje się, że to była tylko polityczna gierka a to była poważna sprawa. Sowieci zajmowali się inwigilowaniem od dawna. Ameryka nigdy tego nie robiła. Przypominała małe dziecko uczące się chodzić.
Prezydenci przychodzili i odchodzili, Hoover trwał na stanowisku. Wiedział jak się im przypodobać. Franklin D. Roosevelt kochał tajny wywiad, był też plotkarzem. Dał Hooverowi swobodę w działaniu - zakładaniu podsłuchów i przeprowadzaniu aresztowań bez nakazów. Truman natomiast nienawidził Hoovera. Twierdził, że stworzył on "amerykańskie Gestapo".
Lyndon B. Johnson uwielbiał go, mieszkali drzwi w drzwi. Johnson kupił córce psa, którego ta nazwała "Edgar". Byli bliskimi przyjaciółmi i kiedy Johnson potrzebował pomocy - dzwonił do Hoovera. W 1963 roku, po zabójstwie prezydenta Kennedy'ego, Johnson ubiegał się o urząd. Polecił Hooverowi zniszczyć Ku Klux Klan, by zdobyć głosy na południu kraju. Edgarowi się to nie spodobało ale wykonał polecenie - w trzy lata KKK przestało istnieć. Prezydenci kochali Hoovera dopóki dawał im to, czego od niego chcieli.
Wrogami nie byli tylko liderzy polityczni jak Martin Luther King. Wrogiem był każdy, kto deklarował lewicowe poglądy. Hoover nie odróżniał socjalistów od pacyfistów i liberałów. Dla niego wszyscy byli "komunistami" ponieważ chcieli zmienić amerykański rząd.
Niemal umarła razem z nim. Następcy Hoovera zostali oskarżeni o to, co ich szef robił przez dziesięciolecia - włamania do domów, przeszukania bez nakazu. Zostali za to skazani. Poszliby do więzienia gdyby nie ułaskawienie ze strony prezydenta Reagana.
Bez Hoovera wszystko się załamało i nie pozbierało na dobre aż do zamachów z 11 września 2001 roku. Z tym, że dzisiaj FBI usiłuje funkcjonować w zgodzie z literą prawa. A to ciężka sprawa.
Książka Tima Weinera "Wrogowie. Historia FBI" ukazała się nakładem wydawnictwa Rebis.
Skomentuj artykuł