Nie odkładajmy na starość pielgrzymki do Santiago de Compostela
"Oczywiście są tacy co ruszają na Camino na wózku inwalidzkim, ale czy to musimy być my? Nie czekajmy na to. Pakujmy rzeczy do plecaka i ruszajmy w drogę!". Przeczytaj czwartą część historii brata Damiana Wojciechowskiego SJ.
Portyk Bożej chwały
Pierwszy pielgrzym odwiedził relikwie św. Jakuba Apostoła w IX wieku. Po okresie największej popularności w średniowieczu Camino zaczęło upadać. Przyczyna: protestantyzm i wojny religijne. Odrodziło się dopiero w latach 70-tych XX wieku. Na początku było to kilkaset osób rocznie. Do rozwoju Camino przyczynił się bardzo Jan Paweł II, który w 1982 r. przeszedł jego niewielki fragment i tak rozreklamował pielgrzymkę. Teraz chodzi na nią już ponad 400 tyś. pielgrzymów rocznie. W centralnym biurze pielgrzymkowym oficinadelperegrino.com otrzymamy piękne świadectwo po łacinie o przebyciu pielgrzymki.
W Hiszpanii aż się kręci w głowie od nadmiaru zabytków i historii. Santiago nie jest tu wyjątkiem. Katedra jest pięknie odrestaurowana. Relikwie św. Jakuba są umieszczone w podziemnym przejściu za ołtarzem, tak jak Grób Pański w Bazylice w Jerozolimie. Najsłynniejszy jest tutaj portyk Bożej Chwały umieszczony na głównym wejściu do bazyliki. Wykonany w XII wieku przez mistrza Mateusza, zachwyca swoją duchową wizją, całościową koncepcją i misternym wykonaniem. Zasadniczo przedstawia Sąd Ostateczny według Apokalipsy, ale jest też tutaj kuszenie Jezusa, czy drzewo Jessego. Wykonana z kamienia wizja zwycięskiego działania Boga w historii i Jego ostatecznego triumfu. Natomiast słynne gigantyczne kadzielnice, zawieszane na święta w transepcie pod kopułą kościoła (kopuła z żebrowaniem - bo romańska!) mogłem zobaczyć w muzeum. I to dobrze, bo nie po to szedłem do Santiago, żeby zobaczyć tę turystyczną atrakcję.
Na koniec spotykam na Mszy w katedrze Santiago kilku z moich współpielgrzymów. Ludzie mało mówią na Camino o tym, co u nich najważniejsze, ale jakoś szukają ścieżki do Pana Boga. Na Mszy w ławce za mną Polka z Niemiec. 20 lat marzyła o Camino i w końcu poszła z Portugalii. Ostatnie dni i Santiago było ciężko, bo już przywykła do ciszy, samotności i pustych kościółków. A tu tłumy i komercja. Dlatego tak ważne być na Mszy. Do zobaczenia! Oczywiście na Camino.
Chcę dostać się na zakończenie do Finisterra, ale autobusem, bo nie starczy mi czasu iść tam na piechotę. Chcę zrobić romantyczne zdjęcie na końcu świata z latarnią morską w tle. Ale Pan Bóg łamie moje plany. Na "końcu ziemi" straszna ulewa. Zaczynam i kończę pielgrzymkę deszczem. Jestem tak przemoczony, że w barze wyżymam spodnie do sedesu. Na całe szczęście powrotny autobus jest pusty i ogrzewany: rozbieram się do gaci i szybo suszę. Taka romantyka pielgrzymkowa.
Scyzoryk, prawda trochę zardzewiały, czekał na mnie w Warszawie na lotnisku, co przyjąłem jak znak z nieba, że jeszcze na Camino kiedyś pojadę. Teraz leży u mnie na stole i przypomina mi o tym, żeby nie odkładać na starość następnej pielgrzymki do św. Jakuba. Oczywiście są tacy co ruszają na Camino na wózku inwalidzkim, ale czy to musimy być my? Nie czekajmy na to. Pakujmy rzeczy do plecaka i ruszajmy w drogę!
Święty architekt
Przesympatyczny staruszek Ojciec Enrique zabiera mnie na taras domu jezuitów, w centrum Barcelony, gdzie udało mi się zdobyć nocleg na święta Wielkanocne. Cięgle mnie poprawia: "Nie hiszpański, tylko kastylijski. Kataloński, kastylijski dwa dialekty hiszpańskiego". Zresztą w Barcelonie wszystko, zaczynając od napisów w metrze do Mszy Świętej po katalońsku. Mówię mu, że przyjechałem zobaczyć dzieła Gaudiego. Pokazuje mi palcem kamienicę po drugiej stronie ulicy: - "To Gaudi". Patrzę i cieszę się widząc, że trafiłem tam gdzie trzeba. Od wielu lat zajmuje się budownictwem, w tym robiłem różne kaplice, a ostatnio pracowałem przy projekcie katedry, dlatego też moim marzeniem było zobaczyć twórczość Gaudiego - mistrza architektury sakralnej.
"Największy architekt tego stulecia" - tak powiedział o Antonim Gaudi Le Corbusier, papież i twórca współczesnej architektury. Gaudi umiera w 1926 roku, a w 1930 Le Corbusier buduje swoją sztandarową willę "Savoye", która wyznaczyła ramy architektury do dzisiejszego dnia. Oglądając w Barcelonie budynki stworzone przez Gaudiego, ma się unikalną możliwość obserwować rozwój geniusza. Wychodził jak wielu jemu współczesnych od neogotyku i linii prostych, ale stopniowo stworzył swój własny, niepowtarzalny styl. U Gaudiego królują linie krzywe, indywidualne i to takie, których nie sposób stworzyć na monitorze komputera. Wszystkie jego budynki mają głębokie, duchowe inspiracje. Dla Gaudiego architektura to nie tylko suchy, architektoniczny projekt, ale przede wszystkim wykończenie, detale: kamień, drzewo, metal i przede wszystkim ceramika. Dlatego był zawsze nie tylko architektem, ale również budowniczym, a projektował nawet takie szczegóły jak klamki od drzwi. Gaudi jest nieprawdopodobnym obserwatorem przyrody i wiele z jego dzieł naśladuje Stwórcę: nieregularne kształty, finezyjne konstrukcje, bogactwo barw.
Wielka Sobota, nadchodzi zmrok, a ja stoję już 1,5 godziny w kolejce do Sagrada Familia (Bazylika Świętej Rodziny). Tuż przed samym wejściem porządkowi mówią, że więcej osób nie wpuszczą. Jestem wściekły, bo wiem, że to dzieło życia Gaudiego może pomieści nie kilkaset, ale tysiące wiernych. - I co ja mam teraz robić? Dokąd pójść na Mszę jeśli jest 20.30? Ochroniarze obojętnie potrząsają plecami. Patrzę w internet i lecę do metra. I tak zdążyłem na Liturgię Paschalną do Katedry św. Krzyża i św. Eulalii. Liturgia światła zaczyna się w całkowitych ciemnościach w ogromnych krużgankach, a na jej zakończenie zaczyna padać deszcz. Nagle słychać krzyk gęsi: jest ich tutaj 13 - na pamiątkę 13 lat w jakich św. Eulalia przecierpiała 13 różnych rodzajów tortur. Liturgii przewodniczy kardynał Omella, ale uczestniczy w niej nie więcej jak 300-400 osób. Społeczeństwo Hiszpanii jest totalnie zsekularyzowane. Radosny moment, kiedy chrzest przyjmuje 15 młodych ludzi, w większości Hiszpanów. Modlę się na klęczkach i kiedy podnoszę oczy, widzę przed sobą dwóch obściskujących się homoseksualistów. Wiele wody w Tybrze upłynie, zanim wyprostuje się w Kościele bałagan sprowokowany nieprzemyślanymi wypowiedziami.
W niedzielę rano znowu lecę do Sagrada Familia i znowu drzwi zatrzaskuję się tuż przed moim nosem. Tłumaczę szefowi ochroniarzy, że jestem zakonnikiem, że chcę uczestniczyć w modlitwie. Niestety nie mam przy sobie żadnego dokumentu. Odchodzę prawie w łzach. Ale przypominam sobie, że w sieci na stronie mojej prowincji jest moja fotografia w sukni zakonnej. Ochroniarze jednak mnie przepuszczają - sam Gaudi wymodlił mi udział w tej Mszy Świętej!
Bazylika w środku robi jeszcze większe wrażenie niż z zewnątrz. W porównaniu z innymi dziełami Gaudi ten kościół jest wręcz ascetycznie prosty: tylko kamień i witraże. Dobrze, że w nocy byłem w katedrze, którą tak często nawiedzał święty architekt. Teraz rozumem, że Sagrada jest wariacją na jej temat. Guadi w odróżnieniu od Corbusier nie zrywa z przeszłością, ale ją kontynuuje. Nie jest jednak imitatorem, jak wielu jemu współczesnych, ale twórczo rozwija tradycję w której wyrósł. Gaudi poświecił tej budowie większość swojego życia, a buduje się ten kościół już 150 lat! Mówił, że to nie on buduje Sagrada Familia, ale że Sagrada Familia buduje jego, to znaczy, że praca nad tym projektem była dla niego wielkimi rekolekcjami. Gaudi w młodości dandys i miłośnik wykwintnych restauracji stopniowo staje się mnichem zaczynającym swój dzień Mszą, a kończącym różańcem. Żyje w pełnym ubóstwie, całe swoje honoraria przekazuje na budowę bazyliki. Jest skrajnie skromny i pokorny, a był pod koniec życia największą znakomitością Barcelony.
Niestety współczesna architektura poszła nie za Gaudim, tylko za Le Corbusier. Może to co robił Gaudi było zbyt trudne, nacechowane nieprawdopodobną wyobraźnią i odwagą? Modernizm jest prosty, minimalistyczny i… łatwy do projektowania przy pomocy komputera. I dlatego mamy teraz problem z architekturą sakralną: krzyżackie zamki, buddyjskie świątynie albo eklektyczne dziwolągi. Świątynia chrześcijańska powinna podkreślać Wcielenie, powinna być radosna i pełna życia, a to wymaga troski o detal, o sztukę figuratywną. Ciekawym jest, że jedyne dzieło sakralne Le Corbusiera, kaplica Notre-Dame du Haut, jest jedynym jego projektem, gdzie królują krzywe i nieregularne linie, i asymetria, którą tak lubił Gaudi, tak jakby dyktator modernizmu rozumiał, że kościół nie może być inny niż to, co tworzył święty architekt.
Budynki Gaudiego, to główna atrakcja Barcelony. Cały świat płynie nieprzerwanym potokiem, aby je podziwiać. Dlaczego? Może dlatego, że cieszą oko, są pełne entuzjazmu i radości, ludzkie, wypełnione ciepłem, a przed wszystkim mają duszą, czym różnią się od szklanych klocków w których pracujemy i żyjemy.
Kenoza w Barcelonie
Tuż przed samym wyjazdem na Camino wpadła mi przypadkowo (oczywiście przypadków nie ma!) w ręce biografia Carmen Hernandez (Carmen Hernandez, Noty biograficzne, Aquilino Cayuela), współzałożycielki Drogi Neokatechumenalnej. Widać z tej książki, że Neo już chce pchać Carmen na beatyfikację, choć przecież i tak będzie musiała poczekać na Kiko. Oczywiście od dzieciństwa wiele słyszałem o Kiko, który w połowie lat 60-tych rozpoczął ten nowy ruch w Kościele, gdzie w barakach Madrytu żył razem z najbiedniejszymi i ich ewangelizował. Natomiast o Carmen nie znałem prawie nic i miałem przekonanie, że ta Hiszpanka, o trochę męskiej twarzy, po prostu jakoś później musiała się zacząć kręcić wokół Kiko. Tymczasem okazało się, że powstanie Neo miało dwutorowy początek i Carmen była w nim obecna od samego początku. Wcześniej była ona członkinią nowego instytutu Misjonarek Chrystusa Jezusa, założonego w latach 40-tych w Javier (rodzinnym mieście św. Franciszka Ksawerego, patrona misji katolickich) przy udziale jezuity pracującego wcześniej w Japonii. Celem instytutu było wspieranie misji. Carmen od młodości była również pod duchowym kierownictwem jezuitów i chciała wyjechać na misje do Indii. To było marzenie jej młodości, tak jak inna Hiszpanka św. Teresa Wielka z Avila, uciekła z domu w wieku 7 lat, aby nawracać Maurów i zginąć śmiercią męczeńską. Z marzeniem misji w Indiach Carmen wstępuje do zgromadzenia. Jednak po kilku latach Misjonarki zmieniają swój styl życia, chcą się upodobnić do innych, starszych zakonów (np. przyjąć habity), natomiast Carmen uważa na odwrót (są to czasy Soboru), że należy być bliżej życia "normalnych" ludzi, bliżej realności i nie oddzielać się od świata, który chcą ewangelizować. Nieuchronnie dochodzi do konfliktu z przełożonymi. Po kolei ze zgromadzenia "wypraszane" są kolejne młodsze siostry z pokolenia Carmen. Na koniec przychodzi kolej na nią samą. Carmen nie chce opuścić instytutu, ponieważ dla niej jest to miejsce spełnienia jej marzeń o pracy na misjach, w tym momencie sensem całego jej życia. Po odejściu z zakonu w głębokim duchowym kryzysie, kiedy rozsypały się jej wszystkie plany, nadzieje i sens życia, chodziła po ulicach Barcelony i wtedy właśnie "przypadkowo" trafiła do jednego muzeum:
"Przypomina mi się, jak spacerowałam w okolicach katedry. Obok znajduje się Muzeum Marésa. Niezwykłe krucyfiksy romańskie, nie takie, jak się robi teraz, z wykrzywionymi Chrystusami, ale krzyże, na których Jezus Chrystus króluje, na których jest Panem. Pamiętam, że jednym z moich pocieszeń było to muzeum, tam się chroniłam. Pamiętam, że płakałam, widząc te krucyfiksy, ponieważ zrozumiałam to, co Jezus wycierpiał. Ten czas był dla mnie czasem kenozy, wielkiej męki… ponieważ one chciały, żebym odeszła, ale ja nie potrafiłam. Byłam gotowa na to, że mnie wyrzucą… One jednak nie chciały mnie wyrzucać, tylko żebym sama odeszła".
Kiedy biegałem po Barcelonie, wiedząc, że mam tak mało czasu, aby zobaczyć wszystkie budowle Gaudi i miejsca związane ze św. Ignacym, gdzieś głęboko w pamięci chodziła mi po głowie myśl, gdzie jest to muzeum z krucyfiksami, o których pisze Carmen? W końcu ostatniego dnia zapytałem się o to jednego z jezuitów. Okazało się, że przechodziłem koło niego wielokrotnie, bo położone jest obok katedry! Mares był wariatem, który zbierał wszystko: fajki, laski, lalki i wśród tego także krucyfiksy. Posłuchajmy dalej Carmen:
"Wczoraj (1 lipca 1962) byłam w Muzeum Marés, gdzie jest pełno krucyfiksów, wspaniałe romańskie krucyfiksy z Chrystusem. Tak się wzruszyłam, że zaczęłam płakać. Któregoś dnia wrócę, żeby zobaczyć je wszystkie, bo nie mogłam dokończyć wystawy. Wyszłam, bo tak ściskało mi się serce. Totalna słabość fizyczna. Teraz jestem przeszczęśliwa i zadowolona z tego tygodnia, gdy moje biedne ciało było ściśnięte jak któryś z tych Chrystusów. Zapewniam, że gdyby ktoś wywiesił mnie w Muzeum, budziłabym współczucie. Zostałam jak chodząca skóra, która ma tylko duszę i należy całkowicie do Jezusa".
W Neo używają swojego slangu, więc trochę trzeba wyjaśnić cóż to jest ta kenoza? Inni pisarze duchowni używają w takim przypadku słowa ogołocenie. Paweł tak o tym pisze: "Ale to wszystko, co było dla mnie zyskiem, ze względu na Chrystusa, uznałem za stratę. I owszem, nawet wszystko uznaję za stratę ze względu na najwyższą wartość poznania Chrystusa Jezusa, Pana mojego. Dla Niego wyzułem się ze wszystkiego i uznaję to za śmieci, bylebym pozyskał Chrystusa i znalazł się w Nim - nie mając mojej sprawiedliwości, pochodzącej z Prawa, lecz Bożą sprawiedliwość, otrzymaną przez wiarę w Chrystusa, sprawiedliwość pochodzącą od Boga, opartą na wierze - przez poznanie Jego: zarówno mocy Jego zmartwychwstania, jak i udziału w Jego cierpieniach - w nadziei, że upodabniając się do Jego śmierci, dojdę jakoś do pełnego powstania z martwych" (Flp 3, 7-11).
Jeden z naszych kleryków przed Camino poprosił mnie, abym się pomodlił o "doświadczenie Bożego zmartwychwstania dla całego mojego rocznika ze wstąpienia". Na co ja odpowiedziałem: Nie wiecie o co prosicie - najpierw jest krzyż. Radość zmartwychwstania to nie jest jakiś kajf i dobre samopoczucie, euforia, którą nam daje w prezencie Pan Bóg. Zmartwychwstanie przeżywają tylko ci, którzy doświadczyli w jakiś sposób śmierci i przeżyli to razem z Chrystusem. Tak więc zmartwychwstają tylko Ci, którzy najpierw umarli. I nie tylko zmartwychwstanie jest łaską, ale tak samo śmierć, ogołocenie, wyzucie się ze wszystkiego, kenoza. Każdy przeżywa to inaczej i w czasie, którego przewidzieć nie może.
Podczas Wigilii Paschalnej słyszymy takie słowa św. Pawła: "Czyż nie wiadomo wam, że my wszyscy, którzyśmy otrzymali chrzest zanurzający w Chrystusa Jezusa, zostaliśmy zanurzeni w Jego śmierć? Zatem przez chrzest zanurzający nas w śmierć zostaliśmy razem z Nim pogrzebani po to, abyśmy i my wkroczyli w nowe życie - jak Chrystus powstał z martwych dzięki chwale Ojca. Jeżeli bowiem przez śmierć, podobną do Jego śmierci, zostaliśmy z Nim złączeni w jedno, to tak samo będziemy z Nim złączeni w jedno przez podobne zmartwychwstanie. To wiedzcie, że dla zniszczenia grzesznego ciała dawny nasz człowiek został razem z Nim ukrzyżowany po to, byśmy już więcej nie byli w niewoli grzechu. Kto bowiem umarł, stał się wolny od grzechu. Otóż, jeżeli umarliśmy razem z Chrystusem, wierzymy, że z Nim również żyć będziemy (Rz 6, 3-11).
W rzeczywistości nikt nie chce przeżywać takiego umierania i nie chciała doświadczać tego również Carmen Hernandez. Buntowała się wobec tej niesprawiedliwości, która ją spotkała i latami nie mogła znaleźć dla siebie drogi. Nikt z uczniów, z apostołów nie chciał uczestniczyć w śmierci Chrystusa. Również Szymon Cyrenejczyk został przymuszony do niesienia krzyża. Uczniowie idący do Emaus z ogromnym rozczarowaniem opowiadają o ukrzyżowaniu Jezusa. Jednak Jezus zmartwychwstały ukazuje się nie wszystkim mieszkańcom Jerozolimy, tylko niewielkiej grupie swoich uczniów, którzy chcąc nie chcąc, przeżyli razem z nim Jego śmierć. Widzieli jak pozbawiony swoich szat, przybity do krzyża i pozbawiony władzy nad własnym ciałem został wyzuty, ogołocony ze wszystkiego. Utracili wtedy wszelką nadzieję, rozsypały im się ich plany i sens życia. I dlatego tylko oni są w stanie przyjąć dar zmartwychwstania.
A jak tę kenozę opisuje sam Jezus? "Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je" (Mt 16, 24-25). Życie to jest to najcenniejsze co mamy i na koniec jedyne co mamy. Nikt nie chce tracić swego życia, na odwrót wszyscy o nie walczymy i zazdrośnie strzeżemy. Dlatego też Jezus musi często poprzez zewnętrzne okoliczności przyprowadzać swoich wybranych do tego momentu, gdzie ogołocenie dokonuje się nie z ich inicjatywy, a oni są wezwani, aby przyjąć je w jedności z Chrystusem.
Kiedy oglądałem krucyfiksy w muzeum Marés zdumiało mnie to, że Jezus jest tam zawsze przedstawiony już po agonii, spokojny, pełen godności, a nawet uśmiechnięty. Właściwie nie jest martwy, tylko śpi. Jakby chciał nam powiedzieć i dodać otuchy, że umieranie z nim nie jest takie straszne i zaprosić nas do wspólnego przejścia przez to doświadczenie: "Przyjdźcie do Mnie wszyscy, którzy utrudzeni i obciążeni jesteście, a Ja was pokrzepię. Weźcie na siebie moje jarzmo i uczcie się ode Mnie, bo jestem cichy i pokornego serca, a znajdziecie ukojenie dla dusz waszych. Albowiem słodkie jest moje jarzmo, a moje brzemię lekkie" (Mt 11,25-30).
Koniec części czwartej, ostatniej.
Przeczytaj część pierwszą, drugą i trzecią.
Skomentuj artykuł