Pielgrzymka to powrót syna marnotrawnego. Odkrywamy na niej to, co nas oddaliło od Ojca

Pielgrzymka to powrót syna marnotrawnego. Odkrywamy na niej to, co nas oddaliło od Ojca
Fot. Damian Wojciechowski SJ

"Samotność i cisza Camino de Santiago pomagają nam spojrzeć w głąb swojego serca. Via de la Plata to w dużej mierze pustkowie. Niewielka wioska na wzgórzu, skąd z daleka widać na drodze każdego wędrowca. Dobry Ojciec musiał wiele razy dziennie wychodzić na rozstaje dróg u granic swojej wioski i wypatrywać syna. I w końcu, jak go zobaczył, pobiegł dróżką między kamiennymi murkami, by go ucałować". Przeczytaj trzecią część historii brata Damiana Wojciechowskiego SJ.

Pielgrzymka to coś bez sensu

Dziś przepiękny odcinek: niewielkie wzgórza, na nich rozsiany dąb korkowy. Soczysta, zielono fosforyzująca trawa poprzedzielana kamiennymi murkami. I właśnie w "takich pięknych okolicznościach przyrody" taka straszna ulewa! Nic z podziwiania widoków, z leżenia popołudniu pod dębem. Łąki zamieniły się w stawy, a szlak w strumień - "Rio Santiago"! I tak cały dzień. Czasami nogi po kolona w wodzie. Po południu na rozstaju dróg spotykam Daniela z Triestu i Benjamina z Normandii. Ja już dawno mokry od stóp do głów, a oni tylko od stóp. Garbaci, z płaszczami na plecach wyglądają bardzo żałośnie. Widać, że mają dzisiaj trochę dosyć wszystkiego, ale nie poddają się. Brniemy przez wodę do przodu. Po południu, kiedy dochodzimy do ruin rzymskiego miasta Caparra, zaczyna się przejaśniać. Na środku traktu poczwórna brama - łuk: symbol tego szlaku. Umieli Rzymianie budować drogi, jeśli tyle czasu wytrzymały. Dowód na to, że Via de la Plata, czyli z arabskiego "droga wyłożona kamieniami" funkcjonuje już 2000 lat.

Daniel pokazuje na moje nogi: krew! Rzeczywiście nie zauważyłem, brodząc w błocie, że stopy mam we krwi, tak że nawet paski sandałów nasiąkły czerwienią. Widocznie wlazły pod nie ziarenka piasku i małe kamyczki. Benjamin daje mi swoje plastry.

W hostelu skandal: Bernard z Tulonu śmiertelnie obrażony na Daniela z Triestu, bo ten ostatni wytknął mu, że on podgania trasę na taxi. - To moja sprawa! Każdy idzie jak może! Jakie on ma prawo mnie krytykować!? Zgadzam się z nim, że każdy na Camino idzie jak może: jeden 15 km,  drugi 30 km. Jeden miesiąc, drugi 10 dni. Ale w duchu kibicuję Danielowi przeciw zarozumiałemu Francuzowi, co to na kolację wino zamówił na stół i sam je wypił. Przy okazji: bywa tu wino za 2 Euro i całkiem niezłe. I jeszcze mnie zdenerwował poglądem, że Robespierre nie był dyktatorem, tylko wykonywał rozkazy, tak jakby to mogło ucieszyć tych, których wysyłał na gilotynę. Bernard kończy dyskusję: - Każdy ma swoją prawdę! Nie mam ochoty dyskutować, ale myślę sobie, że prawda to może być tylko jedna, a półprawd wiele. Chowamy się za tymi półprawdami i boimy, żeby nie wyszły na światło, żeby nam Pan Bóg tych półcieni nie oświetlił, gdzie chowa się wiele problemów, których nie chcemy dotknąć.

Za to Benjamin z Normandii, sadził i zrywał pomidory, i w końcu zdecydował z tym skończyć. Wziął plecak i ruszył na Camino. Bardzo cichy i pokorny. Ciągle muszę go prosić, aby mówił głośniej. Camino jest trochę irracjonalne i chyba o to chodzi, że ludzie chcą robić coś, czego nie da się przeliczyć na pieniądze, co nie ma żadnego uzasadnienia. Zrobić coś, co nie wpisuje się w racjonalny, technologiczny świat, bo w tej irracjonalności kryje się głębszy sens. Co ma więcej sensu: sadzić pomidory czy iść na Camino? Kupiliśmy już prawie wszystko, ale wciąż nie mamy nic. Camino to być ubogim w duchu, a ubogi w duchu to człowiek szczęśliwy. To ten który zawierzył Bogu.

Pobożne schronisko

Wszyscy mówią o tym, że Ojciec Blas (Błażej) jest duszą Camino de la Plata. Założył schronisko w Feunterobble de Salvatierra. I na koniec wreszcie tu docieram. W odróżnieniu od innych schronisk ten budynek jest stary, niski, jakieś przybudówki, zakamarki. Woda i pokoje podgrzewane piecem na drewno. Pielgrzymów przyjmują woluntariusze, ale mam wrażenie, że to jest też jakiś ośrodek rehabilitacyjny. Na ścianach święte obrazy i dom przypomina trochę muzeum regionalne. Rano zjawia się Ojciec Blas. Żalę mu się, że już tydzień nie byłem na Mszy, bo kościółków wiele, a księży nie ma. "Ja mam 8 parafii - mówi Ojciec Blas. - Odprawiam tam Mszę raz na dwa tygodnie". Na koniec daje mi błogosławieństwo pielgrzyma.

Woluntariusze szykują nam kolacje ze złożonych ofiar (to schronisko "donativo", czyli nie ma ustalonej ceny za nocleg) i prowadzą modlitwę przed posiłkiem (jedyna wspólna modlitwa na cały miesiąc pielgrzymki!). Jest nas 2 Włochów, 3 Hiszpanów, 2 Holendrów i jeden Niemiec i nikt nie chce odchodzić od stołu. Mirko z Toskanii, co jedzie na rowerze, zrobił histerię, że po ostatnich deszczach trasa jest zalana. Że jutro trzeba setki metrów brnąć po pas w wodzie. Całe towarzystwo następnego dnia wynajmuje taxi, by objechać przeszkodę, a ja mówię Mirko, że ta informacja na fejsie jest z przed 3 dni i na pewno woda już spłynęła z pola. I rzeczywiście, jako jedyny przechodzę dziś całą trasę i nawet sandałów bardzo nie zmoczyłem.

Borga z Madrytu dobrze zapamiętałem z dwóch powodów. Ma trzy starsze siostry, które urodziły się razem: dwie bliźniaczki jednojajowe i jeszcze do tego jedna dwujajowa. Ewenement na skalę światową. Borgo pracuje w firmie ubezpieczeniowej w USA i Dominikanie. Powiedział szefowi, że ma dość i że musi na Camino. Tylko nie mogłem zrozumieć, dlaczego przyjechał do Ourense, wziął taksówkę do Xunqueira de Ambia i pojechał pod prąd 20 km, by zaraz wrócić z powrotem na piechotę. Pytam czy chciał wrócić do tyłu, żeby zobaczyć wspaniały romański kościół w Xunqueira? Raczej nie. Tajemnica wyjaśnia się, kiedy spotykamy się dnia następnego. To nie ze względu na wypalenie zawodowe ruszył na Camino. Kilka lat temu przeszedł z Xunqueira de Ambia do Santiago z żoną i teściem. A teraz dwa miesiące minęły od drugiego rozwodu z kolejną żoną. "Gdzie zrobiłem błąd?" - zastanawia się Borgo z Madrytu. I ma o czym pomyśleć. Każdy tu idzie ze swoim garbem.

Pielgrzymka to zawsze powrót syna marnotrawnego. Odkrywamy to, co nas oddaliło od Ojca. Nasze projekty i plany na życie, o które bez końca rozbijamy sobie głowę, aż w końcu zdecydujemy się na powrót. Samotność i cisza Camino pomagają nam spojrzeć w głąb swojego serca. Via de la Plata to w dużej mierze pustkowie. Niewielkie pueblo (wioska) na wzgórzu skąd z daleka widać na drodze każdego wędrowca. Dobry Ojciec musiał wiele razy dziennie wychodzić na rozstaje dróg u granic pueblo i wypatrywać swojego syna. I w końcu jak go zobaczył, pobiegł dróżką między kamiennymi murkami, by ucałować swojego ukochanego syna.

Są podróże, gdzie nie cel jest ważny, tylko to co podróżnika spotyka po drodze. Odyseusz wraca w końcu do domu, ale jest już innym człowiekiem, z doświadczeniem, które uczyniło go dorosłym. Syn marnotrawny wraca do domu Ojca, i teraz już wie, kim jest Ojciec i że w domu zawsze jest najlepiej. To doświadczenie zdobywa się za wielką cenę.

A tutaj wiersz z pomnika, który stoi przy szlaku: "Pielgrzymie, jeśli szukasz samotności, jeśli chcesz być uczestnikiem tej drogi, podziwiać wspaniałe krajobrazy, pokonywać trudności, doświadczyć zimna i spiekoty. Jeśli chcesz zanurzyć się w głębię i ciszę zachodów słońca. Jeśli chcesz, aby o poranku wschód słońca wstrząsnął twoją duszę. Jeśli tego chcesz, to ta droga jest twoja!".

Raz lepiej, raz gorzej

Zimno, zimno, zimno. Jest tak zimno - a właściwie prosto w twarz wieje przez cały czas porywisty wiatr od oceanu - że idę okutany we wszystko co miałem w plecaku. W schronisku też bywa zimno i nic nie daje włączanie jakiegoś ogrzewacza - ściany są wychłodzone. Góry dookoła białe, a ja w sandałach, bo sobie wymarzyłem, że w Hiszpanii to zawsze ciepło. W Andaluzji czasami słońce przypiecze, ale w tym roku marzec wyjątkowo zimy, w Madrycie spadł nawet duży śnieg. Idę na północ, więc wiosna się od mnie oddala i zostawiam ją z tyłu. W Galicji drzewa ledwo zaczęły puszczać pączki, choć na polach Andaluzji było już lato.

Hose z Kadyks nie mówi po kastylijsku, tylko po andaluzyjsku, tak więc wiele nie możemy sobie powiedzieć. W uszach kolczyki, na spalonej twarzy wypisana nieprosta historia jego życia 0 starszy ode mnie, ale nie ma rodziny. Pracuje na budowie. Widać jak ważne dla niego to, że mógł pójść na Camino. Jutro dojdzie do Salamanki i wraca do domu, bo kończy mu się urlop. "Mój ojciec żył w Kadyksie, mój dziad żył w Kadyksie, mój pradziad żył w Kadyksie, mój prapradziad żył w Kadyksie…" - mówi dumnie Hose i choć po andaluzyjsku, to zrozumiałem, że następne pokolenia w jego rodzinie też będą żyć w Kadyksie. Jesteśmy w maleńkim, gminnym schronisku w Pedrosillo de los Aires tylko we dwóch. Miła pani hospitaliera włączyła nawet ogrzewanie. W pustym peublo nie ma nawet normalnego sklepu, tylko na tyle domu konspiracyjny sklepik, gdzie kupiłem ostatnią butelkę wina. Hose gotuje makaron i winem za 2 euro pijemy za przyjaźń andaluzyjsko-polską. 

Moi współbracia przyjęli mnie w kolegium w Salamance iście po królewsku: przytulny pokój, ciepły prysznic i czyściutkie łóżko. Jedzenia ile dusza zapragnie. Bardzo tego potrzebowałem, bo dosyć mocno się pochorowałem od zimna, deszczu, chłodnych kościołów i schronisk. W gigantycznym jezuickim klasztorze kilkudziesięciu staruszków, co odchodzą cicho jak śnieg schodzący wiosną z gór Sierra de Francia. Na ścianach fotografie kolejnych trzecich probacji (jezuicka powtórka nowicjatu po otrzymaniu święceń): do 1965 roku wszystko w sukniach zakonnych, rok później wszyscy w koszulach. W takim tempie wprowadzano posoborową rewolucję w hiszpańskim Kościele. Kiedyś było w Hiszpanii 7 prowincji jezuitów, teraz jest jedna. Kiedyś tysiące jezuitów, teraz kilkuset w większości leciwych.

W Salamance św. Ignacy chciał się uczyć w najstarszym uniwersytecie Hiszpanii, ale zaraz uwięzili go dominikanie, a potem inkwizycja zrobiła proces. Za bardzo swoim ewangelicznym i biednym stylem życia przypominał heretyckich alumbrados, którzy nie potrzebowali ani Kościoła, ani sakramentów, a ich ekstatyczne modlitwy wprowadzały innych w osłupienie. Jednak ani dominikanie, ani inkwizycja nie doszukali się herezji w tym, jak Ignacy prowadził rozmowy duchowne z innymi. Nie oskarżając Ignacego równocześnie zabronili mu głosić Słowo Boże. Więc ten uznał, że nie ma wyjścia i po naukę udał się na Sorbonę do Paryża. Niedługo jego duchowi synowie przybyli do Salamanki i obok uniwersytetu wybudowali ogromne kolegium. Wieże jezuickiego kościoła górują nad miastem i widać z nich w dole malutki klasztor dominikanów, gdzie był więziony ich nauczyciel. Tak jezuici zemścili się na dominikanach. Taka mała, hiszpańska monachomachia.

Władza czy modlitwa?

Jadę za 5 Euro pociągiem jedną godzinę do Avilli. Po co? Nie tylko po to, żeby zobaczyć jedyne w Europie zachowane w pełności średniowieczne mury okalające całe miasto. Tutaj urodziła się i zaczęła swoją działalność reformatorską zakonu karmelitańskiego św. Teresa Wielka. Odwiedziłem ją w jej klasztorach: Encarnacion - Wcielenie, gdzie rozpoczęła życie zakonne. Życzliwa pani otwiera mi drzwi pierwotnej kaplicy w pierwszym Karmelu założonym przez Teresę Wielką - klasztorze św. Józefa. Kaplica bez najmniejszej ozdoby, z pustymi ścianami. Surowa i prosta.

Niedaleko stąd ogromny klasztor dominikanów z aż trzema krużgankami. Pochowany jest tutaj, przedwcześnie zmarły, jedyny syn Królów Katolickich książę Juan. Ale co ciekawsze jest tu także grób  Tomása de Torquemada: Wielkiego Inkwizytora w czasach tychże Królów Katolickich Izabeli i Ferdynanda. Sam Torquemada pochodził z żydowskiej rodziny nawróconej na chrześcijaństwo. Był zwolennikiem bezkompromisowej walki z kryptojudaizmem (potajemne wyznawanie judaizmu po przymusowym nawróceniu na katolicyzm lub islam - Wikipedia), czyli z żydami, którzy po ochrzczeniu dalej wyznawali swoją religię. Przyczynił się do wydania dekretu o wygnaniu Żydów z Hiszpanii w 1492 roku. Trudno powiedzieć ile dokładnie wydał wyroków śmierci, które zostały wykonane, ponieważ wiele było zaocznych, wiele pośmiertnych i inne anulowane w wyniku pojednania z Kościołem winnych. Być może było to kilkaset osób. Umarł w 1498 roku, a do roku 1530 wykonano około 2000 wyroków śmierci wydanych przez inkwizycję.

Teresa z Avilla również pochodziła z rodziny nawróconych żydów, ale w jak odmienny sposób niż Torquemada rozumiała walkę o świętość Kościoła. Klasztory kontemplacyjne są i będą zawsze sercem Kościoła, miejscem gdzie szuka się żywego Boga. Tutaj nie można zajmować się jakakolwiek działalnością apostolską, naukową, ekologiczną czy społeczną. Pozostaje zajmować się samym Bogiem i dlatego klasztory kontemplacyjne wyznaczają drogę, która podąża Kościół. Kościół to nie korporacja, tylko relacja. Torquemada oparł się na Kościele rozumianym jako instytucja, na możliwościach jakie daje władza. Dziś mamy inne pokusy, z których jedną jest presja efektywności, oddziaływania: ilość polubień, subskrypcji, "znajomych". To też władza, ale innego rodzaju, która może nas sprowadzić na duchowe manowce.  

Mark ma firmę w Kanadzie, gdzie pracuje ponad 100 osób. Z katolickiej rodziny, po katolickiej szkole, ale po rozwodzie wszystko mu się rozwaliło i odszedł od Kościoła. Jechał na Camino pierwszy raz, jak sam mówi, bez żadnej racjonalnej przyczyny, po prostu wiedział, że musi. Pierwsze dni szedł i płakał od rana do wieczora. Spotykał ludzi, którzy w sposób cudowny go wspierali w pielgrzymowaniu. Teraz idzie po raz kolejny i wie, że będzie dalej chodził na Camino - w tym roku także ze swoją córką, która chce zmienić płeć. Dużo czyta literatury religijnej i rozmyśla, co zrobi ze swoja firmą? Jest na środku swojego życiowego pielgrzymowania i sam nie wie, dokąd go ono zaprowadzi. 

Boża Opatrzność

Caceres - gotyckie miasteczko całe wybudowane z czerwonego kamienia. W wąskich uliczkach czujesz się jak na planie filmu historycznego. Przepiękna gotycka katedra z unikalnym, czarnym, hebanowym ołtarzem. Udało mi się wejść jako zakonnik bez płacenia za bilet. Z otwartą gębą i głową zadartą do góry, by zobaczyć wspaniałe sklepienie, chodzę po kościele zapominając o wszystkim. Potem siedzę na pustym placu, na schodach tak samo czerwonego pałacu biskupiego i jem swoje obiadowe kanapki. Z katedry wychodzi chłopak i przynosi mi... moją torebkę z paszportem, pieniędzmi, kartą kredytową. Pan ma mnie w swojej opiece! Na myśl co by się stało, gdyby mnie nie znalazł, przechodzą mnie ciarki po plecach.

Zamorra - tutaj kilkanaście romańskich kościołów, którym nie mogę się napatrzeć. W ostatniej chwili wpadam na dworzec kolejowy - już robi się ciemno. Muszę nadgonić pociągiem Camino, ponieważ ze względu na kontuzję nogi nie zdążę na czas dojść Santiago i wtedy nie zdążę na samolot do Barcelony. Na dworcu prawie pusto. Już robi się ciemno. Mam dojechać do Pueblo de Sanabria - wypoczynkowej miejscowości w górach. Będzie już ciemno, kiedy tam dojadę, a ponieważ jest zima wszystkie hostele zamknięte. Materac i menażkę wysłałem pocztą do Barcelony, bo po pierwszych dniach stwierdziłem, że są niepotrzebne. A teraz na czym spać? Chyba na ławce na dworcu, bo nocą trudno będzie w wiosce znaleźć nocleg. Na peronie stoi chłopak z plecakiem. Victor z Toledo właśnie zaczyna swoje pierwsze Camino w życiu i też chce dojechać do Pueblo de Sanabria. Ledwie mówi po angielsku, a ja po hiszpańsku, ale to i tak cud! Bóg mi go podesłał i nie wiem, dlaczego jestem pewny, że we dwóch nocleg znajdziemy. Victor pracował w piekarni, ale właśnie stracił pracę - zapakował plecak i ruszył w pielgrzymkę. Ma ambitny plan by pójść do Santiago przez dwutysięczne zaśnieżone góry. Raczej czegoś takiego wcześniej nie robił, ale jest pełen zapału, więc tylko radzę mu, że jeśli śnieg będzie do kolan, to trzeba zawracać.

Gdy przyjeżdżamy, stacja kolejowa tonie w mroku. Idziemy przez wieś i trafiamy do kolejnych zamkniętych hosteli i hotelików. Motywuję Victora, żeby się nie poddawał i w końcu znajduje na bookingu hostel. Właściciel stoi za kontuarem w barze obok i nie jest pewien, czy hostel zamknięty czy otwarty. W końcu pokazuje nam pokój. Są łóżka, ciepła woda, trochę drożej niż zwykle, ale ogólnie super. Rano wspólne śniadanie i rozstajemy się z Victorem na rozstaju dróg. Ja po szlaku Camino do Santiago, on przez góry. Camino to ciągłe powitania i pożegnania, bo każdy tak jak w życiu ma swoją niepowtarzalną ścieżkę, którą musi przejść.

Duncan - po nazwisku poznaję, że to szkot.  Trochę z dystansem, ale pogadać można. Boleje nad tym, że w Anglii hindusi mają mnóstwo dzieci, a miejscowi nie: najsilniejsza dzisiaj to broń demograficzna. Emigranci coraz bardziej wpływają na państwo poprzez demokratyczne instytucje. "To nie demokracja, tylko dyktatura mniejszości" - grzmi. Jest starszy, jak zresztą większość pielgrzymów zimą - młodzi ruszą na Camino podczas wakacji. Wychodzi jak wszyscy z samego rana, a ja śpię do oporu. Nie ma sensu się spieszyć - słońce jeszcze nie pali, można spokojnie iść po południu. A schroniska puste i nie trzeba być pierwszym, aby zająć pryczę. Gdy wychodzę z wioski spotykam Duncana, który idzie z powrotem w swoim kraciastym kilcie. Jest wyraźnie podirytowany i twierdzi, że szlak prowadzi wzdłuż autostrady. Ja go przekonuje, że Camino idzie przez las. Jednak Szkot nie daje się przekonać, i jak się wieczorem okazało, cały dzień przeszedł wzdłuż szosy. Dochodzę do lasu i wszystko się wyjaśnia. Ścieżka jest ledwie widoczna, prowadzi po błocie, po strumykach, przez krzaki. Trzeba skakać po kamiennych murkach. Nie jest to zbyt przyjemne, ale za to piękne. Wszystko co piękne, kosztuje. Według mnie o wiele lepiej iść taką dziką ścieżką niż asfaltem, ale widocznie błoto i woda nie spodobały się Duncanowi. Nie takie Camino sobie życzył szkocki pielgrzym. Każdy ma swój kryzys.

Wieczorem schodzimy z gór Montes de Leon i znajdujemy się już Galicji. Tutaj na trasie państwowe schroniska. Wszystkie nowiutkie, nowoczesne, przestronne i wygodne. Prysznic, kuchnia z kuchenką i mikrofalówką. Ale bez jednego naczynia czy łyżki. Wiadomo projekt państwowy: dali miliony na super chaty, ale w projekt nie zmieściły się kubki, talerze i rondle. W tych dniach Camino prowadzi wzdłuż nowej pięknej i superszybkiej trasy kolejowej. Bez ustanku tunele i ogromne wiadukty rozpięte nad głębokimi wąwozami. Musiało to kosztować bajońskie sumy! Tylko nie wiadomo po co: z Zamory do Ourense pociąg jeździ raz dziennie. To znaczy wiadomo. Fundusze europejskie, bo wszędzie widać tabliczki z gwiazdkami. Jak mówił prezes Ochódzki w "Misiu":  - Wiesz co robi ten miś? On odpowiada żywotnym potrzebom całego społeczeństwa. To jest miś na skalę naszych możliwości. Ty wiesz, co my robimy tym misiem? My otwieramy oczy niedowiarkom. Patrzcie - mówimy - to nasze, przez nas wykonane i to nie jest nasze ostatnie słowo i nikt nie ma prawa się przyczepić, bo to jest miś społeczny, w oparciu o sześć instytucji, który sobie zgnije do jesieni na świeżym powietrzu i co się wtedy zrobi? - Protokół zniszczenia...". Zamiast "misia" wstawić "tory" i wtedy możemy powiedzieć: "Stać mnie!".

Jak iść na Camino?

Monsieur Rene z Caracassonne na południu Francji (słynne średniowieczne mury okalające miasto) to zawodowy pielgrzym. Ma 79 lat i od pójścia na emeryturę pielgrzymuje. Zazwyczaj od progu swojego domu, jak to było w średniowieczu. Przeszedł już wszystkie szlaki nawet z Canterbury do Rzymu. Wstaje o 5 rano, cicho się zbiera i już go nie ma. Wieczorem siada za stół i spisuje starannie swoją opowieść pielgrzyma. Razem z nim Pier, co go żona rzuciła. Wtedy zostawił swoją winnicę synowi i dołączył do Rene. Jest jak jego giermek Sancho Pancho - choć wzrost dokładnie na odwrót niż u Cervantesa. Załatwia sprawy logistyczne, bo Rene już nie zdążył nauczyć się internetu. Spotykam ich codziennie w domu pielgrzyma, a potem na Mszy w Santiago. Żegnamy się serdecznie. Niedługo pewnie znowu wyruszą na Camino. Rene wie wszystko o Camino i wiele może poradzić, jak po nim iść.

A więc jak iść na Camino? Przede wszystkim jak się każdemu podoba. Jeden idzie pół roku, drugi 3 dni - każdy ma prawo na swój własny plan. 15 km czy 35 dziennie? Wszystko zależy do możliwości. Tutaj nikt nikomu niczego nie narzuca. Myślę, że idealny dystans to 25-30 km. Główne ograniczenie to odległość między domami pielgrzymów: idzie się od jednego do drugiego. Na mniej uczęszczanych trasach mogą być albo za blisko, albo za daleko. Drugi problem to brak miejsc: w sezonie ludzie wstają o 4 rano żeby zająć sobie pierwsi pryczę. Najwięcej ludzi maj-wrzesień. Spotykałem ludzi, którzy nie dali rady skończyć Camino Frances, bo nie wytrzymali wyścigu o pryczę. Lepiej dlatego omijać Camino Frances (w 2023 r. 220 tys. pielgrzymów - 50 proc. ze wszystkich dróg) i oba portugalskie (30 ptoc. całości) - szczególnie latem. Camino Frances choć bardzo ciekawe z punktu widzenia architektury i historii, to jednak ze względu na dużą liczbę ludzi, do tego z wyraźnie luzackim podejściem, bardziej przypomina wycieczkę turystyczną niż pielgrzymkę. Wszystkie inne trasy są pod względem ilości pielgrzymów przynajmniej 10 razy mniejsze. Kolejny problem to upał. Szczególnie na południowych szlakach: tutaj gorąco może już być w kwietniu (a czasami w marcu). Po południu po prostu nie da się iść - grozi udar słoneczny. Trasa jest zazwyczaj dosyć dobrze oznaczona. Problem może być przy przechodzeniu przez miasto, gdzie trudniej zobaczyć żółte strzałki, a także jeśli ścieżka prowadzi przez las, wtedy czasami trzeba sobie pomóc aplikacją.

Bierzemy ze sobą minimum rzeczy: lekkie buty (już rozchodzone), sandały, spodnie długie i krótkie, lekki sweter, coś od deszczu (na północy jest dużo opadów), śpiwór (najlżejszy - ja miałem miniaturowy puchowy), coś na głowę, dres do spania, ręcznik. I tyle. Jeśli idziemy zimą, to oczywiście ekwipunek musi się trochę różnić. Jedzenie będziemy kupować w sklepach, więc nie trzeba go ze sobą wozić z Polski. Prawda, sklepy są gorzej zaopatrzone niż w Polsce, szczególnie w dania do mikrofalówki. Problem ze sklepami, że jest ich mało. W pueblo - jeden, dwa i to otwarte rano oraz wieczorem. Lepiej sprawdzić w aplikacji wcześniej, czy na noclegu jest sklep. Markety tylko w większych miejscowościach i nie wszędzie otwarte cały dzień. Jeśli idziemy w grupie, możemy sami sobie gotować (czasu jest mnóstwo) i wyjdzie nam bardzo tanio.

Obowiązkowo na początku trzeba sobie kupić credential pielgrzyma i w każdym albergue stawić w nim pieczątkę - to przepustka, żeby tam przenocować za 10 Euro. Ja używałem aplikacji Beun Camino i gronze.com. Można tam sprawdzić odległości, jest mapa z wyznaczonym szlakiem i najważniejsze: pełna informacja o poszczególnych schroniskach. Coraz bardziej popularne jest Camino rowerowe. Na bardziej uczęszczanych trasach daje więcej mobilności: jeśli w jednym albergue nie ma miejsca, można się szybko dostać do następnego.

Dalszy ciąg historii nastąpi...

Przeczytaj część pierwszą i drugą.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Szymon Pilarz

Najdokładniejszy i najbardziej kompletny polski przewodnik po Camino Portugués

Zawiera wszystkie informacje potrzebne do zaplanowania i przejścia najchętniej wybieranej przez Polaków drogi do Santiago de Compostela, uwzględniając różne warianty trasy.

Dodatkowo zawiera opis trasy z...

Skomentuj artykuł

Pielgrzymka to powrót syna marnotrawnego. Odkrywamy na niej to, co nas oddaliło od Ojca
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.