Ocalony przed Zagładą Roman Haller: Ryzykowali życie, żebym mógł żyć

Ocalony przed Zagładą Roman Haller: Ryzykowali życie, żebym mógł żyć
Kadr z filmu "Przysięga Ireny" (fot. przysiegaireny.pl)
KAI / tk

- Ryzykowali swoje życie, ja zawdzięczam im swoje życie - mówi Roman Haller w rozmowie z KAI. Podczas niemieckiej okupacji jego ciężarna matka, ojciec i grupa Żydów zostali uratowani przez polską pielęgniarkę, Irenę Gut. Romana uchroniła zarówno przed Zagładą, jak i przed aborcją. Dziś na ekrany polskich kin wchodzi film „Przysięga Ireny”, który opowiada tę niezwykłą historię.

Dawid Gospodarek (KAI): Polska pielęgniarka Irena Gut chroni 12 Żydów przed nazistami w piwnicy willi oficera Wermachtu, gdzie zrządzeniem Opatrzności została służącą. W tych dramatycznych warunkach rodzice rozpoczęło się Pańskie życie. Z obawy, że ciąża, poród, płacz dziecka zagrożą życiu wszystkich ukrywających się i samej Ireny, poproszono ją o aborcję. Nie zgodziła się, bo przysięgała ratować każde życie. Dzięki jej heroizmowi wszyscy przeżyli wojnę. Tak w kilku zdaniach można streścić tę pełną odwagi, moralnych dylematów i emocji dramatyczną historię. Kiedy i w jakich okolicznościach dowiedział się Pan o tym wszystkim? 

Roman Haller: - To trudne pytanie. Nie mogę podać daty. Nie wiem nawet, ile miałem wtedy lat. To był pewien proces, trwało to powoli, powoli. Tak naprawdę, nie wiem nawet dokładnie, którego dnia się urodziłem – wiem, że jakoś między 7 a 10 maja 1944 r.

Z pewnością mogę powiedzieć, że moja matka nigdy nie mówiła o wojnie. Po prostu nie mogła. Miała straszne koszmary, śniła jej się wojna, pamiętam jak w nocy z przerażeniem krzyczała np. “gestapo”. Ale nigdy o tym nie mówiła. Ja byłem małym dzieckiem. 

DEON.PL POLECA

Mój ojciec z kolei mówił sporo. Ale ja tego nie słyszałem. I nie chciałem słyszeć. Nie mogłem. To było za dużo dla małego dziecka. Te straszne rzeczy, które ludzie robili innym ludziom, do czego byli zdolni. Ta brutalność. Nawet, jeśli coś do mnie dochodziło, odrzucałem te treści, może w jakiś nieświadomy sposób broniłem się przed nimi. Jako dziecko nigdy nie pytałem, nie znałem więc tej historii. Ojciec dużo mówił, potem próbowałem to sobie przypominać, układać.

Wiele, wiele lat później zapytałem też o to wszystko Irenę Gut, kiedy wreszcie ją poznałem. Spotkaliśmy się kilka razy. Ona mi opowiedziała o okolicznościach moich narodzin, o tej ucieczce do lasu, o dylematach, jakie wszyscy mieli ze względu na to, że dziecko może płaczem zagrażać życiu ich wszystkich. Mówiła, jak mnie broniła, jak bardzo chciała, żebym się urodził. Opowiedziała, jak przy porodzie pomógł leśniczy, który znał się na porodach zwierząt. 

Widzieliśmy się, gdy została uhonorowana w Yad Vashem tytułem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata. Spotkałem ją też kiedyś w Ameryce. To było ciekawe, bardzo „amerykańskie” spotkanie. Wzięła udział w programie telewizyjnym. Mówiła o tym uratowanym z Holokaustu dziecku. Opowiadała, że dziecko urodziło się w drodze, w lesie… A potem prowadzący program powiedział, że to małe dziecko jest teraz tutaj i zaprosił mnie na scenę. Wszedłem. Nic nie wiedziała, to była wielka niespodzianka. To było 30 lat temu. Miałem wtedy 50 lat. To było piękne spotkanie, bardzo dużo emocji.

Jak to się stało, że Pana rodzina z terenów ówczesnej Polski, aktualnie Ukrainy, trafiła do Niemiec i tam została? 

- Po wojnie moi rodzice nie chcieli zostać ani na Ukrainie, ani w Polsce. I oczywiście nie chcieli też jechać do Niemiec, a już w ogóle nie przyszło im do głowy, żeby w Niemczech zamieszkać. Chcieli udać się do Stanów Zjednoczonych. W tamtym czasie Niemcy Zachodnie były podzielone na cztery części: rosyjską, brytyjską, francuską i amerykańską. Trzeba było udać się do strefy amerykańskiej i otrzymać wizę, pozwolenie na wyjazd do USA. Nie można już było tego zrobić z Tarnopola… Rodzice ruszyli więc do amerykańskiej części Bawarii, której stolicą było Monachium. Był tam obóz dla przesiedleńców. Wszystkie te osoby zebrały się razem i czekały na wizę – do Ameryki, Australii, Kanady, Palestyny, bo wtedy jeszcze nie było Izraela... 
Musieli tam czekać, to trwało bardzo długo, te wszystkie formalności. Czekali i czekali. Moja matka zachorowała na serce. Wreszcie mój ojciec powiedział, że dość, że są jakby w getcie, a przecież to nie było getto, już mieli być wolni, wieść normalne życie. Ojciec znalazł małe mieszkanie, szukał pracy. Na początku było trudno. Szukali też Ireny i majora.

Majora Eduarda Rügemera, czyli tego niemieckiego oficera, w którego piwnicy Irena ich schroniła. Przypomnijmy, że najpierw długo o niczym nie wiedział. Wydało się pewnego dnia przypadkiem. Za ratowanie Żydów kara groziła nie tylko Irenie, on też mógł mieć problemy. Zresztą i tak wyróżniał się z podejścia do Żydów, którzy pracowali w jego firmie, wielu też uratował. Zgodził się na ich dalszą obecność w piwnicy, ale zmuszając Irenę, żeby była jego kochanką.

- Dzięki nim obojgu wszyscy przeżyli. Moi rodzice nie mogli ich znaleźć, szukali też przez Czerwony Krzyż. Ireny nie odnaleźli, ale w Norymberdze, czyli jakieś dwie godziny od Monachium, odnaleźli Rügemera. Byli naprawdę szczęśliwi, że znów go widzą. Przyjechał z nimi do Monachium. Był znacznie starszy od Ireny. On wtedy miał problemy ze swoją rodziną. Do jego żony dotarło, że podczas wojny był z Ireną i oczywiście nie była zadowolona, to była dla niej zdrada. Przyjeżdżał więc do nas, do Monachium, był z nami. A ja byłem z tego bardzo szczęśliwy. Kochałem tego człowieka. Miał dla mnie czas, bawiłem się z nim, chodziliśmy na spacery, nazywałem go dziadkiem, w jidysz „zaide”. Był częścią mojej rodziny. Nie miałem przecież nikogo oprócz moich rodziców, moi dziadkowie nie żyli. Pamiętam, że ciągnąłem go za włosy, a on mówił, żebym uważał i wyrywał tylko te białe. Był już starszym mężczyzną. Był dla mnie bardzo ważną osobą. Pamiętam, że byłem bardzo smutny, kiedy on umarł w 1955 r. To było dla mnie bardzo trudne. 

Miał swoją rodzinę, miał dzieci… 

- Tak. Poznałem jego syna, kiedy się z nim spotkał, miał wtedy 19 lat. 

Pośmiertnie jemu też przyznano tytuł Sprawiedliwego Wśród Narodów Świata.

- Tak. Gdy Irena została uhonorowana tytułem Sprawiedliwy Wśród Narodów Świata, byłem tam w Jerozolimie. Wtedy zapytałem kogoś, co w przypadku osób, które już nie żyją. Powiedziano mi, że tytuł przyznaje się też pośmiertnie, że często tak honorują zasłużonych. Zapytano, czemu mnie to interesuje i powiedziałem o Rügemerze. Wtedy usłyszałem, że znają to nazwisko i mają w planach uhonorowanie go. Przybył z Niemiec jego syn, sam był już dziadkiem. 

Czy Irena kiedykolwiek mówiła coś o Rügemerze?

- Nie, nigdy. Nigdy nie mówiła o tym, co ich łączyło, albo czy miała do niego jakiś żal. 

A jak Pan na to patrzy? Rügemer ratował Żydów, ma oczywiście zasługi, ale w tej sytuacji nie potraktował Ireny dobrze…

- Nigdy się tym nie interesowałem. Nie wiedziałem, co między nimi było. Nie zastanawiałem się nad tym. Jedyne, co wiem, to że oni oboje ryzykowali życie i że im obojgu zawdzięczam życie. Gdyby nie oni, gdyby wtedy oni nie byli w tamtym czasie, w tamtym miejscu, nie byłoby mnie tu.

Nie wiem też, dlaczego oni pomagali. Irena była chrześcijanką, katoliczką. Możliwe, że miała religijne inspiracje. On – możliwe, że rzeczywiście chciał być z Ireną, że chciał się z nią związać. Nie wiem. Dla mnie oboje są bohaterami. 

Jak Pan pamięta swoich rodziców? 

- Moi rodzice bardzo różnili się od siebie. Moja matka była taką bizneswoman, silną bizneswoman. Absolutnie. Mocno trzymała wszystko w ręku. Mój ojciec był bardzo dobrym człowiekiem, bardzo serdecznym. Był bardzo dobry. I dawał mojej matce dużo wolności do działania, ufał jej. On też nigdy nie odmawiał, pomagał ludziom, dawał pieniądze, jakieś rzeczy, o które prosili. A matka była twardą, asertywną kobietą. Razem byli wspaniałą parą.  

Jak wiedza o Pańskiej historii odbiła się na Pańskim życiu, światopoglądzie? 

- Oczywiście bardzo mocno to wszystko na mnie wpłynęło, miało fundamentalny wpływ na moje życie. Całe życie chciałem coś dać społeczeństwu. Służyć, udzielać się. Działałem wiele jako wolontariusz, kierowałem też kilkoma dużymi dobroczynnymi organizacjami, np. dla osób chorych na raka. Jestem przekonany, że ma to związek z tym, że wiedziałem, że są ludzie, którzy byli gotowi zaryzykować swoje życie, żebym ja mógł żyć. Wobec tego ciężko jest być obojętnym. Moje życie to wdzięczność, aktywna wdzięczność.

Czy mógłby Pan opowiedzieć o swoim pierwszym spotkaniu z Ireną?

- Ona nas szukała. W USA również poprzez środowiska żydowskie. Wreszcie udało się nam skontaktować, dostałem wiadomość rabina, że Irena mnie szuka. Przyleciała do Monachium. Pojechałem po nią na lotnisko. Przyleciała z całym telewizyjnym zespołem. Było dużo ludzi, reflektory, kamery, aparaty. Bardzo amerykańsko.

Przytuliliśmy się mocno. Ucałowała mnie. Byliśmy bardzo wzruszeni. Widziałem ją pierwszy raz. Ona wcześniej mnie ostatnio widziała jako niemowlę. To było bardzo dobre, piękne spotkanie, pełne emocji. Kiedy ona do mnie pisała listy, pisała „mój drogi synu”. Spotkaliśmy się jakieś cztery razy, korespondowaliśmy ze sobą.

Czy Irena kiedykolwiek wspominała Eduarda Rügemera? 

- Szczerze mówiąc, nie pamiętam.

Naród żydowski niewyobrażalnie mocno wycierpiał przez Zagładę, zgotowaną przez Niemców. Jak Pan jako Żyd, żyjący w Niemczech, przepracował kwestie przebaczenia, pojednania? 

- Jestem pewny, że dla moich rodziców na początku to było bardzo, bardzo trudne. Oni przecież nie chcieli jechać do Niemiec, a już w ogóle tam żyć, po tym wszystkim, czego doświadczyli. Potoczyło się tak, że zostaliśmy. Zresztą nie tylko my – napisałem książkę „Nikt nie chciał zostać”, gdzie trzynaście osób opowiedziało mi swoje historie, dlaczego żyją w Niemczech, co działo się po wojnie. Każdy miał inny powód, dlaczego został.

Nie mogę ogólnie mówić o pojednaniu, przebaczeniu. Ciężko mi nawet mówić, jak to wyglądało u moich rodziców. Mogę mówić o sobie. Ja po prostu żyłem swoim życiem. Chodziłem do szkoły, miałem niemieckich przyjaciół. Nie miałem żadnych problemów w szkole. Skończyłem studia, robiłem biznes. Po prostu żyłem w tym społeczeństwie i żyłem dobrze. To było naturalne, to były po prostu budowane dobre relacje.

A jak wyglądają Pana związki z Polską? Rozumie Pan język polski, trochę Pan mówi…

- To naturalne. Mój ojciec urodził się w Tarnowie, matka w Tarnobrzegu. Irena była Polką. Moja żona jest prezeską Europejskiej Akademii Janusza Korczaka. Mam dużo związków z Polską, dużo relacji. Urodziłem się też tu, gdzie była Polska, teraz jest Ukraina.

Po tragedii II wojny światowej wszyscy mówili „nigdy więcej”. Jednak dziś widzimy, że dookoła trwają zbrojne konflikty, cierpią niewinni ludzie – czy to w napadniętej przez Rosję Ukrainie, czy w Ziemi Świętej… Jak Pan na to patrzy jako ocalony, gdzie szukać nadziei na pokój? 

Trzeba uczyć się z historii, by mieć nadzieję na pokój i lepszą przyszłość. Trzeba wyciągać wnioski z przeszłości.

Niestety ludzie szybko zapominają. Nie tylko zresztą o tym, co się działo 80 lat temu podczas II wojny światowej. Spójrzmy na Ukrainę. Na początku poruszenie, że trzeba wspierać Ukrainę, a teraz ludzie zaczynają obojętnieć. Podobnie z Izraelem. Ludzie zapominają bardzo szybko.

Trzeba wybierać konkretne dobre rzeczy i robić dobre rzeczy. Trzeba zobaczyć, jak konkretnie można pomagać i robić to. Wspominałem, że sam tak starałem się działać. Ważne by każdy robił to, co może. Ja też staram się w miarę możliwości udzielać w mediach, pisać do polityków. W zeszłym tygodniu spotkałem dwoje krewnych zakładników z Izraela porwanych przez Hamas. Rozmawiałem z nimi, starałem się je wesprzeć. Naprawdę każdy ma potencjał, żeby robić konkretne dobro. Każdy po swojemu, na swoje możliwości. I to daje nadzieję.

***

„Przysięga  Ireny” to prawdziwa, przejmująca opowieść o zachowaniu człowieczeństwa w nieludzkich czasach II wojny światowej. W głównych rolach zobaczymy gwiazdy światowego kina: Sophie Nelisse i Dougraya Scotta. W obsadzie polsko-kanadyjskiej koprodukcji znaleźli się również: Andrzej Seweryn, Filip Kosior, Rafał Mohr, Eliza Rycembel, Tomasz Tyndyk, Irena Melcer, Eryk Kulm Jr, Mateusz Mosiewicz, Rafał Maćkowiak, Maciej Nawrocki, Zuza Puławska, Krzysztof Szczepaniak, Aleksandar Milićević i Agata Turkot. Reżyserką obrazu jest wielokrotnie nagradzana Louise Archambault, natomiast za zdjęcia odpowiada Paul Sarossy. Scenariusz napisał Dan Gordon, który jest również autorem sztuki o Irenie Gut-Opdyke, która zdobyła serca nowojorskiej widowni offbroadwayowskiej sceny w 2008 roku. Światowa premiera filmu miała miejsce na 48. Międzynarodowym Festiwalu Filmowym w Toronto.

Źródło: KAI / tk

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Magda Knedler

Przejmująca opowieść o Stanisławie Leszczyńskiej

W piekle obozu koncentracyjnego ratowała tysiące dzieci

Do KL Auschwitz trafia kolejny transport więźniarek. Wśród nich jest położna z Łodzi, która na własną prośbę zaczyna pracę w nieludzkich warunkach: bez...

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Ocalony przed Zagładą Roman Haller: Ryzykowali życie, żebym mógł żyć
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.