Na urlopie spychałem mszę na drugi plan

Na urlopie spychałem mszę na drugi plan
fot. Peter Dlhy / Unsplash

Nie byłem dobrym przykładem. Mogę wymienić kilka wyjazdów, które zakończyły się niedzielą bez mszy świętej. W końcu postanowiłem to zmienić i doświadczyłem, jak Pan Bóg się mną opiekuje.

Wakacje to odpoczynek, urlop i podróże. Wśród turystów odwiedzających najbardziej egzotyczne miejsca na świecie są oczywiście Polacy, których język można usłyszeć wszędzie.

DEON.PL POLECA

Przygotowania do wypraw w najodleglejsze zakątki świata, które dzięki tanim lotom stały się dostępne niemal dla każdego na wyciągnięcie ręki, zaczynamy zwykle już wiele tygodni wcześniej. Na wyszukanie najtańszych połączeń i dostosowanie do nich urlopów potrafimy poświęcić naprawdę sporo energii. Szkoda, że pośród tych przygotowań brakuje najważniejszego.

Często wydaje się nam, że Eucharystia na wakacjach nie obowiązuje. Perspektywa dostosowania napiętego planu zwiedzania do godzin i miejsc, w których odprawiane są msze święte w odległych, "niekatolickich" krajach, sprawia, że nawet najbardziej gorliwi katolicy rezygnują z umieszczenia Eucharystii w planie podróży. Wystarczy, że nagle znajdą się w towarzystwie osób, którym na mszy zależy trochę mniej. A przecież niedzielna liturgia jest najważniejszym punktem tygodnia, spotkaniem z Panem, czymś, co dla chrześcijanina powinno być źródłem siły i największej radości.

Niestety, sam nie byłem dobrym przykładem w tym względzie. Wiele razy kierowałem się zasadą, że "jakoś to będzie" i że "może uda się być na mszy, a jak nie, to trudno". Organizując wyjazd, nie poświęcałem czasu i energii na uwzględnianie Eucharystii w planie wypoczynku. Spokojnie mogę wymienić kilka takich wyjazdów, które zakończyły się niedzielą bez mszy świętej. Za każdym razem doświadczałem jednak pustki i głębokiej tęsknoty za Bogiem. Miałem poczucie, że traktowałem Go, jak zbędny dodatek. Postanowiłem to zmienić. Ważną rolę odegrał w tym mój spowiednik, który jasno dał mi do zrozumienia, że jeśli czegoś naprawdę chcę i na czymś mi zależy, znajdę sposób, żeby to osiągnąć. Nawet jeśli będzie to oznaczało rezygnację z jakiegoś ważnego punktu w podróży, który po prostu trzeba zobaczyć.

Od tamtej pory staram się planować swoje wjazdy tak, żeby uwzględniać w nich niedzielną Eucharystię. Oczywiście, Pan Bóg może uczynić cud i sprawić, że znajdę się w odpowiednim miejscu i w odpowiednim czasie, ale chyba nie chodzi o to, by zrzucać na Niego to, co możemy i powinniśmy zrobić sami. Niestety, nie zawsze jest to łatwe. Przekonałem się o tym w czasie czerwcowej wyprawy na Islandię.

Islandia to wyspa o powierzchni ponad 103 tysięcy kilometrów kwadratowych. Przez pół roku panuje tam dzień, przez kolejne pół - noc polarna. Według oficjalnej strony Islandzkiego Kościoła Katolickiego, msze w tym kraju sprawowane są jedynie w jedenastu miejscach, z czego pięć znajduje się w stolicy - Reykjavíku, a kolejne dwa w drugim co do wielkości mieście - Akureyri. Pozostałe cztery msze są odprawiane w maleńkich miejscowościach, oddalonych od siebie o setki kilometrów. Co więcej, Islandia poza najbliższym otoczeniem krajowej drogi nr 1, która okrąża wyspę, jest niemal niezamieszkana.

Wyprawa trwała jedenaście dni. W jej trakcie wypadały dwie niedziele. O ile w tę drugą ja i mój kolega mieliśmy już być w Reykjavíku - był to dzień odlotu do Polski - o tyle pierwsza mogła wypaść dosłownie wszędzie. I wypadła, dokładnie w połowie trasy, gdy znajdowaliśmy się na wschodnim krańcu wysypy - z dala od gęsto zaludnionych obszarów. Gdy w sobotę wieczorem, w Wigilię Zesłania Ducha Świętego, dojechaliśmy do miejscowości, w której miała być sprawowana niedzielna msza (po polsku!), okazało się, że trafiliśmy do kościoła protestanckiego. Tam poinformowano nas, że katolicka "kapliczka" znajduje się na wzgórzu, kilometr dalej. Po dotarciu na miejsce byliśmy już spóźnieni dwadzieścia minut i nie było sensu wchodzić do środka. Drewniana kaplica była w surowym stanie, a msza odbywała się w prywatnym domu znajdującym się obok. Podjęliśmy decyzję, by zostać w tej miejscowości do jutrzejszego południa, kiedy odprawiana była kolejna msza. Choć nie pojechaliśmy rankiem dalej i nasz plan podróży musiał się zmienić, spotkało nas bardzo miłe zaskoczenie. Trafiliśmy do małej wspólnoty wspaniałych i gościnnych chrześcijan: Polaków, Islandczyków i jednego Francuza, nad którymi czuwał charyzmatyczny kapucyn ze Słowacji - o. Peter. Eucharystia w tej wspólnocie była wspaniała, a Duch Święty napełnił serca wszystkich modlących się w przytulnej kaplicy małego domku zakonnego.

Wydawało się, że z drugą niedzielą nie powinno już być problemu. Mieliśmy być w stolicy, a w niej był naprawdę spory wybór mszy - po polsku, islandzku, hiszpańsku i angielsku. Schody pojawiły się dzień wcześniej, kiedy okazało się, że do zobaczenia jest jeszcze jedno bardzo ciekawe miejsce - archipelag wulkanicznych wysp. Niestety, akurat w ten weekend promy - jak na złość - kursowały inaczej i odpłynięcie w kierunku znajdującej się jak na dłoni wspaniałej atrakcji turystycznej oznaczałoby brak uczestnictwa w Eucharystii. Podjęliśmy decyzję - rezygnujemy i idziemy rano na mszę. Tego dnia nie zobaczyliśmy już nic nadzwyczajnego, a całe popołudnie upłynęło w poczuciu, że ominęło nas coś szczególnego. W nocy doświadczyliśmy jednak tego, że Pan Bóg nie przestał się nami opiekować.

Spaliśmy w samochodzie, by zaoszczędzić. Była to już druga "ekonomiczna wyprawa", podczas której nocowaliśmy w ten sposób. Nigdy jednak nie zdarzyło się, żeby ktoś zapukał w okno w środku nocy i przerwał sen. Tym razem było inaczej. Około 3 nad ranem ubrany w garnitur mężczyzna obudził mnie, śpiącego na przednim fotelu i uprzejmie powiedział, że kilka ulic dalej policja właśnie daje mandat ludziom, którzy podróżują w ten sposób, i że za kilka minut będzie u nas. Skąd się wziął facet w garniturze? Nie mieliśmy pojęcia. Mandaty na Islandii, podobnie jak ceny wszystkiego, są kilkakrotnie wyższe niż w Polsce. Nie czekając ani chwili dłużej, ruszyliśmy za miasto. Ten "zbieg okoliczności" pierwszy zauważył kolega.

Wulkanicznego archipelagu nie udało nam się zobaczyć. Ale był to tylko dodatek, którego i tak nie mieliśmy wcześniej w planach. Następnego dnia nawet o tym nie pamiętaliśmy.

To tylko dwa przykłady tego, że warto uczestniczyć w niedzielnej Eucharystii, nawet wtedy, gdy podróżuje się po krajach, w których katolicy stanowią mniejszość, a msze oddalone są od siebie o setki kilometrów.

By zwiększyć swoje szanse na udział w liturgii w czasie urlopu, po pierwsze musimy tego chcieć. Po drugie, warto pamiętać o tym, co powiedział św. Ignacy Loyola: "Tak Bogu ufaj, jakby całe powodzenie spraw zależało tylko od Boga, a nie od ciebie; tak jednak dokładaj wszelkich starań, jakbyś ty sam miał to wszystko zdziałać, a Bóg nic zgoła". Innymi słowy: "działajmy tak, jakby wszystko zależało od nas, ufajmy tak, jakby wszystko zależało od Boga". To złota zasada, którą można odnieść do wielu obszarów życia, również do uczestnictwa we mszy w czasie podróży. Wystarczy sprawdzić w Internecie miejsca i godziny Eucharystii i zapisać je na kartce. Następnie tak dostosować zwiedzanie, by być w niedzielę możliwie najbliżej tych miejsc. Resztę należy oddać Bogu i poprosić Go, żeby nam pomógł. A co jeśli ktoś inny organizuje wyjazd? Warto zdobyć się na odwagę i zakomunikować organizatorom, że jesteśmy katolikami i uczestnictwo w Eucharystii jest dla nas ważne. Tam, gdzie bycie na niedzielnej mszy może okazać się niemożliwe, zawsze można zatroszczyć się o uczestniczenie w niedzielnej liturgii w sobotni wieczór.

Bóg ciągle się nami opiekuje. Dzięki Niemu oddychamy. Wszystko, co podziwiamy w czasie naszych wypraw, to Jego dzieło. Zapomnieć o Bogu w czasie wakacji to tak, jakby wejść do galerii sztuki i oglądać wspaniałe dzieła, całkowicie lekceważąc artystę. Eucharystia powinna być centrum naszego życia samym w sobie, bez względu na to, czy znajdujemy się w Polsce, czy na Islandii.

Spodobał ci się tekst? Odwiedź bloga Mapa bezdroży>> Znajdziesz na nim więcej podobnych artykułów.

 

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Na urlopie spychałem mszę na drugi plan
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.