Polski kapucyn zesłany na Syberię: W wigilię ciałem byliśmy w tych koszarach, ale duszą daleko

Polski kapucyn zesłany na Syberię: W wigilię ciałem byliśmy w tych koszarach, ale duszą daleko
Fot. Lothar Hinz / Depositphotos
Logo źródła: Głos Ojca Pio Błażej Strzechmiński OFMCap

"Doktor Łagowski zaintonował: »Boże, coś Polskę«, ale coś nie wtórują. Co zaczną śpiewać, to zaraz i ustają. Jakoś bardzo smutno się wszystkim zrobiło. Jakoś prawie wszyscy byli jakby nie ci sami; każdy zamyślony, twarze posępne. Co innego mówią, a o czym innym widocznie myślą. Ach! Bo każdy myśli o swoich, o domu rodzinnym. Ciałem tam byliśmy w tych koszarach, a duszą daleko, daleko!" - tak wspomina wigilię Bożego Narodzenia Wacław Nowakowski, polski kapucyn zesłany na Syberię.

Po zmianie personaliów kapucyn Wacław Nowakowski przyjął tożsamość Antoniego Waryńskiego. Stał się katorżnikiem zesłanym przez carską Rosję na przymusowe roboty na Syberię. Miejscem jego przeznaczenia był - położony dziesięć mil polskich od Irkucka - Usol. Zakuci w kajdany skazańcy pracowali tam w warzelniach i tężniach soli. Było ich trzystu. Mieszkali w koszarach, niektórzy z żonami i dziećmi.

Brat Wacław Nowakowski po zamianie dokumentów zesłańczych z rodzonym bratem Karolem był początkowo przetrzymywany wraz z innymi zesłańcami w koszarach na wyspie utworzonej na rzece Angarze. Poznał wówczas Józefa Kalinowskiego, późniejszego karmelitę, który już wtedy cieszył się opinią "świętego Polaka". Dopiero po pewnym czasie przeniesiono go do miejsca zesłania, którym była Tunka.

Życie zesłańca

Zanim jednak brat Wacław dotarł do Tunki, przebywał w Usolu, gdzie pod przybranym nazwiskiem Antoni Waryński zamieszkał przy ul. Wielkiej, w bliskim sąsiedztwie kolegów z czasów studiów na Uniwersytecie Kijowskim: Romana Bnińskiego i Juliana Beliny-Kędrzyckiego. Zajmowany przez niego niepozorny pokoik przylegał do katolickiej kaplicy, zbudowanej przez wygnańców w 1831 roku. Owo boskie zrządzenie poruszyło jego serce do głębi. Ucieszył się z tego niezmiernie i został jej stróżem.

Zgodnie ze złożonymi w zakonie kapucyńskim ślubami zakonnymi nawet na zesłaniu prowadził życie nader ubogie i samotne: żywił się przeważnie chlebem i chodził w brunatnej siermiędze przepasanej powrozem. W domu oddawał się pracy naukowej, a poza nim zajmował się katechizacją dzieci polskich zesłańców, które uczył także czytania i pisania.

Świąteczna celebracja

Po rocznym pobycie na Syberii, w grudniu 1865 roku, w gronie przeszło trzystu polskich katorżników przyszło bratu Wacławowi przeżywać pierwszą wigilię Bożego Narodzenia na zesłaniu. Chociaż znacząco różniła się ona od dotychczasowych - celebrowanych w domu rodzinnym i w zakonie - mocno zapadła w jego serce i pamięć. Przeżycie było tak niecodzienne, że postanowił je opisać. Oto jak po latach wspominał owo wyjątkowe świętowanie:

"Już każda wilia w rodzinnem kółku, a na wilii przełamanie się opłatkiem, ma w sobie coś uroczystego, co porusza głębię duszy i wydobywa z jej najskrytszych zakątków jakieś wyższe, wznioślejsze, rzewniejsze uczucia, z których nieraz i zdać sobie sprawy nie umiemy.

Odgadnąć więc łatwo, jakich uczuć doznawać musieli wygnańcy syberyjscy, kiedy obchodzili wilię. Samo miejsce, sam stan, w jakim zostawali, wystarczały, żeby przepełnić serca goryczą, czarnemi myślami, zatruć życie. Cóż dopiero, gdy sama przez się myśl musiała się przenieść do kraju, a tam tyle biedy, takie znęcanie się barbarzyńskich wrogów, takie uciemiężenie ojczyzny w torturach, a rady nie ma, znikąd ratunku! Vae victis! Biada zwyciężonym!

Czyż dziwno, że niejeden pod naciskiem takich myśli przygnębiających pozazdrościł był tym, co polegli byli z chwałą na polu bitwy; a nawet i tym, co zostali rozstrzelani, powieszeni. Chwileczka cierpienia i koniec, a tu dni się smutne bez końca wloką, ciągłe męczeństwo, powolne konanie! Vae victis! Biada zwyciężonym!

W tych tedy koszarach w 1865 roku urządziliśmy wspólną wilię. Koszary te w tym celu przyozdobiono odświętnie. Kolumny obwinięto spiralnie gałązkami świerkowemi; między kolumnami urządzono festony z świerkowych gałązek, w pośrodku tych festonów umieszczono kinkiety z czterema świecami. Przez całą zaś długość średniej części ustawiono jeden długi stół, a dwa inne stoły w głębi po obu stronach. Jeden dla księży, a drugi dla pań, których było czterdzieści.

Kiedy wszystko na wigilię przygotowano i wszyscy wokoło stołu stanęli, a księża wśród ciszy odmówili jakimś dziwnie wzruszającym głosem słowa modlitwy po łacinie, zaczęto łamać się opłatkiem i składać sobie życzenia. Nastał ruch ogromny i wrzawa gwarna – trzysta osób. Każdy mówi głośno, żeby był słyszany. Wołają jeden na drugiego, szukając, gdzie ten, z którym się pragnie przełamać opłatkiem. Najwięcej się skupiano koło Kalinowskiego, którego nadzwyczaj wszyscy nie tylko kochali, lecz i uwielbiali; każdy chce koniecznie z nim się przełamać opłatkiem – myśli, że to szczęście przyniesie. Kalinowski wykręca się na wszystkie strony, do każdego słodko się uśmiecha, każdego całuje. A tu na wszystkie strony chwytają, ściskają, aż go znowu panie proszą, żeby przyszedł do nich. Znowu księża od pań go odbierają. On księży w ręce całuje, a księża ręce chowają albo za szyję go obejmują. I końca tego by nie było, gdyby Downar Zapolski, zarządzający kuchnią, nie wołał na całe gardło donośnym głosem, żeby wszyscy siadali. Pomimo to jednak jeszcze niektórzy się ściskają i niejeden łzy ociera, inny znów oczy wznosi, jakby chciał siłą natężonego wzroku dosięgnąć kraju i swoich kochanych.

Rychło sprawiliśmy się z jedzeniem. Po jedzeniu znowu cicho. Księża głośno razem pacierze mówią, już nie tak rzewnie i czule, jak przedtem. Kiedy ze stołów wszystko pozdejmowano, niektórzy zaczęli śpiewać kolędy, ale jakoś śpiew nie szedł. Doktor Łagowski zaintonował: "Boże, coś Polskę", ale coś nie wtórują. Co zaczną śpiewać, to zaraz i ustają. Jakoś bardzo smutno się wszystkim zrobiło. Jakoś prawie wszyscy byli jakby nie ci sami; każdy zamyślony, twarze posępne. Co innego mówią, a o czym innym widocznie myślą. Ach! Bo każdy myśli o swoich, o domu rodzinnym. Ciałem tam byliśmy w tych koszarach, a duszą daleko, daleko!".

Cenne wspomnienie

Na zesłaniu, w obcej ziemi, bez habitu, bez klasztoru i wspólnoty braci, owo świętowanie wigilii w gronie katorżników musiało być dla brata Wacława bolesnym przeżyciem. Świadczy o tym nastrój pozostawionej relacji, z której przebija melancholijny stan ducha jej autora. Chociaż smutek i tęsknota za wolnością, a nade wszystko pragnienie powrotu do bliskich wyzierają z każdego zdania, kwintesencją wspomnienia są słowa, którymi brat Wacław rozpoczął wigilijną opowieść: "Może nigdy i nigdzie na świecie nie odbyła się wilia tak liczna, tak uroczysta i tak rzewna, jak na Syberyi w Usolu 1865 roku". 

Błażej Strzechmiński OFMCap - kapucyn, doktor teologii duchowości. Absolwent Papieskiego Uniwersytetu Antonianum w Rzymie i Papieskiego Uniwersytetu Jana Pawła II w Krakowie. Wiceredaktor "Głosu Ojca Pio". Autor książki "Wacław Nowakowski. Polski kapucyn XIX stulecia".

Artykuł pochodzi z dwumiesięcznika "Głos Ojca Pio".

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Renzo Allegri

Niniejsza książka opisuje wszystkie te zjawiska, które do San Giovanni Rotondo przyciągały tłumy i o których mówiono jako o cudach Ojca Pio: stygmaty - krwawiące przez pięćdziesiąt lat rany, których żadnemu z lekarzy nie udało...

Skomentuj artykuł

Polski kapucyn zesłany na Syberię: W wigilię ciałem byliśmy w tych koszarach, ale duszą daleko
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.