Rzucili pracę i pojechali rowerami do Sudanu. Niezwykła wyprawa dwóch Polaków

Rzucili pracę i pojechali rowerami do Sudanu. Niezwykła wyprawa dwóch Polaków
Fot. Mateusz Andrulewicz / Archiwum prywatne

W 2022 roku dwóch Mateuszy z Wrocławia, Mateusz Andrulewicz i Mateusz Głuch, rozpoczęli wyprawę rowerową do dalekiego Sudanu. O początkach tego pomysłu, wyzwaniach i ludziach, których spotkali w drodze opowiada w rozmowie z DEON.pl Mateusz Andrulewicz.

Tomasz Kopański: Zrobiliście coś, co wielu ludziom nie przyszłoby do głowy: odbyliście rowerową podróż na rowerach do Sudanu, choć planowaliście jechać aż do RPA. Skąd ten pomysł?

Mateusz Andrulewicz: - Pomysł na poziomie podstawowym przyszedł od drugiego Mateusza - Mateusza Głucha, który był moim współtowarzyszem na tej wyprawie. Mateusz przeczytał książkę polskiego podróżnika, który jechał na rowerze do Indii. Bardzo mu się ta książka spodobała, zainspirował go ten podróżnik i sam pomyślał, że chciałby tego typu podróż rowerową odbyć. Na początku miała to być wyprawa po Bałkanach, natomiast później do Turcji.

DEON.PL POLECA

W pewnym momencie Mateusz do mnie zadzwonił, żeby się tą ideą podzielić. Bardzo mi się ten pomysł spodobał, więc ruszyliśmy. Jeżeli chodzi konkretnie o RPA, to nie było jakichś większych powodów, aby tam się udać. Na początku Stambuł był finalną destynacją. Mateusz miał tam znajomego, którego chciał już od dłuższego czasu odwiedzić i Stambuł wydawał się sensownym kierunkiem.

Natomiast przez miesiąc, kiedy wspólnie przygotowywaliśmy się do wyprawy, wiedzieliśmy, że jedziemy na nią razem i wiedzieliśmy, że w ogóle na nią jedziemy, a także mieliśmy konkretną datę, wówczas pojawił się temat RPA. Oglądaliśmy film dokumentalny o dwóch gościach, którzy bili rowerowy rekord Guinessa („Kapp to Cape”) czyli z Norwegii do RPA. Na tym filmie Afryka wygląda bardzo fajnie, kusząco, ciekawie, interesująco, egzotycznie, więc także stąd sformułował się pomysł, żeby do niej jechać.

Natomiast jeżeli chodzi o to, dlaczego coś takiego chcieliśmy robić, to tutaj odpowiedzi są różne. Mi się koncept takiej wyprawy spodobał z tego względu, że wiedziałem, że to będzie coś ekstremalnie innego niż to, do czego jestem przyzwyczajony na co dzień. Nie ma pracy od ósmej do szesnastej, nie ma rachunków, nie ma mieszkania, nie ma tylu rzeczy materialnych, tylko jest bycie w podróży, jest codziennie inne miejsce, nie wiadomo gdzie będzie się spać. Na takiej wyprawie są zupełnie inne priorytety, więc pomimo że nie wiedziałem dokładnie z czym to się je, nie wiedziałem dokładnie jak taka wyprawa będzie wyglądała w praktyce, to wydało mi się to bardzo atrakcyjne.

Fot. Mateusz Andrulewicz / Archiwum prywatneFot. Mateusz Andrulewicz / Archiwum prywatne

Pomyślałem sobie, że jeżeli coś jest tak drastycznie inne, to może pozwoli mi to w jakiś sposób podważyć albo zakwestionować nasze założenia życia codziennego. Ja to trochę traktowałem jako test. Na początku nie wiązałem z tym przyszłości, projektów, nie wiedziałem, że będę dawał na ten temat wywiady. To była po prostu przerwa od pracy, podczas której chciałem robić coś drastycznie innego. Poniekąd to trochę tak właśnie zadziałało.

Tutaj dochodzi drugi aspekt. Rower był idealny do takiego testu, bo już wcześniej myślałem nad tym, co bym mógł zrobić, tylko nic mi konkretnego nie przyszło do głowy. Wiedziałem, że chcę coś zmienić, ale nie wiedziałem na co chcę zmienić i jak ta zmiana miałaby wyglądać. Rower był idealny z tego względu, że ta wyprawa od samego początku miała być tania. Wiedziałem, że będę mógł te różne założenia przetestować wystarczająco długo, żeby mieć jakieś konkretne odpowiedzi. Powiedzmy sobie szczerze: jeżeli robiłoby się taką wyprawę tylko przez miesiąc, to tylko powierzchniowo dotknęłoby się tematu, a niekoniecznie doszłoby się do jakichś głębszych wniosków.

Jak na wieść o wyprawie zareagowała wasza rodzina i znajomi?

- Było duże zaskoczenie i wiele osób nie wierzyło, że w ogóle takie coś ma ręce i nogi. Jeżeli jest się już w środowisku rowerowym, to takie wyprawy w ogóle nie zadziwiają. Ludzie wiedzą, że inni tak jeżdżą, to wcale nie jest mało popularne. Są tysiące osób, które w ten sposób podróżują i ich destynacje są przeróżne. Ludzie jeżdżą do Afryki, Afryki wschodniej i zachodniej, Ameryki czy na wschód.

My wśród znajomych nie mieliśmy nikogo, kto by to znał, więc dla nich to było szokujące i większość osób pukała się w głowę i doszukiwała w tym projekcie sensu zastanawiając się, gdzie to ma ręce i nogi.

Te ręce i nogi trzeba było udowodnić. Na początku sami nie do końca byliśmy pewni, czy nam się to uda. Nie mieliśmy w końcu żadnego wcześniejszego doświadczenia z rowerem ani z tego typu podróżami. Nie wiedziałem dokąd dojadę, nie wiedziałem czy to się uda, ale postawiliśmy sobie ambitny cel. Jest takie powiedzenie: „Celuj w Księżyc, bo nawet jeśli nie trafisz, będziesz między gwiazdami” i trochę tak właśnie było.

Myślę, że będąc już w trasie my sobie szybciej udowodniliśmy, że damy radę, a po jakimś czasie, jak już zaczęliśmy pokonywać naprawdę poważne kilometry, udowodniliśmy znajomym, że jesteśmy w stanie to wszystko ogarnąć.

W trakcie wyprawy spotkaliście wielu ludzi z różnych państw Europy, Bliskiego Wschodu i Afryki. Jak z kolei oni reagowali na to, co robicie?

- Reakcje były praktycznie zawsze pozytywne. Często było zaskoczenie, ale widzę to samo także na obecnej wyprawie. Jadę teraz przez Niemcy, Szwajcarię i ludzie zawsze się dziwią niezależnie od miejsca. Od kraju zależy to, co oni z tym zrobią, czy do ciebie podejdą, czy rzuci się na ciebie banda dzieci, czy raczej będą patrzyli z rezerwą, zaciekawieniem i może przy dobrych wiatrach zagadają.

Fot. Mateusz Andrulewicz / Archiwum prywatneFot. Mateusz Andrulewicz / Archiwum prywatne

W Europie Zachodniej jest tak, że czasami ktoś zagada, ale większość ludzi tylko się patrzy, obraca za mną głową i zastanawia, o co tutaj chodzi. Ludzie węszą, że jest coś dużego na rzeczy, jak widzą rowerzystę, który jest obładowany, więc tego akurat tłumaczyć nikomu nie trzeba. Natomiast w krajach Bliskiego Wschodu i w Afryce, chociaż tę Afrykę to tylko liznęliśmy, reakcje były bardzo pozytywne. Czasami już mieliśmy tego dość, bo codziennie po sto razy trzeba było odpowiadać na te same pytania, codziennie po sto razy miało się taką samą powierzchowną konwersację z kimś nieznajomym i za każdym razem ta konwersacja do niczego nie prowadziła. Czasem to było męczące, ale ogólnie reakcje były bardzo pozytywne. Było dużo zaskoczenia, dużo ekscytacji, ciekawości.

Czy w trakcie podróży przydarzyła się wam jakaś niebezpieczna sytuacja, po której żałowaliście, że w ogóle wyjechaliście z Wrocławia?

- Nigdy nie było takiej sytuacji, żebyśmy pomyśleli sobie, „kurczę, nie było warto, trzeba było zostać we Wrocławiu”. Natomiast po drodze zdarzały się trudności, było ich wiele. Często w trakcie takiej wyprawy coś boli, coś jest nieprzyjemne, coś nie idzie po myśli. Musisz się też tego życia nauczyć i im stajesz się w tym lepszy, tym lepiej wszystko wychodzi. Natomiast czasem zdarzają się momenty po prostu rzeczy niezależne od ciebie.

Mateusz na początku wyprawy, w Europie, złapał kontuzję, która była dla niego dużym dołem. Spowodowała, że trochę podłamała mu się wiara w siebie. Była też sytuacja, że zatruliśmy się poważnie wodą. Więc jak najbardziej zdarzały się trudności, ale nie było niebezpieczeństwa, że ktoś nam w jakiś sposób zagrażał, bo o to często ludzie pytają.

Pamiętam, że w Iranie Mateusz został stuknięty przez samochód. Kierowca zwiał, nie zatrzymał się. Zaopiekowali się nim ludzie na ulicy, więc nic poważnego się nie stało.

Jak w trakcie rowerowej przygody wyglądała relacja z twoim przyjacielem? Często w ciężkich sytuacjach wychodzą z człowieka jego najgorsze wady. Z drugiej strony dobrze mieć kogoś, na kim można polegać i komu się ufa.

- Właśnie tutaj ta ostatnia część - komu się ufa - jest bardzo ważna. W trakcie wyprawy zżywasz się z drugą osobą, ta więź jest bardzo, bardzo silna. Spędzacie ze sobą bardzo dużo czasu i to ma dwie strony. Z jednej mogą wtedy wyjść najgorsze wady w drugim człowieku, albo można się zmęczyć tą drugą osobą. Ale z drugiej strony to, że spędzamy dużo czasu razem oznacza, że cały czas rozmawiamy, komunikujemy się i po jakimś czasie bardzo dobrze zaczynamy rozumieć tę drugą osobę, tak naprawdę bez słów.

Fot. Mateusz Andrulewicz / Archiwum prywatneFot. Mateusz Andrulewicz / Archiwum prywatne

My z Mateuszem nigdy nie musieliśmy sobie tłumaczyć, czego ten drugi potrzebuje. Dla nas to było jasne. Nie było takiego czegoś, że ja nie potrafiłem wejść w buty Mateusza, a on w moje. Przynajmniej na tych początkowych i środkowych etapach wyprawy. Później, gdy zaczął się zmieniać stosunek Mateusza do samego konceptu podróży rowerowej, to rzeczywiście było tak, że on mi musiał wytłumaczyć swoją perspektywę, a ja nie do końca ją rozumiałem i tak w tym grzęźliśmy. Ja mu tłumaczyłem swoją wersję i on też nie do końca to rozumiał.

Natomiast na takim poziomie codziennym to każdy wie, czego druga osoba potrzebuje. To, czy pojedziemy dalej danego dnia zależy od tego, w jakiej jesteśmy formie. Więc tutaj mamy nasz wspólny interes zawsze na pierwszym miejscu.

Jeżeli przepedałujesz w ciągu dnia 100 kilometrów, to na wszelkie rzeczy, na które mogłeś być zły na koniec dnia, jesteś po prostu już zbyt zmęczony, żeby się o nie kłócić. Codzienna, kilkugodzinna aktywność troszeczkę te emocje trzymała w ryzach.

Czego nauczyła cię rowerowa wyprawa do Sudanu?

- Wielu rzeczy. Dla mnie z jednej strony był to taki uniwersytet życia, ale z drugiej strony swoista inicjacja. Był aspekt fizyczny, aspekt radzenia sobie, dbania o siebie, ogarniania, stąpania twardo po ziemi i podejmowania jakichś decyzji, zbierania informacji, żeby te decyzje podjąć.

Nauczyłem się dużo o świecie, o różnych dziedzinach, o różnych kulturach. Historia, kulturoznawstwo, języki, geografia - wszystko to było cały czas na drugim planie w miarę, jak eksplorowaliśmy te kraje i chcieliśmy po prostu lepiej zrozumieć, co się w nich dzieje.

Który z krajów w jakich byłeś w trakcie podróży najbardziej zapadł ci w pamięci?

- Po pierwsze Turcja. Kraj bardzo duży, spędziliśmy tam ponad trzy miesiące. Było pyszne jedzenie, pyszne produkty naturalne - owoce i warzywa. Wspaniali ludzie, bardzo gościnni. Po prostu urokliwy kraj.

Fot. Mateusz Andrulewicz / Archiwum prywatneFot. Mateusz Andrulewicz / Archiwum prywatne

Numerem dwa jest dla mnie Arabia Saudyjska. Podobnie jak w Turcji spędziliśmy tam trzy miesiące. To nam dało możliwość poznania tego kraju naprawdę dobrze. Był on bardzo egzotyczny, ciekawy, inny kulturowo. Myślę, że ta różnorodność zrobiła dużo roboty, bo jednak w Turcji było trochę wpływów europejskich. Owszem, wszystko było egzotyczne, ale nieco mniej, podczas gdy w Arabii naprawdę to było mocno czuć i budziła się chęć eksplorowania, poznawania lepiej tego państwa, aby tą rzeczywistość zrozumieć. Poza tym było w miarę dobre jedzenie i pustynia, która mi się bardzo podobała.

Myślę, że trzeci kraj, który mi najbardziej zapadł w pamięć to Sudan, w którym byliśmy akurat dość krótko. Zapadł mi on w pamięć ponieważ pustynia, przez którą jechaliśmy, jeszcze zanim zaczęliśmy mieć problemy zdrowotne, była po prostu przepiękna, niezwykle dzika. Czegoś takiego nie widzieliśmy w żadnym innym kraju.

Nie zwalniasz tempa, bo w trakcie naszej rozmowy jesteś, już samotnie, w podróży do Dakaru. O ilu podobnych wyprawach jeszcze myślisz?

- Nie wiążę przyszłości konkretnie z podróżowaniem rowerem. Natomiast póki widzę miejsce do samorozwoju, póki widzę miejsce do uczenia się więcej o świecie, o sobie, o swoim ciele w czasie takich wypraw, to je odbywam. Obecna wyprawa jest dość spontaniczna, bo jeszcze dwa tygodnie przed wyjazdem nie wiedziałem, że na nią pojadę. Wszystkie gwiazdy na niebie po prostu ułożyły się w taki sposób, że mogłem ruszyć w podróż. No i ruszyłem. Jadę do Dakaru. Jest to znacznie krótsza wyprawa i mniej ekstremalna niż ta poprzednia.

W czasie pierwszej podróży dużo się nauczyłem i zaprowadziła mnie ona w miejsca dość nieoczekiwane, więc możliwe, że będą jakieś projekty okołowyprawowe, ale na razie nie zdradzam szczegółów, bo sam jeszcze nie wiem, co z tego wyjdzie. Na pewno otworzyło to drzwi w moim życiu, o których wcześniej nawet nie wiedziałem, że istnieją.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.
Anna Mochnaczewska

Samo się nie zrobi, ale sam możesz zrobić wszystko!

Nie potrafisz odpocząć? Wciąż wyznaczasz sobie granice? Stresujesz się z byle powodu? Z tą książką wprowadzisz do swojej codzienności nawyki, dzięki którym zregenerujesz się w czasie...

Skomentuj artykuł

Rzucili pracę i pojechali rowerami do Sudanu. Niezwykła wyprawa dwóch Polaków
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.