Średniowiecze w Nowym Jorku
Na Górnym Manhattanie, na wysokości 160 ulicy, czyli nieco na południe od Mostu Waszyngtona, znajduje się niezwykła budowla z surowego kamienia o dwuspadowych dachach pokrytych najprawdziwszą dachówką ceramiczną. Wznosi się nad nią potężna wieża z oknami o wykroju romańskim, tak gigantyczna, iż przypomina obronny donżon z francuskich zamków. Zespół zajmuje miejsce jedyne w swoim rodzaju, na pagórku wśród gęstwiny zieleni, w osamotnieniu, w izolacji od miejskiego hałasu, na wysokim brzegu rzeki Hudsona z widokiem na stan New Jersey aż po ujście rzeki do Atlantyku. Cudowna sceneria, właśnie taka, w jakiej z upodobaniem sadowiono przed wiekami klasztory.
Temu dał początek przed I wojną światową George Grey Barnard, amerykański rzeźbiarz zamieszkały we Francji. Jeździł po kraju szlakiem średniowiecznej architektury, od czasów rewolucji francuskiej celowo zniszczonej i w wielu miejscach pozostawionej bezpańsko w ruinie. Za bezcen kupował od wieśniaków całe portale średniowiecznych kościołów, kolumny, kapitele, rzeźby, nawet sarkofagi, wszystko to pakował w skrzynie i statkami wysyłał za Ocean. Nagromadził tego takie mnóstwo, iż w latach trzydziestych XX wieku, kiedy zaczęto bardziej przychylnym okiem patrzeć na wieki średnie, władze miasta Nowego Jorku zdecydowały zakupić kolekcję i złożyć z ocalałych elementów klasztor. Dzięki odważnej wizji i talentowi wybitnych architektów powstał jedyny w swoim rodzaju zespół. Nie odtwarza on konkretnego klasztoru. Nie taki był bowiem zamysł projektu. W tej złożonej z fragmentów architekturze oddano ducha, istotę i nastrój średniowiecznego klasztoru. Nie trzeba dodawać, iż w jego kaplicach, kapitularzach, wirydarzach znalazły pomieszczenie obiekty ruchome ze średniowiecza o wielkiej wartości artystycznej.
Chciałoby się tu trwać godzinami, wsłuchując się w stonowany, delikatny, podrywający duszę do lotu śpiew gregoriański. Właśnie dlatego bywałem tu często. Kiedy na amerykańskiej ziemi doskwierał mi brak Tyńca, Sulejowa, Tumu czy Kamienia Pomorskiego, właśnie w tych średniowiecznych pomieszczeniach odzyskiwałem równowagę. Oglądając wykute w kamieniu portale, kolumny, kapitele z Saint-Guilhem, z Saint-Michel-de-Cuxa, z Bonnefont, z Trie, zabytki z Moutiers-Saint-Jean, Pontaut, Fuentiduenia, z owych klasztorów Francji i Hiszpanii, powracałem do siebie, do tego samego kręgu kulturowego, do którego w wiekach średnich należała i Polska poprzez przynależność do zjednoczonej przez powszechność chrześcijaństwa Europy w jej zachodnim kręgu. Nawet nie przeszkadzał mi w tym obcy przecież widok wysokiego brzegu rzeki Hudson po stronie New Jersey, w październiku pokryty dywanem we wszystkich kolorach tęczy od liści zmieniających barwę.
The Cloisters mają tę przewagę nad kościołami z Europy, iż w jednym zespole, a nie w rozproszeniu, można w sposób naoczny uchwycić istotę średniowiecznej estetyki. A tą rządzi różnorodność, a nie monotonna repetycja tego samego schematu i tych samych ustaleń. Zwiedzając średniowieczną architekturę na obszarze - dajmy na to – Francji, przemieszczamy się od jednego zabytku do kolejnego bez możliwości ich zestawienia w celu porównania obiektów. Tu natomiast zgromadzono w jednym zespole fragmenty średniowiecznej architektury sakralnej z wielu miejsc: chyba jedyny taki przypadek na świecie. Korzyść z tego ogromna. Bowiem tu dopiero widać, że średniowiecze - wbrew obiegowym opiniom - to bogactwo artyzmu, przeżywania, wizji, głębi i duchowości. Po zwiedzeniu The Cloisters człowiek musi poddać rewizji upowszechniany do niedawna z uporem pogląd, iż średniowiecze, w swej wersji romańskiej, a nawet gotyckiej, to dekadencja. Trudno o większe uproszczenie.
Dla przykładu weźmy wirydarz. Jeśli romanizm kojarzy się nam z surowością, z bezdusznością, z prymitywną prostotą, to wirydarz jest zaprzeczeniem podobnego poglądu. Przeciwnie, tym wewnętrznym dziedzińcem, wokół którego zakładano średniowieczne klasztory, rządzi światło, świeżość, kolor, a nawet wesołość. Bo kwiaty, drzewka, zioła, a nawet szemrząca fontanna, dająca nastrój zatrzymanego w biegu czasu, są dziełem Stwórcy. Jeśli wychwala się Jego dobroć i wspaniałość w psalmach, recytowanych w klasztornym chórze przy migotliwym świetle woskowych świec, o ileż bardziej dusza wyrywa się na widok Boskich cudów w pełnym świetle dnia. Chociażby miały by być one zamknięte w miniaturowym ogrodzie.
Albo kapitele na kolumnach! Jakie w nich bogactwo! Kosze, palmety, kwiaty, podobizny ludzkie, wśród nich nawet władców możliwych do zidentyfikowania, wyobrażenia syren, bazyliszków, gryfów, ptaków, smoków - symbolika cnót i wad. Ich nieprawdopodobna różnorodność to dowód na kreatywność, wyobraźnię, wizję, intelektualny wysiłek, czym w podobnym wymiarze nie mogli pochwalić się starożytni, nawet Grecy, którzy opracowawszy raz jeden styl, na przykład koryncki, trzymali się tego porządku z niewolniczą konsekwencją przez całe stulecia bez wprowadzania innowacji. Tu przeciwnie, kapitele kolumn to ustawiczne poszukiwanie nowości. Odnosi się to również do innych elementów architektury, jak chociażby do cudownie obramowanych portali, bo portal był uważany za bramę do nieba, a tym w wymiarze ziemskim było wnętrze świątyni chrześcijańskiej.
Wielkość średniowiecza to różnorodność, wynalazczość, poczucie piękna. Nie jest prawdą, że tylko starożytni mieli na nie przywilej, a po nich dopiero ludzie renesansu. Kto tak twierdzi, nigdy nie widział miniatur w mediewalnych modlitewnikach. Te delikatne rysunki, o wysokim stopniu realizmu, malowane wszystkimi barwami, nawet złotem, zachowują swoją wiecznotrwałą świeżość, czego nie można powiedzieć o freskach z tamtej epoki.
Średniowiecze to długi przedział czasu. Dla mnie otwiera go rok 800, data koronacji Karola Wielkiego na cesarza Franków. I trwa do XV wieku, do renesansu. Ale wyłanianie się kolejnego okresu w przygodzie poszukiwania piękna można nieco przesunąć wstecz, do czasów, kiedy Giotto kładł w Asyżu i w Padwie swoje wspaniałe freski, a Petrarka wspinał się na szczyt Mont Ventoux pod Awinionem dla podziwiania wschodu słońca. Na przestrzeni tych długich stuleci wypracowano styl romański i gotycki, wykreowano wspaniałą sztukę, powołano do istnienia uniwersytety, które były ośrodkami potężnej myśli i wymiany poglądów na wszystkie ważne kwestie i tematy wszystkich czasów, a więc uniwersalne. Chociaż jednorodne poprzez powszechność chrześcijaństwa, to jednak istniała w średniowieczu przestrzeń na różnorodność, na co przykładów może nam dostarczyć również nowojorski zespół klasztorny - oaza ciszy, zadumy i refleksji pośród ogromu amerykańskiej aglomeracji.
Skomentuj artykuł