Wilno, czyli niby Orient - spacer sentymentalny

Wilno, czyli niby Orient - spacer sentymentalny
Pejzaż jakby reką malarza stworzony (fot. gatogrunge / flickr.com)
Logo źródła: Nowy Dziennik Anna Cebula / slo

Szklane wieżowce, szybka i cicha komunikacja – centrum kapitalizmu na miarę XXI wieku. Na razie to miasto-wizja, ale powstaje w pośpiechu, wspierane finansami międzynarodowego biznesu, wdzierając się na wileńską Starówkę.

Czasem nerwowego unowocześniania, po dziesięcioleciach zastoju, były dla Wilna również lata dwudzieste. Miasto nie miało jednak szczęścia do architektów. W ratuszu miejskim inżynierowie podejmowali decyzje o wyburzaniu starych i cennych obiektów, a lokowaniu na ich miejscu nowych. Dzięki staraniom Ferdynanda Ruszczyca w urzędzie zatrudniono Jana Bułhaka, prekursora polskiej fotografii, który utrwalał na kliszy ostatnie chwile architektonicznych straceńców.

DEON.PL POLECA

Prawie stulecie później budowane nowoczesne city, kosztem zabytkowej tkanki miasta, może zepchnąć Wilno z prestiżowej Listy Światowego Dziedzictwa Kulturowego UNESCO. Przy okazji tej modernizacji ujawniono wiele afer korupcyjnych, co nie jest niczym szczególnym w młodej demokracji. Wilnianie obojętnie machają na to ręką i śpiesząc się do swoich miejsc pracy, zwykle bez przemyśleń, spoglądają na architekturę.

Kiedy w sobotę rano, po całonocnej podróży, wychodzę z autobusu, inni pasażerowie żegnają się ze mną "do jutra", bo Wilno, mimo że już za granicą, ale całkiem blisko (stąd mam już tylko sześćset kilometrów do domu), zwykle traktowane jest jak dobre miejsce na weekendowy wypad.

Miasto wielu narodów

Przyjechałam do Wilna w marcu 2006 roku, kiedy zima trwała jeszcze na dobre (różnica temperatur między Polską a Litwą wynosi 10 stopni Celsjusza). Zostałam w nim niemal na cały rok, pracując jako dziennikarka, mimo że – jak zauważył kierowca autobusu (i nie krył zdziwienia), którym tu dotarłam – do pracy z Polski jeździ się... w przeciwnym kierunku.

Stolica Litwy przypomina jednak trochę panoptikum z wieloma osobliwościami, których poznanie, jeśli chcemy uniknąć wybiórczości, wymaga czasu.

To, że Wilno leży w niewielkim kraju i niedaleko stąd do sąsiadów, nadało miastu charakter pogranicza z całą gmatwaniną narodowości i języków oraz substancji pośredniej, która wytworzyła się z ich wzajemnego przenikania. "Bo to jest niby Orient – jak powiedział kiedyś o mieście swojej młodości Czesław Miłosz – trochę takie, jak sobie wyobrażam miasta Małej Azji, trochę z Europy, z barokiem i gotykiem".

W mieście jest ponad czterdzieści świątyń, więc jeśli będąc w Wilnie nie widzisz kościoła, musisz przejść pięć kroków. Jeśli nadal nie widzisz kościoła, to znaczy... że nie jesteś w Wilnie.

Rondo przed dworcem kolejowym to nerw miasta, jego centrum i przystanek, gdzie spotykają się wilnianie dojeżdżający miejskimi autobusami i trolejbusami, które tu kończą i zaczynają trasę, i mieszkańcy podwileńskich zaścianków wysiadający z pociągów podmiejskich. Większość wilnian – Litwinów, Polaków i Rosjan, a także Białorusinów, Ukraińców, Tatarów, Greków i Niemców – mówi biegle trzema językami. Jest jeszcze jeden język – koine – nazywany po prostu "tutejszym". Przy dworcu można usłyszeć tę mowę i choć słowa są pomieszane, ludzi można zrozumieć, zwykle mówią o jednym – że kiedyś żyło się lżej.

Polacy – "wilniuki", zakorzenieni tu od pokoleń – zachowali swój język, choć przeplatany litwinizmami czy tak charakterystycznymi dla kresowiaków rusycyzmami. Bogactwo gwary wileńskiej można poznać sięgając po ukazującą się w Wilnie prasę polskojęzyczną – dziennik "Kurier Wileński", "Tygodnik Wileńszczyzny", miesięcznik "Magazyn Wileński" i kwartalnik "Znad Wilii" – która nie odzwierciedla fonii, ale tej można posłuchać włączając nadające w Wilnie polskie Radio znad Wilii.

Przez wieki trzy krzyże na wileńskiej górze, dawniej zwanej Łysą, upamiętniały męczeństwo franciszkanów – ukrzyżowanych lub strąconych do Wilii. Historycy zaprzeczyli jednak prawdziwości tych wydarzeń uznając je za legendę. Kiedy w 1950 r. komuniści zniszczyli krzyże, wilnianie po 1989 r. wznieśli nowe, które poświęcono ofiarom stalinizmu

Spacer sentymentalny

Zwiedzanie miasta zaczynam od placu Katedralnego, przy którym rozpościera się Góra Zamkowa, jedno ze słynnych wzgórz wileńskich; 48 metrów różnicy poziomów jest dla mnie do osiągnięcia. Dołączam więc do turystów, którzy gęsiego wspinają się na jego wierzchołek, aby obejrzeć panoramę najczęściej utrwalaną w albumach wileńskich. Stąd jak na dłoni widać, że miasto zajmuje nieckę otoczoną dość wysokimi wzniesieniami, przeciętą dwiema rzekami – Wilią i Wilejką, które się tu spotykają. Jest jeszcze jedna rzeka, legendarna podziemna Koczerga, ale tej nikt nie widział. Przepływa gdzieś pod spodem, pod katedrą i łączy się z Wilią.

Stara, drewniana zabudowa, gdzie – zdarza się – ludzie nadal chodzą z wiadrami do pompy po wodę, jest na Lipówce, przy ulicy Savanorių, nazywanej przez Polaków Dobrą Radą, a także przy ulicy Basanavičiusa, znanej z jedynego na świecie pomnika Franka Zappy.

Wracam na plac Katedralny. Pierwsza świątynia stanęła w tym miejscu, zwanym doliną Świntoroga, w 1251 roku, jeszcze w czasach króla Mendoga. Przez stulecia obiekt wielokrotnie rozbudowywano, zmieniając style z romańskiego i gotyckiego na barokowy, po klasycystyczny ostatecznie, tak że z pierwotnej budowli świątynnej zachowały się pod obecną katedrą św. Stanisława jedynie fundamenty i kafelkowa posadzka.

Mnie podziemia interesują jednak z innego powodu. Kryją bowiem zidentyfikowany w 1931 r. sarkofag ze szczątkami Barbary Radziwiłłówny, bohaterki romantycznej legendy tego miasta. To właśnie z jej powodu, a wcześniej dla swojej pierwszej żony Elżbiety, Zygmunt August, jeszcze jako zwierzchnik Zygmunta Starego, zanim został królem Polski, przedkładał Wilno nad Kraków. Trudno przesądzić o urodzie Barbary, natomiast badania jej szkieletu potwierdziły, że – jak na swoje czasy – była to kobieta wysoka (160 cm).

Ulica Barbary Radziwiłłówny, przechodząca w Maironio, biegnąc na wschód od katedry prowadzi do gotyckiego zespołu świątynnego, który tworzą kościół św. Anny i przylegający do niego kościół Bernardynów. Gotycki, jednonawowy kościół św. Anny, ukończony w 1500 roku – najmniejszy wśród obiektów sakralnych Wilna – jest zarazem wśród nich najpiękniejszy. Wzniesiony z płomienistoczerwonej cegły, udekorowany trzydziestoma rodzajami kształtek, wielokrotnym motywem tzw. oślego grzbietu, ze strzelistymi wieżyczkami zwieńczonymi metalowymi krzyżami.

Z kościołem związana jest legenda, według której Napoleon, zauroczony pięknem świątyni, chciał ją postawić na dłoni i przenieść do Paryża. Rzeczywistość była jednak bardziej prozaiczna. We wnętrzu kościoła urządzono stajnię dla francuskiej jazdy konnej.

W otoczeniu kościołów, nieznacznie od nich na południe, 18 kwietnia 1984 r. stanął pomnik Adama Mickiewicza. Monumentalną sylwetkę wieszcza o wysokości czterech i pół metra, wspartego na przełamanej kolumnie, wykonał Gediminas Jokūbonis, jeden z największych litewskich rzeźbiarzy. Wokół pomnika ułożono granitowe płyty zaprojektowane przez Vytautasa Čekanauskasa z przedwojennego niedokończonego dzieła Henryka Kuny. Sześć płyt, z dwunastu zaplanowanych, to płaskorzeźby przedstawiające sceny z "Dziadów". Od 1987 r. pod pomnikiem odbywały się pierwsze opozycyjne wiece, które były początkiem litewskiego ruchu niepodległościowego Sajūdis.

Za pomnikiem płynie – mająca charakter górskiego potoku – Wilejka, która łagodnym łukiem wyznacza granice Užupis – Zarzecza – dzielnicy wzniesionej na wysokim brzegu rzeki. Mieszkał tam malarz Ferdynand Ruszczyc, odkrywca wileńskiego piękna, który ze swego balkonu spoglądał na gotyckie iglice św. Anny, masywną bryłę Bernardynów i smukły dach św. Michała.

Jeszcze kilka lat temu wileńskie "wieżowce" (poza najwyższą i dziś Wieżą Telewizyjną) nie przekraczały kilkunastu pięter, ale i Wilno, podobnie jak inne europejskie stolice, doczekało się nowoczesnego centrum biznesu

Pejzaż jakby reką malarza stworzony

Można go podziwiać z ulokowanej nad brzegiem rzeki kultowej kafejki Zarzecze, która wielokrotnie była miejscem spotkań uczestników "Poetyckiego Maja nad Wilią" i jak magnes przyciąga artystów.

Wracam do pomnika Adama Mickiewicza. Poeta patrzy w stronę kościoła św. Michała, przy którego murach wąska uliczka rozwidla się w zaułki – Bernardyński i Literacki. Przy jednym z podwórzy zaułka Bernardyńskiego, zamkniętego bramą ozdobioną głową lwa, stoi piętrowy dom otoczony drewnianą galeryjką z balustradami, w którym w grudniu 1822 r. przyszły wieszcz redagował poemat "Grażyna".

Zaułek wiedzie do najsłynniejszego deptaku wileńskiego, przecinającego dzielnicę staromiejską. Prawdopodobnie to najstarszy ciąg komunikacyjny, przy którym na przestrzeni wieków rozbudowywało się miasto. Jego najbardziej oddalony na południe odcinek to ulica Ostrobramska (Aušros Vartų), którą zamyka, i jednocześnie kończy półtorakilometrowy szlak spacerowy, Ostra Brama (Miednicka) z cudownym obrazem.

Nie można jednak poprzestać na zwiedzaniu starego Wilna w tym miejscu. Inną trasą, bo te można w Wilnie komponować na wiele sposobów, uliczkami, które tworzą łuk w stosunku do deptaku, wracam na plac Katedralny. To jeszcze inna niż z Góry Giedymina perspektywa oglądania Wilna, wznoszącego się ku górze miasta-amfiteatru, do którego poznania nie ma jednego klucza.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Wilno, czyli niby Orient - spacer sentymentalny
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.