Uciekają przed Putinem. Polska nie ma litości

Uciekają przed Putinem. Polska nie ma litości
(fot. facebook.com / Dzieci z Dworca Brześć)
Tomasz Pietrzak

"Czeczenia to państwo w całkowitym rozkładzie. Wymuszenia, porwania i tortury są na porządku dziennym" - o sytuacji uchodźców i łamaniu prawa przez Straż Graniczną pisze Tomasz Pietrzak, prawnik i islamoznawca.

- U was niet wizi? - spytała mnie białoruska konduktorka sprawdzająca bilety tuż przed wejściem do pociągu.
- Niet - odpowiedziałem, nie patrząc jej w oczy, i szybko wskoczyłem do nieoświetlonego wagonu.

Odległość od dworca w Brześciu po stronie białoruskiej do stacji kolejowej w Terespolu wynosi nieco ponad 5 km, ale podróż porannym pociągiem trwa czterdzieści minut. Czterdzieści minut w mroku, strachu, napięciu, oczekiwaniu i frustracji. Czterdzieści minut przed dostaniem się do strefy Schengen - obszaru, dla którego wpierw przejechało się dwa i pół tysiąca kilometrów z Czeczenii.

Podróż odbywa się w mroku, bo wagony dla uchodźców są nieoświetlone. Z trudem można rozpoznać twarze współpasażerów, bo za oknem też jest jeszcze ciemno. Oświetlone są tylko twarze kilkuletnich dzieci, które grają w grę na smartfonie, pokrzykując coś raz po raz. Rodzice wolą zająć je grą na komórce, żeby nie grymasiły z powodu zimna i niewyspania. Między stukotem kół słychać ciche, urywane rozmowy dorosłych.

- A te papiery, co mam, to od razu pokazać czy później? - pyta mnie przez tłumacza Vakha, rozkładając na kolanach podpisane na dworcu pełnomocnictwo i deklarację chęci złożenia wniosku o ochronę międzynarodową.

Vakha jest sam, przyjechał z Czeczenii do Brześcia przed dwoma miesiącami i od tej pory próbuje przekroczyć granicę z Polską. Bez wizy. Dziś robi to po raz czterdziesty czwarty. Za każdym razem stara się opowiedzieć swoją historię funkcjonariuszom Straży Granicznej, ale jak twierdzi: "oni niczego nie słuchają". Za każdym razem, mimo chęci złożenia wniosku o status uchodźcy, polscy strażnicy graniczni odsyłają go z powrotem do Brześcia. Oficjalne wytłumaczenie: próba przekroczenia granicy bez ważnego dokumentu.

Vakha nie ma wizy do strefy Schengen, bo gdyby miał, już dawno nie byłoby go na Białorusi. Twierdzi, że w Czeczenii nie da się żyć. Zastraszenia, zatrzymania, porwania i tortury przeprowadzane przez nieoznakowanych funkcjonariuszy to codzienność wielu Czeczenów, którzy próbują żyć, nie mieszając się do polityki zdominowanej przez Ramzana Kadyrowa i jego ludzi. Po trzecim zatrzymaniu zdecydował, że musi wyjechać. Nie wiedział, że najtrudniejszy etap podróży do Europy to granica z Polską.

Według polskich władz w "Czeczenii nie ma wojny", a ubieganie się o azyl na granicy w Terespolu to "próba stworzenia nowego szlaku napływu muzułmanów do Europy".

Ta próba wytłumaczenia działań Straży Granicznej jest jednak chybiona, gdyż nie tylko ucieczka przed prześladowaniem z powodu konfliktu zbrojnego stanowi przesłankę do udzielenia ochrony międzynarodowej. Każdy rodzaj prześladowania ze względu na rasę, religię, narodowość, przekonania polityczne lub przynależność do określonej grupy społecznej może być powodem do udzielenia statusu uchodźcy w Polsce, jeśli tylko ze względu na swą istotę lub powtarzalność stanowi poważne naruszenie praw człowieka [Ustawa z dnia 13 czerwca 2003 o udzielaniu cudzoziemcom ochrony na terytorium Rzeczypospolitej Polskiej (Dz.U. 2003, nr 128 poz. 1176) art. 13 ust. 1 i 3].

Takim prześladowaniem może być więc np. prześladowanie ze względu na przynależność do zakazanej partii politycznej w autorytarnie rządzonym kraju, który nie jest w stanie wojny. Co więcej, jeśli struktury państwa są skorumpowane lub nieudolne i państwo nie potrafi zapewnić bezpieczeństwa swoim obywatelom, to zaniechanie państwa w tym obszarze może również być podstawą do udzielenia statusu uchodźcy. Dlatego wiele czeczeńskich kobiet decyduje się na ucieczkę z kraju pochodzenia z powodu doświadczanej przemocy domowej lub napastowania, na które milicja i służby bezpieczeństwa nie zwracają uwagi. Czeczenia to państwo w całkowitym rozkładzie, gdzie rządząca z nadania Kremla klika pod wodzą Ramzana Kadyrowa sprawuje władze w gangsterski sposób. Wymuszenia, porwania i tortury są na porządku dziennym. Faktycznie, wojny tam nie ma, ale nie znam nikogo, kto chciałby się tam przeprowadzić.

Mijamy industrialne przedmieścia Brześcia - krajobraz składający się ze słupów wysokiego napięcia, płotów z blachy falistej, magazynów i konstrukcji z pustaków. Patrzę przez okno i na czeczeńskie dzieci, z którymi jadę, i myślę, że to chyba straszna nędza mieć takie wspomnienia z dzieciństwa. A może one kiedyś wcale nie będą pamiętać tego, jak trudno było się dostać do twierdzy Europa?

- Myślisz, że jak będziesz tam z nami, to nam pozwolą złożyć wniosek? - pyta mnie starszy mężczyzna, na oko po sześćdziesiątce. Nie potrafię mu odpowiedzieć nic sensownego, bo nie wiem.

Pierwszy raz zamierzam przekroczyć granicę własnego kraju z czeczeńskimi uchodźcami i dopiero niedawno zaczęły się problemy z wpuszczaniem ludzi przez polskich strażników granicznych. Pierwsze sygnały o ludziach, którzy próbują złożyć na granicy wniosek o ochronę międzynarodową, ale nie jest im to umożliwiane przez strażników, pojawiły się w 2015 r., ale w kolejnym roku sytuacja się zaogniła.

Był czas, gdy w Brześciu przebywały setki uciekinierów z Kaukazu i całe rodziny z dziećmi koczowały na dworcu, a inni wynajmowali pokoje w mieście, codziennie rano je opuszczając z nadzieją, że akurat tego dnia zostaną wpuszczeni do Polski. Większości się to nie udawało, jednak codziennie kilka osób z powodzeniem składało wnioski na granicy i trafiało do ośrodka recepcyjnego dla cudzoziemców. Nie było w tym żadnej zasady - rodziny wielodzietne miały tak samo nikłe szanse jak samotne kobiety i mężczyźni. Można było próbować dziesiątki razy bezskutecznie powtarzać słowo "azyl", za każdym razem słysząc od funkcjonariuszy SG, że "brak wizy" uniemożliwia wjazd do Polski. Zdarzały się jednak też przypadki wpuszczenia od razu. Pod koniec 2016 r. i na początku 2017 r. coraz częściej dostawałem wieści o tym, że nikt nie jest przepuszczany przez granicę w Terespolu.

Tego styczniowego poranka podróżowałem do Polski zaledwie z około czterdziestoma osobami. Zostałem pełnomocnikiem Vakhy oraz Aminy - samotnej matki z dwojgiem dzieci i rodziny T. - rodziców z trójką dzieci. Liczyłem na to, że zostanę dopuszczony do uczestniczenia w procedurze złożenia wniosku o status uchodźcy na granicy. Zgodnie z przepisami Straż Graniczna nie ma prawa oceniać zasadności wniosków o status uchodźcy na granicach - tym zajmuje się Urząd do spraw Cudzoziemców.

Strażnik na granicy ma tylko wniosek przyjąć. Tymczasem w Terespolu oraz na innych polskich przejściach granicznych, strażnicy sami dopytują cudzoziemców o powody chęci złożenia wniosku o status uchodźcy, a na dodatek robią to bez świadków, w pomieszczeniu, które nie jest monitorowane. Czeczeńcy nazywają to popytka, czyli rozpytanie. Nie sposób udowodnić, że cudzoziemiec rzeczywiście chciał złożyć wniosek o status uchodźcy, bo jedynym dowodem w aktach są zapiski funkcjonariusza, który z nim rozmawiał i... nie przyjął wniosku. Z punktu widzenia pełnomocnika prawnego sytuacja jest bez wyjścia, bo nawet chcąc wnieść skargę przeciw decyzji Straży Granicznej, nie sposób udowodnić twierdzeń w niej zawartych.

- Słuchaj, ja jestem stary i chory. Nie tak chory jak inni, bo tu byli i tacy, co nie mogli sami chodzić, ale gdybym miał wybór, to naprawdę nie przeprowadzałbym się na starość do Polski. Myślisz, że mi jest łatwo jechać z tym wszystkim przez całą Rosję aż tu? Na co mi to? - pyta się staruszek i patrzy na mnie przekrwionymi oczyma - nie robiłbym tego, gdyby w Czeczenii dało się normalnie żyć!

Podchodzę do Aminy i rodziny T. i wszystkim jeszcze raz tłumaczę, że będę rozmawiał ze strażnikami w ich imieniu i że zapytani, muszą bardzo wyraźnie powiedzieć, że chcą złożyć wniosek o status uchodźcy. Wszyscy kiwają głowami, choć pewnie wydaje im się śmieszny. Amina próbuje przekroczyć granicę z córką i synem po raz trzynasty, a rodzina T. po raz... siódmy? ósmy? Nie pamiętają. Nie pamiętają, ile razy wsiadali do tego pociągu i ile razy mieli już nadzieję, że to po raz ostatni.

- Czasami przyjeżdżają tu różni Polacy i mówią, że są adwokatami. Za pomoc przy złożeniu wniosku azylowego żądają tysiąc przed i jak się uda, to tysiąc po.
- Złotych?
- Nie, euro. Ruslan zapłacił takiej jednej, która mówiła, że pomoże. Przy kontroli się zmyła i nigdy więcej jej nie widzieliśmy. Nic nie zrobiła. Nic - Vakha mówi rozgoryczony, choć w ciemności nie widzę jego twarzy.

Bilet na pociąg z Brześcia do Terespola kosztuje kilkanaście rubli. Niewiele dla jednej osoby, dużo dla rodziny z trójką dzieci. Szczególnie jeśli utrzymują się z oszczędności i kupują te bilety codziennie. Jeśli ktoś nie ma na bilet, inni uchodźcy z Brześcia starają się mu pomóc, organizując składki. W Brześciu wszyscy się znają.

Dla uchodźców bilety są inne - w dwóch ostatnich wagonach składu. To dlatego kontrolerka zapytała mnie o wizę przed wejściem do wagonu. Nie wyglądam na Czeczeńca, a wszyscy, którzy mają wstęp do Polski jadą przednimi, oświetlonymi, wagonami. Dwa ostatnie wagony są na granicy odczepiane i osoby podróżujące "bez wiz" udają się korytarzem do miejsca, gdzie powinni złożyć wniosek o ochronę międzynarodową.

Pociąg zatrzymuje się, ale nikt nie wysiada. Słychać skrzypienie odczepianych wagonów, a do środka wpada światło z latarń na peronie w Terespolu. Jeszcze 10-15 minut siedzimy w ciszy. Przerywają ją tylko odgłosy gry z komórek dzieciaków, które nieporuszone siedzą z nosem przyklejonym do ekranu. Wtem rozlegają się głośne uderzenia w metalowe ściany wagonu i słychać wołanie: - Wychadzic! Wychadzic!

W wagonie robi się harmider, ludzie przepychają się w kierunku wyjścia. Białoruska konduktorka otwiera drzwi i pierwsi pasażerowie uchodźczych wagonów schodzą na płytę peronu w Terespolu. Wokół stoją funkcjonariusze Straży Granicznej, więc najwidoczniej to oni krzyczeli i uderzali w ściany pociągu. Szukam Aminy, przez chwilę dostrzegam któreś z dzieci rodziny T., a w tłumie miga mi twarz Vakhi.

Wszystko dzieje się szybko i chaotycznie. Naciągam chustkę na nos i schodzę na peron, kierując się za tłumem do przejścia podziemnego. Przejście jest dość długie i kończy się schodami, na których ustawiają się uchodźcy. Na górze schodów są przeszklone drzwi, a za nimi stoi dwóch funkcjonariuszy SG z wykrywaczami metalu. Czekamy dość długo, choć sam nie wiem ile. Vakha przeciska się do mnie i mówi mi, że mój czeczeński tłumacz został rozpoznany przez strażników i wyproszony z kolejki bocznym wejściem. Nic dziwnego - był w Brześciu nie raz, żeby pomóc swoim znajomym, strażnicy już go znają i wiedzą, że nie jest uchodźcą.

Co jakiś czas drzwi się otwierają i strażnicy wpuszczają jedną rodzinę w celu przeszukania ich wykrywaczem metalu. Stoję na końcu kolejki i naciągam wyżej chustkę, zdejmując jednocześnie okulary, żeby strażnicy zbyt szybko nie rozpoznali, że różnię się wyglądem od reszty oczekujących. Amina, która stoi z dziećmi blisko mnie i trzyma w ręku papiery ode mnie, rzuca mi porozumiewawcze spojrzenia i lekko się uśmiecha. Nadchodzi moja kolej, drzwi otwierają się i wchodzę do sali.

- Chodź tu! Ręce rozłóż. Ręce. Szerzej! Kurtkę zdejmij! Dobra. - strażnicy nie zorientowali się, że nie jestem cudzoziemcem, więc zwracają się do mnie per "ty". Jak do każdego cudzoziemca na granicy. Nawet nie wiedziałem, że to takie poniżające. Moment "odkrycia" przyszedł dopiero, gdy musiałem pokazać paszport.
- To pan jest Polakiem? A co pan tu robi?! Trzeba było od razu powiedzieć.

Na moją prośbę o dopuszczenie do procedury i popytki wraz z osobami, które reprezentuję, dostałem odpowiedź odmowną. "Nie będę dyskutował z decyzją przełożonego. Nie ma pan prawa do uczestniczenia w tej procedurze". Przedstawiłem pełnomocnictwa. Nawet na mnie nie spojrzeli. Na moje pytanie o podstawę prawną dostałem odpowiedź, że "jest to zawarte w ustawie o Straży Granicznej. To pan jest prawnikiem i pan nie wie, jaki to przepis? Proszę opuścić teren budynku". Żadnej dyskusji. Żadnej podstawy prawnej. Żadnej litości.

Niedopuszczenie pełnomocnika do reprezentacji jest złamaniem przepisów kodeksu postępowania administracyjnego i może być podstawą do zaskarżenia negatywnej decyzji organu, czyli w tym przypadku - Straży Granicznej. To naruszenie natury proceduralnej, które - choć naganne, nie stanowi naruszenia praw człowieka.

Nieprzyjęcie wniosku o udzielenie ochrony międzynarodowej na granicy od osoby, która deklaruje chęć złożenia takiego wniosku, to już złamanie prawa międzynarodowego - Konwencji o statusie uchodźców z 1951 r. oraz Karty praw podstawowych Unii Europejskiej - dwóch aktów prawnych wiążących Polskę i stanowiących fundament systemu ochrony praw człowieka w Europie. Nie myślałem jednak o tym w chwili, gdy do drzwi odprowadzał mnie potężny strażnik. Wychodząc, machnąłem ręką do Vakhi, który patrzył na mnie z gorzkim uśmiechem.

W ciągu tej samej godziny wziąłem taksówkę i pojechałem do komendanta placówki, trzy kilometry dalej, na skargę. Chciałem jak najszybciej przedstawić pełnomocnictwa, złożyć deklaracje chęci złożenia wniosku i wymusić na osobie decyzyjnej jeden telefon na przejście graniczne. Wystarczyłoby zadzwonić i powiedzieć, żeby wpuścili choćby Aminę z dwójką dzieci! Jeden telefon od komendanta placówki wystarczyłby, żeby zakończyć gehennę ludzi, którzy od miesięcy czekają na możliwość wjazdu do Polski. Nic takiego się nie stało.

"Nie może pan uczestniczyć w procedurze składania wniosku, tak jak nie może się pan odprawić za kogoś na lotnisku" - usłyszałem w komendanturze. "Przecież to zupełnie co innego! Jestem pełnomocnikiem i nie dopuszczono mnie do osób, które reprezentuję. Panowie myślą, że ja nie wiem, co tu się dzieje?" - rozgoryczony próbowałem się wykłócać z funkcjonariuszami w placówce SG. "Ja też wiem, co tu się dzieję. Robię to od dwudziestu lat" - odparł strażnik i spojrzał na mnie tak wymownie, że wiedziałem, że on też wie, że to, co robi, jest łamaniem prawa. Spojrzałem na orzełka na jego mundurze i zrobiło mi się naprawdę bardzo smutno.

Wróciłem na dworzec i kupiłem bilet do Warszawy. Mój tłumacz już na mnie czekał. Podszedł uśmiechnięty i powiedział: - Piszę z "naszymi" na WhatsAppie. Dziś nikogo nie wpuścili, ale chyba strażnicy się wkurzyli, bo wciąż pytali ich, ile ci zapłacili.

Wracając do Warszawy, nie zamieniłem z nim już ani słowa.

Według szacunków Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka oraz białoruskiej organizacji Human Constanta z października 2016 r. w Brześciu przebywało w tym czasie 1500-2000 osób próbujących bezskutecznie złożyć wniosek o ochronę międzynarodową na przejściu granicznym w Terespolu. Ja byłem tam w ostatnich dniach stycznia i widziałem na dworcu ok. 30-40 osób, jednak dokładna liczba osób ubiegających się o azyl, czekających w Brześciu nie jest możliwa do ustalenia, a jedynie niewielka część z nich stale koczuje na dworcu kolejowym.

*  *  *

Chcesz dowiedzieć się więcej o sytuacji uchodźców z Czeczenii? Chcesz skutecznie im pomóc? Zapraszamy na spotkanie "Uchodźcy z Czeczenii. Co robią w Polsce? Jak można im pomóc?".

Gdzie? Akademia Ignatianum, Aula Wielka, Kraków ul. Kopernika 26

Kiedy? Środa, 19 kwietnia, godz. 19.30

W debacie wezmą udział Maria Hulia, aktywistka (Dzieci z Dworca Brześć); Marcin Mamoń, dziennikarz; Tomasz Pietrzak, prawnik i islamoznawca.

Spotkanie poprowadzi Anna Wilczyńska (islamistablog.pl)

Wydarzenie na Facebooku [kliknij w baner]:

Uciekają przed Putinem. Polska nie ma litości - zdjęcie w treści artykułu

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Uciekają przed Putinem. Polska nie ma litości
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.