Nie potrzebuję wytycznych dot. zachowania podczas Mszy świętej
Długo szukałam swobody w Kościele i zrozumienia wielu gestów. Jedne są mi bliskie, w innych zupełnie się nie odnajduję. Uważam, że jest tylko jedna wytyczna.
Kilka dni temu opublikowaliśmy informację o tym, że jedna z podkarpackich parafii opracowała wytyczne dotyczące zachowania podczas Mszy świętej. Podane zasady wywołały skrajne opinie nie tylko u internautów, ale także w mojej głowie.
Niestety nie udało nam się dotrzeć do tego, z jakiego powodu podano owe wytyczne. Dlatego spróbuję na nie odpowiedzieć trzema historiami, które prawdziwie mnie inspirują.
"Cmok pokoju"
Przed Wielkanocą znalazłam się z moim narzeczonym na rekolekcjach ks. Jacka Stryczka o związkach. Na pierwszej mszy, tuż przed przekazaniem sobie znaku pokoju, powiedział do par: "przekażcie sobie 'cmok' pokoju". Pamiętam, jak zdziwieni popatrzyliśmy po sobie, ale jeszcze bardziej pamiętam ludzi, którzy przy podaniu ręki delikatnie się pocałowali.
>> Modlitwa Taizè pomogła mi odpocząć
Po mszy rozmawialiśmy o tym, że ta propozycja tak bardzo nas zaskoczyła, że nie mieliśmy odwagi pójść za nią. A dlaczego? Bo nie wypada, bo jesteśmy w kościele, bo to wyjście poza ustalone granice, schematy i konwenanse. Szybko doszliśmy do wniosku, że żyjemy w schematach, w które dość szybko daliśmy się wtłoczyć i że... nie o to nam chodzi.
Od tego czasu przekazujemy sobie właśnie taki znak pokoju. I nie po to, żeby coś manifestować albo coś komuś udowadniać, ale dlatego, że jest to gest, w którym na dzień dzisiejszy się odnajdujemy.
Spróbujmy się poznać
Kolejna historia to krakowska Msza święta za mężczyzn. Typowa sytuacja w kościele, większość kobiet, niewielu mężczyzn. Początek mszy, a ksiądz mówi: "odwróć się do tego, kto stoi obok Ciebie, zapytaj się, co słychać, poznajcie się". Kolejny raz kiedy kapłan wyszedł z nietypową propozycją, wierni trochę nie wiedzieli, co z tym zrobić. Po kilku chwilach zrobiło się coraz głośniej i głośniej, jesteśmy na mszy, a ludzie ze sobą rozmawiają, czują się jak wśród swoich, dopiero po chwili wszyscy cichną i msza zaczyna się w zupełnie innej atmosferze.
Kogo jeszcze spotkałam w tym samym kościele? Wybrałam się w tygodniu na mszę, w środku może dwadzieścia osób. Kapłan mówi "przekażcie sobie znak pokoju", a później.. przechodzi przez cały kościół i każdej osobie, indywidualnie, podaje rękę, z uśmiechem od ucha do ucha. Widać zaskoczenie, ale też radość, że ktoś przełamał granicę i stanął bliżej nas, bliżej zwykłych ludzi.
Przed Jezusem w piżamie
Ostatnie dwa obrazki to adoracja. Pierwsza z nich na rekolekcjach Szkoły Kontaktu z Bogiem. Dzień przed wyjazdem dostajemy "bonus", czyli przedłużoną wieczorną adorację. Słyszymy zachętę do pozostania, jak najdłużej, ale także "możecie pójść się umyć i potem tutaj wrócić". Ludzie wymieniają się w czuwaniu. Co rusz przychodzą kolejne osoby w piżamach i z mokrymi włosami. Można by pomyśleć, ale ja to? Tak przyjść do Pana Jezusa? Patrzę na to wszystko i czuję się jak w domu, tak jakby Bóg został wpleciony w naszą zwykłą codzienność.
Drugi obrazek to adoracja w krakowskim kościele, wszyscy klęczą lub siedzą w pewnej odległości, choć ksiądz powtarza, że można przyjść i indywidualnie się pomodlić w pobliżu Jezusa. Nieśmiało pojawiają się kolejne osoby. Nagle podchodzi mężczyzna, kładzie się krzyżem na posadzce i leży tak przez dobre pół godziny. Na początku pomyślałam, że to dziwne i niezrozumiałe dla mnie. Potem pomyślałam, a może to mu w czymś pomaga? Jeśli tak, to czemu miałby się modlić inaczej?
Jedyna wytyczna dotycząca zachowania podczas Mszy
Długo szukałam swobody w Kościele i zrozumienia wielu gestów. Jedne są mi bliskie, w innych zupełnie się nie odnajduję. Nieraz kogoś pytam, dlaczego wykonuje dane gesty podczas Mszy i najczęstsza odpowiedź, którą słyszę, to: "nie wiem, nigdy się na tym nie zastanawiałem, wszyscy tak robią, to ja też". Myślę, że taka nieświadomość to zaniedbanie zarówno ze strony wiernych, jak i ze strony Kościoła.
Uważam, że jest jedna główna wytyczna: to, czego chce ode mnie Jezus w kościele, to mnie prawdziwej i swobodnej. Co to dla mnie znaczy? Po pierwsze wolność w przeżywaniu Eucharystii. Po drugie, bliskość. Nie odnajduję się w "kościele dalekim", czyli takim, w którym nie podajemy sobie ręki na znak pokoju i takim, gdzie ksiądz jest daleko od wiernych. Marzy mi się kościół, który najpierw uczy o bliskości, zachęcając równocześnie do bycia sobą, a dopiero później zastanawia się nad resztą.
Julia Płaneta - dziennikarka i redaktorka portalu DEON.pl, prowadzi bloga wybieramymilosc.pl.
Skomentuj artykuł