Prawo do śmierci w zaszczanych majtkach
Są ludzie w Polsce, którym lepiej zaproponować, by rozbili sobie głowę o krawężnik i położyli się w kałuży swojej krwi. Inaczej nikt im nie pomoże.
Przechodzę przez Galerię Krakowską. Turyści i mieszkańcy wpatrują się w witryny. Minęły Święta, znów wraca konsumpcyjny szał. Nie trzeba jednak wiele, by zobaczyć straszną rzeczywistość, która istnieje równolegle w naszych miastach.
Straszna i przerażająca. Pan Wasyl pochodzi z Ukrainy. Został oszukany w pracy, twierdzi, że w drodze powrotnej paszport zabrał mu taksówkarz. Nie przysługuje mu pomoc w państwowych placówkach. Dwóch synków i rodzina czekają na niego (i zarobione pieniądze) pod Kijowem. Nie wie, co robić. Boi się policji. Zaczyna pić, nie widzi wyjścia. Spotykamy go w czasie środowego patrolu w Święta. Płacze, chce pomocy. Zawozimy go do jednej z placówek pomocowych działających przy kościele. Osoby prowadzące placówkę zgadzają się na przyjęcie pana Wasyla, mimo że jest pod wpływem alkoholu. Ze łzami w oczach dziękuje i nam, i prowadzącym. Obiecujemy podjechać jutro, jak tylko wytrzeźwieje, pomożemy mu z paszportem.
W Warszawie sytuacja jest podobna, nie dotyczy zagubionych bądź oszukanych obcokrajowców, ale przede wszystkim Polaków. Bezdomnych, bezradnych, bez nadziei. Topiących cierpienie w alkoholu.
Gdy pijesz przez wiele tygodni, czasem miesięcy, trafiasz w tzw. ciąg alkoholowy. Z ciągu praktycznie nie da się wyrwać samodzielnie. Dlaczego? Pisze Adriana Porowska, dyrektorka Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej: "Nałogowi alkoholicy płacą ogromną cenę za nałóg. Oprócz utraty kontroli nad piciem, zerwanych więzi rodzinnych, wykluczenia społecznego, w rezultacie długotrwałego spożywania alkoholu, ludzie mogą skarżyć się na objawy psychotyczne, np. omamy, urojenia i iluzje".
Dokładnie to spotkało pana Wasyla, gdy opuściliśmy placówkę. Zaczął krzyczeć, miał ataki histerii. Pracownicy zadzwonili po straż miejską, która odwiozła go na izbę wytrzeźwień. Co się potem stało? Niestety, nie mieliśmy już kontaktu.
Co mógł widzieć pan Wasyl? "Przychodzą do nas ludzie którzy wierzą w to, co widzą, uciekają z domów, bo widzieli tam zmorę, która ich dusiła, innym razem goniło człowieka stado wilków, albo obserwowali go ludzie z drzew, fale ultraczułe świdrują mózg, noszą zatyczki w uszach aby wyciszyć szumy z zewnątrz, czują gaz który jest spersonalizowany tak, aby truł tylko ich, ani nikogo innego w tej samej sali. Spotykam ludzi namierzanych przez obce służby, ludzi którzy demontowali drzwi w domu i ze strachu przed zjawami wychodzili oknem. Tylko niektórzy mają piękne wizje Koreanek skaczących na kucach" - kontynuuje Porowska.
Co robię, gdy widzę osobę bezdomną z zaburzeniami na mrozie? W teorii wystarczy zadzwonić po straż miejską lub karetkę pogotowia. W praktyce tylko niewielka część pracowników służb zaopiekuje się taką osobą. Takie sytuacje dzieją się i w Warszawie, i w Krakowie i pewnie w większości miast w Polsce.
Oddajmy głos Adrianie Porowskiej: "Środek Ursusa (dzielnica Warszawy - przyp. K.W.), godzina 13. Wzywam straż miejską. Otrzymałam solidną porcję prawa jakie przysługuje każdemu obywatelowi. Chyba prawa do śmierci w zaszczanych, i nie tylko majtkach... (...) Pan strażnik "pseudo-prawnik" sprytnie zadał narąbanemu facetowi, nieprzytomnemu, absolutnie nie mającemu szansy na racjonalne myślenie pytanie nr. 1 Czy chce Pan karetkę? Nr 2. Czy wszystko dobrze? Otrzymawszy satysfakcjonujące kiwnięcie głową, z ulgą odszedł na bok aby dać mi wykład o prawach obywatelskich. W trakcie pierwszego zdania wyjęłam telefon z kieszeni i zadzwoniłam po karetkę. Pan strażnik zamienił się w meteorologa i przypomniał, że jest ciepło, wsiadł do auta i odjechał. Zostałam z nieprzytomnym od alkoholu, absolutnie nie kontaktującym człowiekiem, który dwa dni nie wstawał".
Oczywiście, czasem reakcja służb jest inna. Wielokrotnie jednak podczas patrolów w Krakowie lub po prostu interwencji w czasie spaceru przy dworcu lub Galerii Krakowskiej zdarzało mi się, że służby odmawiały pomocy. Ostatecznie człowiek, o który pisze Porowska, został zabrany przez karetkę. Ale znał ją ratownik, ona sama miała determinację i doświadczenie, by stać tam dwie godziny i czekać.
"Dziura w systemie leczenia alkoholików. Kto ma pomóc im przerwać ciąg picia, kiedy jest punkt krytyczny?" - pyta retorycznie dyrektorka Kamiliańskiej Misji Pomocy Społecznej.
Dwa tygodnie później ma podobny przypadek: "Nie potrafimy wskazać miejsca gdzie bezpiecznie człowiek może wytrzeźwieć i otrzymać fachową pomoc. Po izbie wytrzeźwień trafić na detox. Utrata nóg nie jest tak dobijająca dla człowieka jak utrata kontroli psychicznej. A najgorsze jest to, że oni mają podjąć racjonalne decyzje i zawalczyć o siebie. Nie ma szans! Proponuję rozbicie sobie głowy o krawężnik i leżenie w kałuży krwi. W innym wypadku ratunek nie nadciągnie".
Mamy poważną dziurę w systemie pomocy osobom, które są alkoholikami. Są w ciągu. Są na dnie i nikt nie jest w stanie podać im ręki.
Nie łudzę się, że to się szybko zmieni. Ale pamiętajmy, że - jak przypomina Adriana Porowska - "alkoholizm to bardzo demokratyczna choroba i tak samo dotyczy profesorów, taksówkarzy, księży, ateistów, siostry zakonne, prostytutki, dyrektorów, pracowników fizycznych, śliczne panie, miłych panów". I że w okresie nadchodzących mrozów takie osoby nie wybierają spania na waszych czystych klatkach schodowych po pijanemu.
Są w ciągu, nikt im nie jest w stanie pomóc, a one jeszcze nie chcą skorzystać ze swojego prawa do śmierci w zaszczanych majtkach.
* * *
Profil Adriany Porowskiej na Facebooku znajdziesz tutaj. Jeśli chcesz dołączyć do grupy wolontariuszy pomagającej osobom w kryzysie bezdomności, napisz do mnie - kw@deon.pl.
Karol Wilczyński - dziennikarz DEON.pl. Współtwórca islamistablog.pl. Członek Rady ds. Ekumenii i Dialogu Międzyreligijnego Archidiecezji Krakowskiej
Skomentuj artykuł