Czy Bóg chce nam coś powiedzieć przez pożar Notre Dame?
Świecący w ciemności krzyż, początek Wielkiego Tygodnia, a nawet treść ostatniej modlitwy odmawianej tuż przed wybuchem ognia w paryskiej katedrze, są odczytywane jako symbole, ukryte treści, które chciał nam przekazać Pan Bóg.
W internecie pojawiło się wiele komentarzy, w których rzeczowniki "cywilizacja", "Kościół", "Europa", "Francja" są odmieniane przez wszystkie przypadki. Ma się wrażenie, jakby wiele osób wykorzystało pożar budynku (tak, średniowiecznej katedry, najczęściej odwiedzanego przez turystów zabytku we Francji, w której znajdują się liczne skarby i relikwie, ale jednak - budynku) do tego, by snuć rozmaite refleksje na temat społeczeństwa, religii, przyszłości i Bożych osądów naszej ludzkiej rzeczywistości.
Wśród nieustannych kłótni o to, kto ma rację, pomyślałem, że cierpimy na zbiorową acedię - chorobę ducha, która powstaje z nienawiści do pewnej zastanej rzeczywistości oraz z pożądania tego, co w tej chwili jest nieosiągalne. Jedni nienawidzą wielokulturowej Europy, inni Kościoła. Jedni chcieliby jednonarodowych państw, inni całkowicie niereligijnego społeczeństwa. I właściwie każde ważne wydarzenie wykorzystują do tego, by walczyć z tymi, którzy stoją po drugiej stronie barykady.
Jak pisał Ewagriusz z Pontu "kto ulega acedii, nienawidzi tego co jest, pożąda zaś tego, czego nie ma". Czym to grozi? Jak wyjaśnia autor, "im bardziej pożądliwość ściąga mnicha na dół, tym bardziej też nienawiść wypędza go z celi; wówczas przypomina on nierozumne zwierzę, z przodu ciągnięte przez pożądliwość, a z tyłu bite i popychane przez nienawiść".
Słowa Ewagriusza nie dotyczą tylko mnichów. "Nierozumność" w tym przypadku można przecież odczytać jako łatwość, z jaką odrywamy się od rzeczywistości, kierując się ku myśleniu symbolicznemu. Zamiast szukać odpowiedzi w konkretnych informacjach od francuskich służb nt. pożaru, wolimy skupić się na tym, co podpowiada nam nasza "nienawiść i pożądliwość". Oddajemy naszą wyobraźnię coraz powszechniej obecnym w dyskursie publicznym teoriom spiskowym.
Co więc chce nam powiedzieć Pan Bóg? Ja odczytuję pożar w Notre Dame jako wezwanie do twardego stąpania po ziemi.
Dlaczego katedra spłonęła? Przyczyna pożaru jest jak na razie nieznana, choć podkreśla się, że był to wypadek. Być może wynikał on z nieodpowiedniego zabezpieczenia prac remontowych. Być może przyczyną był brak ostrożności któregoś z pracowników, który np. zapalił papierosa na dachu. Na razie tego nie wiemy.
Wiadomo jednak, że udało się ocalić wiele z katedry dzięki pracy strażaków, którzy działali według ściśle określonego protokołu funkcjonującego od wielu lat w razie pożaru w Notre Dame. Dla katolików istotne było również uratowanie Najświętszego Sakramentu oraz, w drugiej kolejności, bezcennych relikwii. Cóż, pewnie nie udałoby się to, gdyby nie przeszkolony w tym celu kapelan strażaków paryskich, ks. Fournier.
Kiedy wybuchł pożar strażacy, policja i urzędnicy miejscy utworzyli potężny łańcuch ludzki, ratując m.in. koronę cierniową i tunikę św. Ludwika IX. Nikt nie chciał tego pożaru, nikt się go nie spodziewał - wszyscy byli jednak przygotowani.
Le père Fournier, aumônier des @PompiersParis, est allé avec des pompiers dans la cathédrale #NotreDame pour sauver la couronne d’épines et le Saint-Sacrement... pic.twitter.com/4IoLVdoJZW
— Etienne Loraillère ن (@Eloraillere) 15 kwietnia 2019
Można więc patrzeć na pożar katedry doszukując się symboliki, kary za pedofilię w Kościele, jak chcą jedni lub kary za bezbożność, jak chcą drudzy. Ale można też po prostu zapamiętać to jako lekcję płynącą z rzeczywistości: budynki, jako wytwór człowieka, są nietrwałe i jeśli chcemy, żeby przetrwały, to musimy ciężko nad tym pracować oraz przygotowywać się na katastrofy.
O wiele łatwiej jest oczywiście poddać się acedii i wpaść w pułapkę "nienawiści i pożądliwości". W tym przypadku jednak wyrzucanie z siebie mniej lub bardziej osobliwych wypowiedzi szkodzi nie tylko nam, ale również coraz głębiej spolaryzowanemu społeczeństwu.
Warto więc zastanowić się nad symbolami, które odczytujemy w pożarze katedry. Marzy mi się Kościół, którego członkowie będą raczej twardo stąpać po ziemi, a nie bezmyślnie naśladować pozostałych członków społeczeństwa, zajmując stanowisko w konserwatywno-liberalnych okopach.
Chciałbym, aby Kościół - jak napisał Ross Douthat, komentator New York Timesa - "oferował alternatywę opartą na integracji": "Kościół zawsze stawiał na syntezę i integrację. To była część jego geniuszu, powód jego nieoczekiwanych regeneracji i wskrzeszeń" - wskazał Douthat - "Wiara i rozum, Ateny i Jerozolima, estetyka i asceza, mistyka i filozofia. Nawet krzyż sam w sobie to dwie połączone linie proste".
Dobrze byłoby, gdyby pożar Notre Dame połączył wszystkich tych, którzy chcą konkretnie działać. Gdyby członkowie Kościoła apelowali wspólnie na rzecz odbudowy i na rzecz pojednania: tych, dla których katedra w Paryżu jest symbolem chrześcijaństwa z tymi, dla których jest to jedynie symbol ich świeckiego państwa bądź po prostu - wspaniały zabytek.
Tylko to konkretne działanie może nas pozbawić ducha acedii, który wmawia nam, że Kościół to te mury i relikwie, a ich spłonięcie ma być znakiem od Boga. Mury i relikwie to rzeczy, o których za jakiś czas nikt nie będzie pamiętać, bo ulegną nieuchronnemu zniszczeniu.
Co możemy zrobić? Ewagriusz wskazuje, że "trzeba, aby mnich ciągle trwał w gotowości, tak jakby musiał umrzeć jutro, a z kolei by tak używał swego ciała, jakby musiał żyć z nim jeszcze przez wiele lat".
Nasze ciało, ale wszystkie rzeczy, budynki oraz - co ostatnio bardzo podkreśla obecny papież - planeta Ziemia wymagają troski, ogromu pracy. Ta praca dotyczy jednak również naszych podzielonych społeczeństw, które, aby przetrwać, wymagają wysiłku ludzi budujących mosty i szukających pojednania.
Za tysiąc czy dwa tysiące lat, czy na końcu świata, to właśnie ten wysiłek będzie miał znaczenie, a nie to, czy przetrwała katedra Notre Dame lub "cywilizacja europejska".
Karol Wilczyński - redaktor DEON.pl. Współtwórca islamistablog.pl i inicjatywy Rethinking Refugees
Skomentuj artykuł