Sakrament chrześcijańskiej (nie)dojrzałości
"Współcześnie droga do przyjęcia sakramentu przypomina czasem grę, w której lepiej lub gorzej trzeba odbębnić kilka zadań, zdobyć stosowną liczbę punktów, a wtedy łaskawie jest się nagradzanym".
Jeśli w szerszych kręgach porusza się tematykę bierzmowania, zazwyczaj ma to miejsce w kontekście krytyki formy "przygotowań" do tego sakramentu. Cudzysłów nie znajduje się tu przypadkiem, bo o realnym formowaniu kandydatów nie ma tu mowy. Wszechwładza emblematycznych zeszycików, w których skrupulatnie odnotowuje się frekwencję na niedzielnych Mszach Świętych czy innych nabożeństwach, w niektórych parafiach bywa nie do przezwyciężenia.
W tej kwestii całe szczęście widać powoli pewien postęp - pod bezlitosnym (i słusznie) krzyżowym ogniem krytyki coraz więcej księży choćby ogranicza ewidencjonowanie obecności. Oczywiście nie chodzi tu o to, żeby bierzmowani nie chadzali na Mszę nawet w niedzielę.
Po prostu współcześnie droga do przyjęcia sakramentu przypomina czasem grę, w której lepiej lub gorzej trzeba odbębnić kilka zadań, zdobyć stosowną liczbę punktów, a wtedy łaskawie jest się nagradzanym dopuszczeniem do biskupa.
Niestety samo wyzwolenie się spod władzy formalności nie oznacza jeszcze uzdrowienia sytuacji. Wygoda zeszycików, które pozwalają łatwo ewidencjonować "postępy" na drodze ku sakramentowi, najwyraźniej rozleniwiła licznych duszpasterzy. Choć wielu zdaje sobie sprawę z tego, że wypadałoby porzucić nadmierne przywiązanie do formalności, mało kto ma pomysł, co dać w zamian.
Wolność - kłopotliwy prezent
Swoboda zdaje się dla wielu kapłanów raczej problemem niż długo wyczekiwaną szansą. Poza chwalebnymi wyjątkami - jak na przykład dominikańskie duszpasterstwa młodzieży - próżno szukać miejsc, gdzie opracowano i wdrożono spójne, pogłębione i konsekwentne programy przygotowania do bierzmowania.
W praktyce zazwyczaj młodzieży serwuje się niestrawną - zwłaszcza dla przeciętnego przystępującego do bierzmowania, który wobec wiary ma stanowisko obojętne i przystępuje do sakramentu "z rozpędu" - groteskową mieszaninę zużytych haseł czy też dość mierne programy artystyczno-rozrywkowe (od dawna zastanawiam się, kto wpadł na pomysł chociażby "pantomimy ewangelizacyjnej" i czy jest ona jakkolwiek realnie skuteczna w krzewieniu wiary).
Formy komunikacji z młodzieżą są przepełnione powtarzanymi po wielokroć hasłami w stylu "Jezus cię kocha" (co samo w sobie oczywiście stanowi istotną prawdę, lecz podawane jest w formie masowego banalnego hasełka) czy abstrakcyjnymi dla osoby o niepogłębionej pobożności stwierdzeniami o grzechu i zbawieniu.
Sam widziałem, jak podczas jednego ze spotkań przygotowujących do bierzmowania ksiądz, chcąc chyba nieco rozluźnić atmosferę, puścił z kościelnych głośników popularną "belgijkę" i ku zażenowaniu zebranych zaczął ją tańczyć z kilkoma osobami (nota bene, miało to miejsce w Wielkim Poście i przy pełnym tabernakulum).
Innym przykładem są publiczne (na przykład na placach) "koncerty wielbieniowe", które angażują głównie ich wykonawców, w wielu postronnych gapiach wywołując raczej dezorientację, o ile nie drwinę.
Ta jednostajność oferty duszpasterskiej dla młodzieży stanowi samobójstwo Kościoła. Dla jasności - nie chcę hurtem oceniać i krytykować wszystkich osób, które cenią pobożność "charyzmatyczną", gdyż ona sama bywa często bardzo pogłębiona, "inteligentna" i ortodoksyjna. Niemniej jednak niedopuszczalna jest sytuacja, gdy wobec tego typu specyficznych form nie ma żadnej łatwo dostępnej i sensownej alternatywy.
Dobre pomysły, rozczarowująca praktyka
Wiele osób zawiedzionych formalizmem i innymi wadami systemu przygotowań do bierzmowania z nadzieją przyjęło wydany w zeszłym roku przez KEP dokument, zawierający wskazówki dotyczące tego zagadnienia. Pomimo kilku wątpliwych zaleceń co do powiązania przygotowań w parafii z nauką w szkole, co skutkować może zamianą bierzmowania w "przedłużenie" nauki szkolnej zakończonej jakąś formą egzaminu i gratyfikacji, wiele z jego postulatów jest wartych wdrożenia: podkreślenie duchowego aspektu przygotowań, zwrócenie uwagi na istotność prawidłowo przeżywanej liturgii, konieczność - w miarę możliwości - indywidualizacji procesu.
I choć wskazówki te w ogólności bez wątpienia zmierzają w dobrym kierunku, prawdopodobnie pozostaną martwą literą lub zostaną wprowadzone tylko w pewnej części. Nie są też one łatwe do wdrożenia, bo wymagają dużo zaangażowania i od przygotowujących, i od przygotowywanych. Dzielą więc los innych tego typu dokumentów, jak chociażby program nauczania religii w szkołach.
Konia z rzędem temu, kto rzeczywiście go konsekwentnie zrealizował. W praktyce zaś młodzież i na katechezie, i przy przygotowywaniach do sakramentu pozostaje na pastwę (zazwyczaj miernej) inwencji swoich kapłanów, którzy nie są odpowiednio przygotowywani do takiej pracy.
Nietrudno domyślić się skutków tego stanu rzeczy. W praktyce, jeśli ktoś chce naprawdę przygotować się do bierzmowania, musi to zrobić sam albo też poprosić proboszcza o zgodę na przystąpienie do sakramentu w innej parafii, gdzie proces przebiega sensowniej.
Tak więc ambitniejsza młodzież ucieka ze swoich parafii, a te przez to nie mają dobrych "kadr" do prowadzenia swojej działalności.
W skutek tego odpływa z nich jeszcze więcej osób, a koło się zamyka. Dużo gorszą sytuacją jest jednak, gdy ktoś, dla kogo przygotowywanie do bierzmowania jest jednym z niewielu kontaktów z Kościołem, w skutek tego nabierze o nim jeszcze gorszej opinii niż dotychczas. Nawet jeśli bierzmowanie miałoby pozostać nadal "sakramentem pożegnania", to wypadałoby chociaż zostawiać po sobie dobre wrażenie.
Sytuacji nie zmieni też raczej nadchodzący Synod o Młodzieży. Nic nie wskazuje na to, by sprawa bierzmowania była na nim szerzej poruszana. Poza tym na przygotowania do Synodu spadło już tyle krytyki, że część młodych katolików nie wiąże z nim już jakichkolwiek nadziei.
Kontrowersje wzbudził wadliwy system konsultacji z młodzieżą, w którym kluczową rolę odgrywali nieliczni delegaci wyselekcjonowani przez kler, podczas gdy głosy wielu zwykłych młodych katolików, proszących ojców synodalnych o zwrócenie uwagi na kwestie szacunku do liturgii czy też właśnie formacji teologiczno-duchowej młodzieży, zostały pominięte.
Wyjście z bańki
Duszpasterze pozostaną więc nadal w wielkiej izolacji od swoich podopiecznych i zamiast, jak mawia Ojciec Święty, "pachnieć owcami" zostaną w środowiskowej bańce, która nie pozwala zobaczyć, że współczesna młodzież jest dużo bardziej zróżnicowana, niż się to klerowi wydaje.
Obecnie jedyną formą religijnych aktywności proponowanych młodzieży są różne działania charyzmatyczno-wielbieniowe, które trafiają tylko do mniejszości adresatów. Wielu zaś nie odnajduje się w tego typu modlitwach i działaniach, choć mogą być osobami szczerze wierzącymi czy też szukającymi wiary.
Sam ks. Jan Kaczkowski był bardzo sceptyczny wobec tego typu propozycji, które raczej odtrącały go, niż przyciągały. Ksiądz Kaczkowski miał jednak to szczęście, że odnalazł w Kościele swoje miejsce. Pytanie, ilu "Kaczkowskich" ostatecznie odejdzie jednak od Kościoła, gdy zobaczą w nim tylko takie propozycje. Zdaje się, że skoro tak wiele osób sympatyzuje z tym nietolerującym duchowego kiczu kapłanem, ludzi o podobnym podejściu jest niemało.
Zwłaszcza osoby o bardziej spokojnym, introwertycznym i umiarkowanym usposobieniu mogą mieć problemy w odnalezieniu się we wszechobecnych tak zwanych uwielbieniach i spotkaniach charyzmatycznych (tak zwanych, bo przecież wielbią nie tylko ci katolicy, którzy chodzą na "uwielbienia", i nie tylko ci katolicy mają charyzmaty, którzy są "charyzmatykami").
Poprzez ciasnotę horyzontów i kurczowe trzymanie się stereotypów duszpasterze tracą i nadal tracić będą masy młodzieży, która w głębi serca często stara się szukać Boga. Jeśli w młodzieży widzi się tylko śpiewających przy gitarze ekspresywnych lekkoduchów - a tak obecnie widzi to wielu księży - skazujemy się na odpływ tych, którzy do tej kliszy nie przystają, a z pewnością stanowią znaczną liczbę wiernych.
Tajemnicą poliszynela, której kler zazwyczaj nie chce przyjąć do wiadomości, jest chociażby to, że w wielu miastach, w skutek niezróżnicowanej i niepogłębionej oferty duszpasterskiej, część młodzieży odpływa do kaplic Bractwa Kapłańskiego Św. Piusa X, gdzie staje się podatna na głoszone przez lefebrystów tezy.
Więcej nawet, katolicyzm nie stanowi dziś w Polsce jedynej opcji dla osób szukających jakiejś duchowości; sama wręcz potrzeba religii i pogłębionego życia wewnętrznego nie jest czymś oczywistym - nawet dla wielu biorących udział w przygotowaniach do bierzmowania.
Jeśli duszpasterze nie uświadomią sobie wreszcie, że na wolnym rynku wyznań katolicyzm (czy też chrześcijaństwo w ogóle) już dawno nie jest monopolistą, a konieczne jest zabieganie o potencjalnego wyznawcę zróżnicowanymi i niebanalnymi sposobami, Kościół w Polsce podzieli los wspólnot na Zachodzie, które bezradnie patrzyły na galopującą laicyzację, a obecnie z miernymi skutkami próbują się jej przeciwstawić.
Z perspektywy osoby niereligijnej katolicyzm może niczym nie wyróżniać się z mozaiki licznych religii i konfesji. Niewidocznym dla niej jest to, że Kościół jest jedynym depozytariuszem pełni prawdy danej mu przez Boga. Coraz więcej ludzi będzie odchodziło nie tylko od katolicyzmu, ale od jakiejkolwiek wiary - katolicyzm konfrontuje się dziś nie tyle z innymi odłamami czy religiami, ale z obojętnością wobec wiary w ogóle.
Nie ma sensu bombardować ludzi jednostajnym popowym przekazem "Jezus cię kocha", skoro nie tylko Bóg-Człowiek, ale jakakolwiek metafizyka w ogóle jest dla nich nieoczywista, abstrakcyjna czy obca.
Wsłuchać się w głos laikatu
Tym, czego potrzeba duszpasterzom, jest szczera i otwarta konfrontacja z bolesną i nieoczywistą nieraz dla nich prawdą o tym, kim jest i czego chce współczesna młodzież. Nie da się jej bowiem ująć w jeden wspólny mianownik i ogarnąć tylko jednym rodzajem opieki duszpasterskiej - są wśród niej osoby o bardzo zróżnicowanych poglądach, duchowości i wrażliwości.
Można spotkać wśród nich zarówno wyrażających swoją wiarę w rytmicznych gitarowych piosenkach, jak i zafascynowanych złożoną liturgią Mszy Trydenckiej. Podobnie w przypadku niewierzących i zobojętniałych wobec religii - dla jednych wydarzeniem decydującym o nawróceniu jest płomienne świadectwo charyzmatyka i przeżycie emocjonalne, dla innych pozytywny estetyczny szok chorału gregoriańskiego i liturgii Nadzwyczajnej Formy Rytu Rzymskiego połączonych z fascynującą głębią refleksji teologicznej.
Oczywiście te dwie zarysowane tu grupy, niekoniecznie przeciwstawne, to tylko luźna propozycja dwóch typów idealnych, pomiędzy którymi rysuje się szerokie spektrum różnorodnych postaw i wrażliwości. A Kościół oferuje dziś młodzieży głównie pobożność emocjonalną i ekspresywną, w stylistyce popową i niewyrafinowaną, zaniedbując w znacznej mierze aspekt intelektualny i medytacyjny, choć i tego potrzebują różni młodzi ludzie.
Nie mówiąc już o tych, którzy po prostu mają inny gust estetyczny i trudno im pomodlić się przy "uwielbieniowej" muzyce.
Trzeba wyjrzeć poza okrąg obecnie już istniejących wspólnot i grup parafialnych, które siłą rzeczy zadowolone są z istniejącego stanu; nie należy pytać tylko tych, którzy angażują się i odnajdują w tym, co Kościół i tak już szeroko udostępnia.
Księża powinni szczerze i bez wcześniejszych założeń rozglądać się za tym, ku czemu skłaniać może pobożność wiernych; a nawet nie tylko wsłuchiwać się, lecz także i samemu wychodzić z inicjatywą, proponować i zachęcać. I nie zważając na swoje osobiste preferencje czy ogólnie panujące opinie, tak formować swoją działalność, by mogli się w niej odnaleźć wszyscy będący pod ich opieką duszpasterską.
Kościół Katolicki, jak sama nazwa wskazuje, jest bowiem powszechny, dla wszystkich, a nie tylko dla części czy choćby i większości. Nie chodzi tu oczywiście o to, by w każdej miejscowości, choćby mającej tylko jednego kapłana, parafia organizowała kilkanaście wspólnot o różnorakich charyzmatach. Jest to niewykonalne, niekoniecznie też wszędzie jest równy popyt na wszystkie formy duchowości.
Może to być w danym miejscu jeden czy dwa typy działalności duszpasterskiej, ważne jednak, by realnie odpowiadały one ludowi (a nie tylko kilkunastu osobom ze wspólnoty) i by rzeczywiście pomagały mu pogłębiać swoją wiarę.
Jest to zadanie wymagające, które potrzebuje determinacji, inwencji i wykształcenia kapłanów. Mam jednak głębokie przekonanie, że bez takiego zwrotu w duszpasterstwie nie czeka nas nic dobrego.
Dla każdego powinno się znaleźć miejsce i pogłębiona oferta pastoralna w Kościele. W ponad pięćdziesiąt lat po zakończeniu obrad Soboru Watykańskiego II, który tak mocno podkreślał rolę świeckich, Kościół w Polsce nadal nie jest w stanie podołać wyzwaniu odejścia od klerykalizacji na rzecz szczerego i dokładnego wsłuchania się w głos laikatu - a przecież to jedno z najważniejszych zadań, jakie dziś przed nim stoją.
Łukasz Kożuchowski - studiuje historię i nauki społeczne w ramach kolegium MISH UW. Współpracownik Muzeum Historii Polski. Interesuje się polską kulturą, zwłaszcza popularną i ludową, oraz społeczeństwem w XIX wieku. Angażuje się w Duszpasterstwo Wiernych Tradycji Łacińskiej oraz w Duszpasterstwo Środowisk Twórczych w Archidiecezji Warszawskiej
Tekst pochodzi z internetowego wydania magazynu "Kontakt"
Skomentuj artykuł