Doda, czyli udawana ignorancja
Każda osoba publiczna musi liczyć się z tym, że jej słowa będą odbierane i interpretowane częściej i wnikliwiej niż przeciętnego obywatela, dlatego tym bardziej powinna zwracać uwagę na precyzję swoich wypowiedzi. Niestety, w świecie, w którym coraz częściej króluje zasada "nie znam się, to się wypowiem", każdy może stać się autorytetem, nawet Doda w kwestii Biblii.
Kiedy płyty słabo się sprzedają, a kariera muzyczna niekoniecznie przynosi takie profity, jakich by się oczekiwało, trzeba podwajać wysiłki w pracy nad wizerunkiem. Każdy z nas chyba potrafiłby wskazać jakieś osoby ze świata show biznesu, które są znane tylko z tego, że są znane. To jednak jakaś skrajność. Co innego, kiedy artysta wypowiada się na różne tematy, przez co staje się autorytetem w dziedzinie, w której tak naprawdę nic (mądrego) do powiedzenia nie ma. Do programów opiniotwórczych zaprasza się coraz częściej gwiazdy i gwiazdeczki, a rzadziej specjalistów, by zwiększyć oglądalność. W ostatnich dniach media obiegła informacja, że Sąd Apelacyjny podtrzymał wyrok uznający Dorotę Dodę Rabczewską winną obrazy uczuć religijnych, nakładając na nią grzywnę w wysokości 5 tys zł. O co tyle zamieszania? Otóż panna Rabczewska w jednym z wywiadów wyznała, że trudno jej uwierzyć w historie biblijne spisane przez "naprutego winem" i "palącego jakieś zioła…"
Od razu pojawili się obrońcy artystki. Sąd nazwano średniowiecznym, a wyrok - ograniczeniem wolności słowa. Obrońca Rabczewskiej zapowiada, że będzie namawiał Rzecznika Praw Obywatelskich do kasacji nadzwyczajnej w tej sprawie. Z kolei Włodzimierz Cimoszewicz sprawę skierowałby od razu do Prezydenta RP w celu ułaskawienia, wskazując, że to raczej Doda jest poszkodowana i powinna walczyć o swoje prawa.
Skomentuj artykuł