Jaka kampania?
Kampania wyborcza nie ruszyła jeszcze pełną parą, ale można już przewidzieć, jakie tematy i wątki będą w niej dominowały. Otóż będą dominowały tematy błahe i zupełnie nieważne - pisze Marek Magierowski.
Zdążyliśmy się już przyzwyczaić, iż politycy najchętniej dyskutują o tym, co powiedzieli ich koledzy, ochoczo komentują zachowania i gesty posłów oraz ministrów, uwielbiają się oburzać, mówić o "skandalach" i "podłościach", gdy jednak zaczyna się rozmowa o rzeczach naprawdę ważnych, to albo milkną, albo uciekają w banały.
I politykom, i wielu dziennikarzom nie może się zdarzyć większa gratka niż pani minister edukacji, która podczas wizyty u lekarza daje się sfotografować z opuszczonymi spodniami. Zaiste, znakomite "zagajenie" kampanii. Media ekscytowały się także przez jakiś czas pyskówką między Jackiem Rostowskim a Beatą Szydło, potem z lubością opisywały, co Zyta Gilowska i Jarosław Kaczyński zjedli na lunch (nie interesując się specjalnie tym, co oboje mają do powiedzenia na temat ekonomii). A już kilka dni później rzuciły się na kolejny żer: nieszczęsną wypowiedź Adama Hofmana z PiS na temat chłopów z PSL, którzy po przyjeździe do Warszawy "zdziczeli i zbaranieli". Było czym zapełnić telewizyjne ramówki i gazetowe szpalty przez dobre 48 godzin, co w sezonie ogórkowym nie jest takie proste.
Wielka w tym oczywiście zasługa samych dziennikarzy, którym łatwiej przychodzi zadać pytanie o kolejną bzdurę wypowiedzianą przez Palikota czy Niesiołowskiego niż o przyszłość systemu emerytalnego w Polsce, o perspektywę budżetową Unii Europejskiej czy o sytuację na Białorusi.
Nawalanka przed kamerami między Kaliszem a Ziobrą podnosi niewątpliwie poziom adrenaliny u obu panów, ale podnosi też - niestety - słupki oglądalności. Większości wyborców wydaje się, że na tym właśnie polega polityka: na opluwaniu się wulgarnymi epitetami i nieustannym zarzucaniu sobie kłamstwa.
Wzorcem z Sèvres w opisywaniu polskiej rzeczywistości politycznej powinny być media publiczne, ale już od dawna nie stanowią one pod tym względem przykładu dla mediów komercyjnych. "Wiadomości", sztandarowy program informacyjny publicznej telewizji, bije kolejne rekordy nudziarstwa, traktując politykę jak piąte koło u wozu. Prawdopodobnie dlatego, iż musiałby podejmować tematy niewygodne dla partii rządzącej, a to dzisiejszym włodarzom TVP najwyraźniej nie w smak. "Warto rozmawiać", jeden z niewielu programów publicystycznych, w których ludzie znający się na rzeczy spierali się o sprawy istotne, został z TVP wykasowany, bo prowadzący miał czelność okazywać swoje poglądy i zapraszać nie tych gości co trzeba (swoją drogą, lewicowi dziennikarze prowadzący swoje programy w mediach "misyjnych" zapraszają wyłącznie bliskich przyjaciół, o identycznych poglądach, i nikomu to nie przeszkadza).
W tej sytuacji szansą na nieco poważniejszą rozmowę o polityce mogły być telewizyjne debaty, które - z reguły - nie ograniczają się do kilkusekundowych wypowiedzi, a ponadto można w nich zadać wiele konkretnych pytań, oczekując konkretnych odpowiedzi. Niestety, zarówno Platforma, jak i PiS potraktowały kwestię debat w sposób instrumentalny. I znów, zamiast dyskusji o służbie zdrowia, o szkolnictwie, o finansach publicznych mieliśmy debatę o... debacie. Czyli o niczym.
Skomentuj artykuł