Katolickie uczelnie na cenzurowanym
Francja, nazywana niegdyś "pierwszą córką Kościoła", kolejny już raz przesunęła granicę absurdu w redefiniowaniu zakresu laickości państwa.
Podczas drugiego dnia świąt Bożego Narodzenia, tradycyjnie w polskich kościołach czyta się list rektora Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Przy okazji parafie zbierają również tacę na lokalne wydziały teologii, które w przytłaczającej większości kształcą ludzi świeckich, korzystając z finansowania państwowego. Przyzwyczajeni do faktu, że państwo honoruje wykształcenie zdobyte w takich placówkach, zupełnie słusznie uznajemy, że dobrze przeprowadzony kurs filozofii albo socjologii nie różni się niczym, bez względu na to czy prowadzi go mężczyzna w koloratce, czy we flanelowej koszuli. Niestety Francja, nazywana niegdyś "pierwszą córką Kościoła", kolejny już raz przesunęła granicę absurdu w redefiniowaniu zakresu laickości państwa.
Jak czytamy w "La Croix", Vincent Berger, fizyk i rektor Uniwersytetu Denisa Diderota w Paryżu, zwrócił się do władz z postulatem nieuznawania przez państwo dyplomów uzyskanych na uczelniach katolickich. Choć do tej pory obowiązywała podpisana w 2008 r. umowa z Watykanem honorująca wykształcenie uzyskane w murach katolickich uniwersytetów, wiele wskazuje na to, że socjalistyczny rząd i prezydent Holland'e pozytywnie ustosunkują się do projektu Bergera.
We Francji katolickie szkolnictwo ma wielowiekową tradycję, a do tej pory w Angres, Lyonie, Lille i Tuluzie funkcjonują dobrze prosperujące uczelnie prowadzone przez zakonników i kler diecezjalny. Sam Paryż posiada dwa słynne wydziały teologiczne - jezuickie Centre Sevres oraz Wydział Teologii Notre-Dame, nie wspominając już o prywatnym Institut Catholique, kształcącym ponad 7,5 tys. studentów. Co teraz stanie się wedle projektowanych zmian z rzeszami absolwentów filozofii, socjologii, prawa i teologii? Ot, z dnia na dzień okaże się, że całe wykształcenie, które zdobyli było nieważne, pozbawi się ich prawa do kontynuowania studiów w uczelniach państwowych, wykładania, czy podejmowania pracy w sektorze społecznym, gdzie dyplom uniwersytecki jest wymagany.
I choć rząd oficjalnie powołuje się na uchwaloną w 1905 r. ustawę o laicite, czyli rozdziału Kościoła od państwa, jasne jest, że nie legalizm, ale względy ideowe stanowią tutaj przyczynę działania. W sytuacji, w której nie wykazano nieprawidłowości w systemie nauczania uniwersytetów katolickich oraz nie wskazano na istotne przekłamania metodologiczne związane z religijnym statusem uczelni - nie mogę sobie wyobrazić żadnego racjonalnego argumentu, przemawiającego za wykluczeniem katolików ze społeczności akademickiej.
Cóż, wydaje się, że doszliśmy już do punktu, w którym nauka, uciekając od swoich religijnych i metafizycznych korzeni, sama w pysze scjentyzmu zaczyna pożerać własny ogon. Wedle kryteriów przyjętych przez francuskich profesorów, dla których najwyższym autorytetem poprawności naukowej wydaje się Denis Diderot - zapewne na dyplom nie załapaliby się ani Newton, ani Leibniz, którzy kłócąc się o naturę czasu i przestrzeni, w rzeczywistości rozprawiali o przymiotach Boga. Dziwną drogą zmierza Francja, w której wpływ Wielkiej Rewolucji po dziś dzień odbija się czkawką agresywnej laickości. No ale w końcu to ten sam Diderot napisał kiedyś, że: "zbawienie nadejdzie w chwili, gdy ostatni z królów zostanie uduszony kiszkami wydartymi z brzucha ostatniego z klechów". Cóż, jakie autorytety, takie cytaty.
Marcin Łukasz Makowski - (ur. 1986) dziennikarz, historyk i filozof, obecnie doktorant w Polskiej Akademii Nauk w Warszawie. Jest stałym współpracownikiem portalu Onet.pl oraz Histmag.org, pisuje do "Tygodnika Powszechnego". Redaktor naczelny strony DziwnaWojna.pl.
Skomentuj artykuł