Nie dajmy uśpić naszej czujności
W minioną niedzielę, w południe, na krakowskim Rynku Głównym odbyła się demonstracja poparcia dla Ukrainy. Zgromadziła dobre sto pięćdziesiąt osób o naprawdę dużym przekroju wiekowym. To znamienne i krzepiące w czasach, gdy starsi narzekają, że ludzie młodsi w nic się już nie angażują i są zainteresowani tylko sobą.
Spotkaliśmy się pod pomnikiem Adama Mickiewicza i przeszliśmy pod rosyjski konsulat w Krakowie przy ul. Biskupiej. Nie mogłem pozbyć się refleksji, że żyję w szczególnym momencie historycznym. Gdy protest pod przedstawicielstwem rosyjskiego państwa nie grozi na polskiej ziemi ani spałowaniem, ani aresztowaniem, ani wreszcie więzieniem czy zsyłką. Gdy protest wobec rosyjskich zapędów nie grozi Polakom na polskiej ziemi - przelewem krwi. Że to naprawdę szczególny moment w naszej historii, jeden z nielicznych w ciągu ostatnich wieków, z którego dobrodziejstwem oswoiliśmy się bardzo łatwo. A przecież sprzed ponad dwóch dekad pamiętam pierwszy otrzymany paszport, który zawierał zdanie: "Na wsje strany mira" ("Do wszystkich krajów świata"). Bo drugim językiem tego dokumentu był rosyjski i był on dowodem (jeszcze na początku lat 90.!), kto realnie decydował, dokąd mogą udawać się Polacy, zamknięci za Żelazną Kurtyną w państwie stanowiącym praktycznie rosyjskie/sowieckie poddaństwo. Ktoś powie: decydowały odpowiednie służby PRL. Owszem, ale nie były to instytucje suwerenne, o czym przypominały kolejnym pokoleniom Polaków nie tylko stacjonujące tutaj radzieckie wojska.
I był jeszcze jeden dziwny moment na wczorajszej demonstracji: gdy na tle ukraińskich i polskich flag fotografowali się turyści z krajów Zachodu. Zachwyceni, zaciekawieni - jeszcze jedno interesujące wydarzenie podczas zwiedzania tak modnego Krakowa. Może nie jestem do końca sprawiedliwy, ale gdy tak patrzyłem na tych uśmiechniętych, strzelających foty turystów z Włoch czy Anglii przyszła mi do głowy znana fraza z fraszki biskupa Krasickiego: "Dla was to jest igraszką, nam idzie o życie". Czy na wyrost? Cóż, z pewnością dla Ukraińców obecnych na niedzielnej demonstracji sprawa jest jeszcze boleśniejsza niż dla nas, Polaków. Tym bardziej, że Zachód po części już się pogodził ze zbrojną aneksją Krymu przez Rosję. Znamienny jest tu przykład "National Geographic", który zapowiedział już, że na swoich mapach będzie oznaczał Krym jako rosyjskie terytorium.
Władze Rosji z pewnością liczą na to, że temat z czasem się rozmyje i logika faktów dokonanych nie po raz pierwszy przesądzi o geopolitycznym "przesuwaniu strzałek". Tymczasem dowództwo NATO informuje o znacznych ruchach rosyjskich wojsk w okolicach Naddniestrza. Państwa nadbałtyckie także nie mogą spać spokojnie. A media informują o zupełnie cynicznym zachowaniu rosyjskiej Dumy, czyli propozycji aneksji przez Polskę kilku ukraińskich rejonów: ołyńskiego, lwowskiego, iwanofrankowskiego, tarnopolskiego i rówieńskiego. Podobne "oferty" otrzymały Węgry i Rumunia. I wszystko w tym samym momencie, gdy Putin zapewnia "bratni naród ukraiński", że zależy mu na "dobrosąsiedzkich stosunkach" między państwami. Stara, rosyjska gra imperialna wraca w pełnej krasie. Takie wypowiedzi do niedawna były nie do wyobrażenia, ale jak to mówią komentatorzy sportowi, "sytuacja jest dynamiczna". Co bardziej naiwni albo głupi, albo - przepraszam bardzo - kupieni już się cieszą, że odzyskamy Lwów. Szczęściem, niewielu traktuje serio takie rosyjskie propozycje, ale i ten margines jest znamienny.
Tymczasem na Krymie trwa przejmowanie ukraińskich baz wojskowych. Wojska rosyjskie przeprowadziły z lądu i powietrza atak na bazę ukraińskiej piechoty morskiej w Teodozji. To "pokojowe przejmowanie" bo ponoć nie ma trupów. Są ranni. Trwa dziwna wojna. Portal defence24.pl, który w ostatnich tygodniach jest nieocenionym źródłem informacji opisuje to tak: "Baza była otoczona i odcięta od dostaw, teren wokół budynków został 16 marca zaminowany przez rosyjskich żołnierzy. Do szturmu doszło w poniedziałek nad ranem z użyciem śmigłowców szturmowych Mi-24 i transportowych Mi-8. Z tych ostatnich przeprowadzono desant na teren bazy, choć niektóre źródła mówią też o użyciu transporterów opancerzonych". Potraktujmy to jako przyczynek do dzisiejszego możliwego sposobu toczenia wojny: najpierw odseparowanie terytorium i powolne "czyszczenie" punktów potencjalnego oporu. Nawet ofiar śmiertelnych się unika w miarę możności, bo to mocno niemedialne.
Na wspomnianym portalu defence24.pl także interesująca analiza dotycząca rządów Janukowicza. Otóż za jego władzy systematycznie demontowano ukraińskie siły zbrojne. Dmitry Tymczuk, podpułkownik rezerwy i szef portalu "Informacyjny sprzeciw" w wywiadzie dla d24.pl opisuje jak demontowano w ostatnich latach ukraińską armię, wstrzymano działania na rzecz reformowania systemowego i modernizacji technologicznej sił zbrojnych. Nic dziwnego, że Majdan i perspektywa upadku władzy Janukowicza tak rozzłościła Rosjan. Najwyraźniej liczyli na stopniowy "kurs na Wschód" Ukrainy i osłabianie potencjału obronnego państwa. Częściowo się nie przeliczyli: ukraińskie siły zbrojne są dziś w rozsypce, co znacznie ułatwiło przejęcie Krymu. To niestety najwyraźniejszy przykład, że stara, rzymska zasada: "Si vis pacem, para bellum" ("Jeśli chcesz pokoju, gotuj się do wojny") ma swój głęboki sens, który razi pięknoduchów-pacyfistów, także wśród chrześcijan. Cóż, Rosja też miłuje pokój. Na własnych warunkach i specyficznie pojmowany.
Ulicami Krakowa przejdzie pewnie jeszcze niejedna demonstracja solidarności z narodem ukraińskim. Może tak się stać bo Polska nie jest dziś rosyjskim protektoratem. To naprawdę duży powód do radości, nawet w państwie tak niedoskonałym jak III Rzeczpospolita.
Skomentuj artykuł