Polskie służby zaskoczone "migracyjną presją" w tak trudnym terenie

Fot. bobby hendry / unsplash.com
PAP / tk

Służby przygraniczne przyznają, że "presja migracyjna" w Białowieży była zaskoczeniem. - Bagna, rozlewiska, brak dróg dojazdowych; to chyba najtrudniejszy odcinek granicy polsko-białoruskiej – mówią funkcjonariusze.

26 kilometrów linii granicznej, ale tylko 10 km można patrolować z drogi. Przez 6 km granica biegnie na rzekach. Gdy mróz odpuści nie da się tu wjechać nawet quadem. To teren Straży Granicznej z Białowieży - najbardziej niedostępny i najtrudniejszy do ochrony fragment granicy polsko-białoruskiej. Dowódca, major Marek Ziniewicz mówi, że "normalnie" służyło w jego placówce 50 funkcjonariuszy. Głównie ludzie stąd, znający puszczę jak własną kieszeń. To wystarczało, gdy "naruszenie granicy" oznaczało turystów, którym zamarzyła się fotka z słupkiem granicznym.

Trudne warunki na granicy

- Teraz wspomagają nas służby z całego kraju. Wojsko, policja, terytorialsi. Dzięki doskonałej współpracy, odcinek jest skutecznie chroniony - mówi major Ziniewicz.

Do najbardziej na południe wysuniętych posterunków z Białowieży jedzie się teraz prawie godzinę - to i tak niezły czas, bo drogi są zamarznięte i służbowy land rover nie tonie w błocie, a jedynie obija się w koleinach.

DEON.PL POLECA

- Mamy tylko kilka dróg dojazdowych do linii granicznej - mówi st. chorąży sztabowy Andrzej Sieńczuk. Stąd patrole pieszo rozchodzą się na swoje odcinki wzdłuż granicy.

W pierwszej kolejności zabezpieczane były te fragmenty polskiej granicy, gdzie - jak podaje Straż Graniczna z placówek w Kuźnicy czy Czeremsze - służby białoruskie wiozły migrantów do granicy ciężarówkami. Dopiero, gdy tam szanse przejścia zmalały, "presja migracyjna" poszła na odcinek białowieski.

- W puszczy po białoruskiej stronie też nie ma dobrych dróg dojazdowych. Migrantów podwozili tutaj terenowymi pojazdami białoruscy mundurowi. Chyba jacyś komandosi, na pewno nie pogranicznicy - opowiada Sieńczuk. Największa grupa liczyła ze dwieście osób. Gdy migrantom udało się przejść na polską stronę, zaczynał się dramat.

- Ci ludzie grzęźli w bagnach, gdy próbowali się przeprawić przez koryta puszczańskich rzek. Niektórzy byli wygłodzeni i wychłodzeni - opowiada Sieńczuk. I wspomina jak podczas patrolu znalazł kompletnie wycieńczonego 50-letniego mężczyznę. Dla ludzi, którzy puszczy nie znają, może być ona śmiertelnie niebezpieczna.

Pomoc dla migrantów

- Jeśli osoba, która nielegalnie przekroczyła granicę potrzebuje pomocy medycznej, my musimy ją wezwać. I zawsze to robimy - zapewnia. A że w głąb puszczy karetka nie wjedzie, to trzeba te osoby przetransportować do drogi. - I my to robimy - podkreśla Sieńczuk.

Mówi też, że stosunek ludzi do migrantów się zmienia.

- Ludzie współczuli, zapalali zielone światełka. Na znak, że chcą pomóc, tak po chrześcijańsku. Ale się okazywało, że oni chcą transportu do Niemiec. Jak się dowiadywali, że podwózki nie będzie, klimat się zmieniał - opowiada. Cieszy się, że teraz na granicy panuje spokój.

Źródło: PAP / tk

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Polskie służby zaskoczone "migracyjną presją" w tak trudnym terenie
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.