W imię... fantasmagorii

Krzysztof Wołodźko

"W imię..." Małgorzaty Szumowskiej nie przekazuje żadnej wiarygodnej analizy homoseksualizmu księży, podejścia Kościoła do tej sprawy, ani rzetelnego obrazu polskiej prowincji.

To zlepek stereotypów, skandalizujących scen, bez jakiegokolwiek tła społecznego, duchowego, eklezjalnego. Odnoszę wrażenie, że ta produkcja miała na celu dobrze się sprzedać na Zachodzie, jako kino z "zaściankowej" Polski, które "przełamuje tabu". Tak jest zresztą reklamowana.

DEON.PL POLECA

Zacznę od kwestii z pozoru drobnej, ale wymownej. W jednej ze scen oglądamy młodego mężczyznę, podróżującego pociągiem przez prowincjonalną Polskę. Wagon ma drewniane ławki, jakie nieco starsi czytelnicy mogą pamiętać z dawnych lat. Tymczasem akcja filmu dzieje się współcześnie, najprawdopodobniej na Podlasiu (bohaterowie jeżdżą na rejestracjach BGR: powiat grajewski). Zapytałem znajomego, redaktora branżowego pisma "Z Biegiem Szyn", poświęconego kolei, czy gdzieś jeszcze korzysta się u nas z tak archaicznych składów. Odpisał krótko: "Na przecinającej powiat grajewski linii kolejowej Białystok-Ełk nie jeżdżą pociągi z drewnianymi ławkami. Zresztą na żadnej innej w Polsce - co najwyżej poza wagonami na wąskotorówkach służących już tylko turystom". Myślę, że to klucz do zrozumienia tej produkcji. Szumowska chciała widzom, szczególnie z Zachodu, pokazać nie tyle prawdziwą Polskę, co jej atrapę. Nakarmiła publiczność mnóstwem stereotypów, także tych dotyczących Kościoła.

"W imię..." to film-kalka, efekt dostosowania kina, które ma pretensje uchodzić za "ambitne", do zachodnich trendów kulturowych. Znamienna jest zresztą laurka pod adresem tego obrazu, jaka padła z ust Dietera Kosslicka, dyrektora Międzynarodowego Festiwalu Filmowego Berlinale: "Bardzo aktualny komentarz do obecnej sytuacji w Kościele". Pani reżyser udało się w zupełności zaspokoić oczekiwania opiniotwórczych gremiów kina europejskiego.

Kim jest główny bohater, ks. Adam (Andrzej Chyra)? Podobno jezuitą. Tyle, że nic na to nie wskazuje. Podlega bezpośrednio biskupowi (Olgierd Łukaszewicz), chodzi w sutannie księdza diecezjalnego, mieszka samotnie na wiejskiej plebanii. Jest proboszczem, a równocześnie wraz ze świeckim pracownikiem socjalnym (Łukasz Simlat) prowadzi ognisko wychowawcze dla młodzieży. Nie jestem zresztą pewien, czy gdzieś w Polsce w ogóle funkcjonują tego typu ośrodki o charakterze świecko-kościelnym, które są alternatywą dla poprawczaków. Otrzymujemy dość enigmatyczną instytucję z księdzem-homoseksualistą jako wychowawcą, co stanowi kolejny dowód na to, że Szumowska nie postarała się nawet osadzić swojego filmu w czytelnych realiach społecznych.

Ksiądz Adam jest zatem pedagogiem, społecznikiem, a do tego intelektualistą. Kazanie, które wygłasza w jednej z pierwszych scen, opiera się na motywach wprost zaczerpniętych od Mistrza Eckharta. Bardzo szybko dowiadujemy się też, że ma problem z czystością - scena masturbacji, a później coraz jaśniejsze sugestie co do homoseksualnej orientacji kapłana ustawiają treść filmu. Po drodze jeszcze główny bohater odmawia stosunku seksualnego żonie (Maja Ostaszewska) swojego świeckiego współpracownika, która ni z tego, ni z owego wchodzi mu do łóżka. Uprzedzam jednak potencjalnych widzów, że to dopiero przedsmak "atrakcji", jakie funduje Szumowska.

Kochankiem księdza, mężczyzny w średnim wieku, zostaje dwudziestokilkuletni "Dynia" (Mateusz Kościukiewicz). To chłopak z problemami osobowościowymi, piroman. Zamknięty w sobie, smutny, zaniedbany. Jego charakterystyka jest przynajmniej czytelna. Bo nie wiemy tak naprawdę, kim jest właściwie ksiądz Adam. Czy to człowiek, który chce walczyć o swoją czystość, ale mu się to nie udaje? Czy postać kompletnie zagubiona między własnymi erotycznymi skłonnościami a powołaniem? Czy ktoś, kto pod wpływem kolejnych impulsów oddaje się przygodom seksualnym z młodym mężczyzną? Nie wiemy tego również z tej przyczyny, że właściwie jego jedynym lekarstwem na pokusy okazuje się butelka wódki. Może to nie aż tak dziwne, skoro sam za pokutę daje swoim podopiecznym... godzinę biegania (!). Ksiądz nie ma kierownika duchowego, a rolę opiekuna trudnej młodzieży pełni już jako osoba karnie przeniesiona za podejrzenie molestowania seksualnego ministranta.

Druga część filmu to następujące po sobie jeden po drugim skandalizujące obrazy. Pojawia się jeszcze miejscowy biskup, odmalowany jako postać dość cynicznie udająca, że problem nie istnieje. Jednak ksiądz Adam zostaje znów przeniesiony na inną parafię. Jego kochanek podąża za nim, dzięki czemu Szumowska ma okazję uraczyć nas widokiem męskich pośladków w homoseksualnej scenie erotycznej. Czy to koniec? Nie. Muszę niestety zdradzić zakończenie: w ostatniej scenie filmu widzimy "Dynię" w sutannie - kochanek księdza zostaje klerykiem.

Mało logiczna fabuła i mnóstwo merytorycznej nierzetelności to niestety wyróżniki tego filmu. Po pierwsze, film nie pokazuje żadnych realnych zależności w Kościele. Jezuita, którego diecezjalny biskup przenosi na kolejną wiejską parafię, może być postacią autentyczną tylko dla ignorantów. Po drugie, nie mamy żadnego wiarygodnego obrazu polskiej prowincji, w scenerii której film umieszczono. Pracownik socjalny gdzieś na zapadłej popeegerowskiej wsi jeździ jeepem; wiejski sklepik, oczywiście rudera, nazywa się "Market Niagara", co przypomina kinowe kalki wsi z lat 90. i budzi skojarzenie ze słynnym winem "Arizona".

Psychologia postaci jest płytsza niż w serialu "Plebania", a tam, gdzie brak pomysłu na fabułę, pojawiają się co prawda piękne, ale pełniące rolę zapełniaczy sceny, jak procesja na Boże Ciało z indierockową muzyką w tle (!). No, ale ten film nie miał niczego wyjaśniać. Miał epatować widza mocnym tematem i kilkoma scenami łóżkowymi, tyle że w wersji męsko-męskiej.

Czy są rzeczy, które się bronią? Sądzę, że sam temat księdza na polskiej prowincji, postawionego niemal sam na sam z grupą trudnej młodzieży, ukazany w sposób realistyczny byłby naprawdę interesująco. Samotność kapłana, zderzenie ze światem młodocianych przestępców, a do tego wiarygodne pokazanie dzisiejszych, polskich bolączek - to naprawdę temat na dobre kino.

Niestety, dobrze zapowiadające się wątki wykorzystano tylko po to, żeby nakręcić "obrazoburczy" obraz o niczym. Bo nawet przesłanie nie jest jasne. Czy z filmu ma wynikać, że Kościół w Polsce opanowali bezkarni księża-homoseksualiści? A może, że Kościół unieszczęśliwia księży-homoseksualistów? A może wreszcie, że księża, aktywni homoseksualiści mają pozytywny wpływ na powołania, skoro nawet ich kochankowie wstępują do seminariów? Przepraszam, ale trudno bronić się przed sarkazmem... Pod pozorem przełamywania tabu Szumowska uraczyła nas stereotypowym, antykatolickim, mało wiarygodnym faktograficznie filmem w dobrze sprzedającej się otoczce skandalu.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

W imię... fantasmagorii
Komentarze (18)
K
Kasia
2 października 2013, 16:17
Myślę, że autor rec.nieco powierzchowne potraktował ten film, interpretując go wg.dosyć oczywistych wątków. Odczytuję wTekście złość na ujęcie wątków kat. czy pretensję o brak wiarygodności dok. Rzecz w tym, że "W imię..." z założenia ani nie miał przekazać wiarygodnej analizy homoseksualizmu księży, ani podejścia KK do tej sprawy, ani rzetelnego obrazu polskiej prowincji. To film o człowieku z egzystencjalnego Mitu o Syzyfie, w którym mieści się pełnia ludzkiej natury-od jego zdolności i możliwości bycia dobrym, pięknym aż po kompletny upadek. Mimo naszych starań by żyć wg. norm moralnych,przez grzech pierworodny poddajemy się złu. Zobaczyłam w tym filmie, nie jakiegoś tam ks.homoseksualistę, z prowincji tylko człowieka-everymana, który pragnie być blisko Boga, nosi w sobieJego potencjał, ale jednoczesnie jest b.samotny, poraniony, własną grzesznością, namiętnościami. W takim tez kontekście należy umiejscowić uzycie piosenki TheFuneral. Oddaje ona całą amplitudę emocji, z którymi zmaga się gł.bohater. To dialog zBogiem, a raczej kłótnia z nim, przepełniona żalem, ale to także zgoda na siebie, swoją słabość, aż po gotowość do śmierci. W piosence jest: "Przy każdej okazji, będę gotowy na pogrzeb Każda okazja, kolejna, będzie nazwana pogrzebem ... Przychodzę tylko by się wykazać przed tobą, Przychodzę tylko by pokazać, że się mylisz. Poza tym: martwe liście, które leżą na trawniku, Zanim umarły, posiadały swoje drzewa, które podtrzymywały ich nadzieję. I przy każdej okazji Będę gotowy na pogrzeb... Słowa tej piosenki to niejako rama tego filmu. Człowiek codziennie umiera i rodzi się na nowo. upada i powstaje by znowu iść. czasem bez nadziei. Nie widze w tym filmie usprawiedliwienia dla niemorlanych czynów, czy zgody na nie. wątki kościel.rzeczywiscie ujęte są stereotypowo, a Kościukiewicz w sutannie zupełnie niepotrzebny. tylko ze to są sprawy 2-rzędne. "Kto z was jest bez grzechu niech pierwszy rzuci kamieniem" O tym przede wszystkim, według mnie, jest ten film.
MR
Maciej Roszkowski
29 września 2013, 15:26
Pogarda i nienawiść zawsze wrócą do nadawcy
H
Haga
28 września 2013, 13:57
A kościelne, katolicie fekalia płyną z Watykańskiego burdelu płyną na cały świat....
T
Tomasz
27 września 2013, 23:26
@ Dariusz Piórkowski Trudno. Co począć z tym, że  ludzie "łykają" to, co im podadzą? Nie nauczyli się krytyki źródeł. Ale czy ktoś ich uczył? W Polsce też się różnie mówi o innych krajach, też istnieje ignorancja i arogancja. Ale nie jest ważne, co mówią, ważne by mówili cokolwiek ;-) Świat światowości uczy nas kreowania wizerunku, permamentnego pi-aru, propagandy zewnętrznej strony kielicha i misy. A Jezus Ewangeliczny - bycia sobą i nie przejmowania się cudzą opinią. Obawiam się, że za dużo uwagi i pieniędzy (w tym publicznych) przeznacza się to, by się pokazać... Jak paw! Postaw się, a zastaw się! Zróbmy mistrzostwa, aby nas widzieli! Tylko kto spija śmietankę... Róbmy wszystko, aby nas chwalili - prosty przepis na zniewolonie. Nota bene bycie "Slave" nie musi oznaczać bycia "slave"...  Oczywiście to, co piszę nie jest przytykiem względem Ojca (wg standardów Franciszka i ewangelicznych powinienem napisać - Ciebie, ale... kultura...), ale refleksją wokół...
TR
Tomek Romaniuk
27 września 2013, 13:24
Chciałem bardzo się nie zgodzić z autorem, wskazać, że to jednak ważny film, że ten i ten temat są godne uwagi. Ale po wczorajszym seansie nie potrafię. Podpisuję się pod tym, co napisał autor i o. Dariusz w komentarzu.
Dariusz Piórkowski SJ
27 września 2013, 07:53
@Dariusz Piórkowski SJ A czy filmy amerykańskie np. "Easy rider" czy satyryczne dokumenty M. Moore'a pokazują prawdziwy obraz USA? Jeśli ktoś myśli, że tak, popełnia błąd kardynalny. Prasa, telewizja, kino, w ogólności media "kłamią" - czy dokładniej rzecz ujmując - są z wielu powodów tendencyjne, pokazują fragment tego, co jest (albo co im się wydaje, że jest), z tym że to "jest" prawdopodobnie najczęściej dotyczy ich rzeczywistości mentalno-psychicznej, czego najdobitniejszym - zdaje się - przykładem film potocznie zwany "Pogrossiem", a którego nakręcenie niejako przewidział jeden z pieśniarzy: [url]http://www.tekstowo.pl/piosenka,leszek_czajkowski,Spiewka_o_antysemitach.html[/url] Twórcy filmowi nie powinni mamić odbiorców, że pokazują prawdę - jakaż to ułuda! Dotyczy to zwłaszcza filmów historycznych. Chociaż chciałoby się, by powstawały w oparciu o rzetelną analizę wszystkich źródeł... Np. "Pianista" - jak się zdaje - blisko jest ideału. Nie warto przejmować się cudzą opinią. Lewicowi artyści wszystkich krajów przeważnie kreślą pesymistyczny obraz własnych ojczyzn - oby ku poprawie! Nie ma co się wstydzić za kogoś, brać odpowiedzialności za jego dzieła. Każdy i tak swoje zrobi, swoje odbierze, swoje wie... ... Ja się wstydzę wtedy, gdy za granicą mówią mi, że tak właśnie jest w Polsce, bo widzieli w filmie... Mam trochę takich przykładów.
T
Tomasz
27 września 2013, 00:28
@Dariusz Piórkowski SJ A czy filmy amerykańskie np. "Easy rider" czy satyryczne dokumenty M. Moore'a pokazują prawdziwy obraz USA? Jeśli ktoś myśli, że tak, popełnia błąd kardynalny. Prasa, telewizja, kino, w ogólności media "kłamią" - czy dokładniej rzecz ujmując - są z wielu powodów tendencyjne, pokazują fragment tego, co jest (albo co im się wydaje, że jest), z tym że to "jest" prawdopodobnie najczęściej dotyczy ich rzeczywistości mentalno-psychicznej, czego najdobitniejszym - zdaje się - przykładem film potocznie zwany "Pogrossiem", a którego nakręcenie niejako przewidział jeden z pieśniarzy: [url]http://www.tekstowo.pl/piosenka,leszek_czajkowski,Spiewka_o_antysemitach.html[/url] Twórcy filmowi nie powinni mamić odbiorców, że pokazują prawdę - jakaż to ułuda! Dotyczy to zwłaszcza filmów historycznych. Chociaż chciałoby się, by powstawały w oparciu o rzetelną analizę wszystkich źródeł... Np. "Pianista" - jak się zdaje - blisko jest ideału. Nie warto przejmować się cudzą opinią. Lewicowi artyści wszystkich krajów przeważnie kreślą pesymistyczny obraz własnych ojczyzn - oby ku poprawie! Nie ma co się wstydzić za kogoś, brać odpowiedzialności za jego dzieła. Każdy i tak swoje zrobi, swoje odbierze, swoje wie...
Dariusz Piórkowski SJ
26 września 2013, 22:39
Mam dokładnie takie same obserwacje co Autor. Widziałem film. Jest słaby. Taki zlepek tego, co Szumowska wie lub zasłyszała o księdzu. Więcej, pokazała księdza takiego, jakiego sobie wyobraża. Ma być do tańca i do różańca, na kazaniach dzielić się swoim doświadczeniem. Ale w sumie jest to dość dziwny obraz, człowieka, który nie ma żadnych relacji z innymi księżmi, ani parafianami. Temat homoseksualizmu i uciemiężonych z tego powodu księży po prostu się sprzedaje na Zachodzie. U nas też. Mnie również oburzył nieprawdziwy obraz Polski, jaki oglądają widzowie na festiwalach w Berlinie i gdzie indziej. Jest to porażające - ta tendencyjność. Akurat dużo jeżdżę po Polsce, i to na rowerze. I widzę inną Polskę, coraz bardziej rozwijającą się, piękniejącą. Owszem, są jeszcze tereny biedne, ale ja przez sporo część filmu sądziłem, że dzieje się on w latach 60-tych. Dopiero kiedy zobaczyłem samochody i skype, zorientowałem się, że to współczesna Polska. Wstyd mi za to, że pani Szumowska tak postrzega własną ojczyznę.
L
lotka1
26 września 2013, 19:57
Fajna ta recenzja  p.K.W. , ja tez nie znajduje w tym filmie sensu.Autorka moze powiedziec,ze chce tylko obnazyc rzeczywistosc,jak w "33sceny",ale tu niestety to chyba pseudorzeczywistosc na sprzedaz tylko. Niesprawiedliwe stereotypowe potraktowanie Kosciola , pokazanie homoseksualisty  w ostatniej scenie,jako zaklamanego ,bez kregoslupa idioty (Na miejscu homoseksualistow obrazilabym sie za ten film na autorke) ,wykorzystanie tak cudnie grajacych aktorow do tak miernego filmu-to razem budzi niesmak.Podobala mi sie scena spowiedzi Michala i jego pozegnanie z Adamem.nudzaca sie Ewa tez fajna.
L
lotka1
26 września 2013, 18:25
rty
S
Szczery
25 września 2013, 19:04
Film może i miał być antykatolicki, ale z opisu wynika raczej ukazanie zjawiska opanowywania struktur kościelnych przez lobby homoseksualno-pedofilskie.
25 września 2013, 12:25
Dziękuję Panu redaktorowi za ten tekst.
P
psp
25 września 2013, 12:02
@T7HRR ale w serwisie gazeta.pl dali to na pierwszej stronie
25 września 2013, 11:10
@psp nie opublikowała recenzji a list, votum separatum, od czytelnika w dziale ludzie listy piszą... gazeta dała ***** ;-) ale jak na jednostronna narrację gazety to i tak sukces...
P
psp
25 września 2013, 11:03
A najsmutniejsze jest to, że wszyscy się tym "dziełem" zachwycają... ... A nie wszyscy, bo np. ta okropna, antykościelna i lewacka Wyborcza opublikowała druzgocącą recenzję: http://wyborcza.pl/1,95892,14656341,Obejrzalem_w_kinie_polski_film_i_wyszedlem_zgrzytajac.html i to bez nawiązań do tematu czy treści, ale scenariusza i poziomu artystycznego
P
p647
25 września 2013, 10:42
Tak, p. reżyser pewnie często w Kościele nie bywa, podobnie jak obsada, ale "łamie tabu". Co z tego że nie mam pojęcia o jakiejś grupie ludzi, warto im "zjechać tyłek", przy okazji "złamać tabu" bo przecież wszyscy księża to pedały molestujący ministrantów, a wszyscy biskupi skrzętnie to ukrywają. Ehhh, przykre poprostu. A najsmutniejsze jest to, że wszyscy się tym "dziełem" zachwycają... W każdym razie zestaw Chyra+Kościukiewicz od czasów Sali Samobójców mi się źle kojarzy. A "Wszystko co kocham" mi się tak podobało...  Autorowi powyższej recenzjii mogę zarzucić tylko to, że obraził mój ulubiony serial - "Plebanię". Wbrew pozorom ten film - być może ciut wyidelizowany - b. dużo mówił o życiu i o Kościele, przy okazji nikogo nie obrażając, ani nie gloryfikując.
Z
zeroł
25 września 2013, 10:34
kolejny gniot jak myślałem, cos w stylu giotów Holland
25 września 2013, 10:18
Nie widziałem i zapewne nie zobaczę. Słuchalem natomiast wywiadu z reżyserką, która mówiła jak trudno było poprowadzic aktora który się nie stykał z księżmi w kościele... ale kilka nagród na festiwalach w kieszeni.