Eksperci: Rosja straszy sankcjami, żeby podzielić NATO
Celem gróźb Rosji ws. jej "militarnych reakcji" na szczyt NATO jest podzielenie krajów Sojuszu i wpłynięcie na złagodzenie jego polityki wobec Rosji - uważają eksperci z którymi rozmawiała PAP. Rzeczywiste decyzje dotyczące nowego kształtu relacji Rosja-NATO zapadną po szczycie - dodają.
Jak ocenił kierownik Zespołu Rosyjskiego Ośrodka Studiów Wschodnich dr Marek Menkiszak, decyzje, które mają zapaść na warszawskim szczycie NATO "nie podobają się Rosji", ale "nie są dla niej wyzwaniem w sensie wojskowym".
- Cztery grupy batalionowe nie mają dla Rosji żadnego militarnego znaczenia, mają natomiast znaczenie polityczne, bo Rosja traktuje to jako symbol zwiększania zaangażowania i obecności USA na obszarze tzw. wschodniej flanki NATO, którą Rosja traktuje - jednostronnie - jako de facto strefę buforową wewnątrz NATO, czyli strefę, gdzie ma być ograniczona obecność NATO-wska, ograniczona infrastruktura NATO-wska - wyjaśnił.
Według eksperta, dla Rosji ważne jest również to, żeby NATO "nie zmieniło swojego paradygmatu myślenia na temat Rosji i żeby nie odeszło całkowicie od traktowania Rosji jako partnera, na rzecz traktowania jej jako potencjalnego przeciwnika i - co za tym idzie - nie dostosowało całej swojej infrastruktury, planów, polityki obronnej do tego właśnie faktu".
Menkiszak zaznaczył jednocześnie, że to, co Rosja przedstawia jako swoje możliwe reakcje na szczyt, "w rzeczywistości nie ma nic wspólnego ze szczytem NATO albo szczyt jest dla ich podjęcia jedynie pretekstem".
- To są zapowiedzi działań podejmowanych na terenie Rosji, z których większość Rosja już zrobiła albo dawno ogłosiła, że i tak je zrobi - dodał. Wymienił w tym kontekście m.in. zwiększenie aktywności wojskowej Rosji m.in. w rejonach arktycznych, tworzenie nowych dywizji oraz przydzielenie rosyjskim brygadom rakietowym - w tym tej funkcjonującej na obszarze obwodu kaliningradzkiego - systemów Iskander.
Celem tych gróźb - zdaniem eksperta - jest wywarcie "presji psychologicznej przed szczytem na zachodnioeuropejskich członków NATO". Chodzi o to - podkreślił - żeby "wywołać obawy oraz uzyskać wzmocnienie tych sił politycznych w państwach Sojuszu Północnoatlantyckiego, które opowiadają się za tzw. polityką nieprowokowania Rosji. Tego typu zapowiedzi - dodał - "mają na celu stworzyć atmosferę zaniepokojenia i spowodować, że będzie większy nacisk podczas szczytu na dialog niż na odstraszanie wobec Rosji".
Menkiszak wskazał zarazem, że zapowiadane "militarne reakcje" Rosji na postanowienia szczytu to działania podejmowane na własnym terenie. Tak jest także w przypadku zapowiedzi formułowanych przez władze rosyjskie w związku z budową w Rumunii i Polsce elementów amerykańskiej tarczy antyrakietowej. - To przeciwko temu są skierowane głównie te pogróżki rosyjskie, które dotyczą sfery nuklearnej, mówią chociażby o możliwości uzbrajania np. systemów Iskander w taktyczną broń jądrową (co jest technicznie możliwe) - zwrócił uwagę.
Rzeczywiste decyzje dotyczące politycznej reakcji na szczyt zapadną na Kremlu dopiero po planowanym po szczycie spotkaniu Rady NATO-Rosja - przekonywał szef Zespołu Rosyjskiego OSW.
- Przy czym to, co Rosję realnie interesuje, to nie informacje o decyzjach polityczno-wojskowych, ona dobrze wie, jakie będą podjęte, tylko język komunikatu ze szczytu NATO, który będzie odzwierciedlać konsensus krajów członkowskich, to, na jakie zapisy były w stanie się zgodzić, jak będą rozłożone akcenty pomiędzy językiem "odstraszania" a językiem dialogu z Rosją. Na tej podstawie Rosja będzie oceniać, na ile NATO mocno odpowiada, która opcja wewnątrz NATO ma jakie wpływy na politykę Sojuszu i stosownie do tego będzie reagować - powiedział.
O tym, że celem gróźb dotyczących reakcji na szczyt NATO jest "wpłynięcie na decyzje państw zachodnich" przekonuje w swoim komentarzu dla PAP także dziennikarka i specjalistka do spraw wschodnich Maria Przełomiec.
- Rosji bardzo zależy na podziale członków NATO. Można odnieść wrażenie, że częściowo jej się to udaje - mam tu na myśli takie wypowiedzi, jak szefów MSZ Niemiec Franka-Waltera Steinmeiera o "wymachiwaniu szabelką" (w kontekście ćwiczeń NATO-wskich Anakonda) czy Francji Jean-Marca Ayraulta o "nadziei, że w czasie szczytu nie stanie się nic, co mogłoby sprowokować Rosję" - powiedziała. - Musimy jednak pamiętać, że mówią to ministrowie spraw zagranicznych, a nie ministrowie obrony - zaznaczyła dziennikarka.
Negatywny wpływ na postawę Sojuszu Północnoatlantyckiego wobec Rosji może także - zdaniem Przełomiec - wywrzeć "dość nieoczekiwane zbliżenie między Rosją a Turcją", która to - jak podkreśliła - posiada drugą co do wielkości armię w NATO.
Ekspertka zaznaczyła, że jednym z najważniejszych celów Rosji w polityce wobec NATO jest powstrzymanie "za wszelką cenę" procesu dalszego rozszerzania Paktu. - Nie myślę, że byłaby gotowa powstrzymywać je przy pomocy "Iskanderów", natomiast na pewno poprzez próby wpływania na poszczególnych członków Sojuszu - dodała.
Pytana, na ile NATO jest przygotowane do reagowania, gdyby Rosja postanowiła jednak spełnić swoje zapowiedzi, Przełomiec zauważyła, że w sensie wojskowym tę gotowość zweryfikować miały niedawne ćwiczenia Anakonda 2016. - Po tych ćwiczeniach dowódca amerykańskich sił w Europie gen. Ben Hodges powiedział, jakie są w tej chwili słabe punkty NATO. Jest m.in. kwestia zbyt małej szybkości przerzucania wojsk i łączności - przypomniała.
PAP spytała też Przełomiec, czy widzi szanse na to, że po szczycie Rosja będzie bardziej niż obecnie skłonna do podjęcia z Sojuszem konstruktywnego dialogu.
- Dotychczasowe doświadczenie świadczy o tym, że Rosja liczy się z faktami dokonanymi i liczy się z przeciwnikiem, który okazuje siłę; nie liczy się z przeciwnikiem, który okazuje słabość - wskazała. - Zgadzam się, że dialog jest potrzebny, że trzeba z Rosją rozmawiać, natomiast oprócz tych rozmów trzeba bardzo zdecydowanie robić swoje - dodała dziennikarka.
Skomentuj artykuł