Nowa tarcza m.in. z Francją i Niemcami
System obrony przed atakiem powietrznym i rakietowym Polska chce budować razem z Francją, Niemcami i innymi sojusznikami; koszt tego przedsięwzięcia MON szacuje na kilkanaście miliardów złotych - powiedział PAP minister obrony Tomasz Siemoniak.
Tomasz Siemoniak: Blisko współpracujemy z szefem BBN, a priorytety wynikają ze wskazanych w listopadzie przez prezydenta i premiera głównych kierunków rozwoju sił zbrojnych. Priorytetem tam zapisanym jest obrona powietrzna, w tym przeciwrakietowa. Szacujemy ten program na kilkanaście miliardów złotych. Propozycja prezydenta, by finansować go z tego, co wzrost gospodarczy przyniesie ponad obecne 1,95 proc. PKB przeznaczane na obronność, jest bardzo dobra, ponieważ może zapewnić stabilne finansowanie projektu przez kilkanaście lat.
Założeniem tego programu jest to, że powinna to być zupełnie nowa jakość. Bardzo chcemy, żeby to było we współpracy z Francją, Niemcami i innymi naszymi sojusznikami. NATO bardzo wspiera inicjatywy zmierzające do tego, żeby poszczególne kraje pewne zdolności obronne osiągały razem, to tzw. smart defense. Przy tak drogich projektach aż się prosi o taką współpracę.
Po ogłoszeniu projektu programu modernizacji sił morskich, marynarze zwracali uwagę, że m.in. nie ma w nim synchronizacji między wycofywaniem starych okrętów a wprowadzaniem nowych. To rodzi problem, jak utrzymać wyszkolone załogi.
TS: O tym problemie, z którym mierzyły się floty wielu państw, wielokrotnie dyskutowaliśmy z dowódcami marynarki. Na świecie przyjmowano rozmaite rozwiązania - wysyła się marynarzy za granicę, pływają na innych jednostkach, realizują inne zadania. Najważniejsze jest utrzymanie wyszkolonych marynarzy, przygotowanie nowych po latach przerwy byłoby bardzo kosztowne. Pozyskanie nowych okrętów zajmuje kilka lat, to jest obiektywna okoliczność. Znajdziemy tu rozwiązanie korzystne dla Marynarki Wojennej. Jestem natomiast zdeterminowany co do tego, aby przerwać zaklęty krąg łatania starego sprzętu. Nasza flota czeka na nowe okręty ponad 20 lat, powinna je dostać w najbliższych latach, mamy program i środki finansowe. Dodam, że nowe okręty planujemy także pod kątem ich roli w obronie powietrznej.
TS: To jest rozsądne rozwiązanie. Pracujemy nad tym, żeby dokładnie wiedzieć, jaki to ma być okręt patrolowy, kto miałby to zrobić, ile to miałoby kosztować.
Pod koniec lipca podpisał pan założenia do projektu reformy dowództw. Według BBN to - obok nowego programu modernizacji - jedno z dwóch największych wyzwań stojących przed armią.
TS: Na pewno jedno z najważniejszych. To również prezydent i premier wskazali konsolidację dowodzenia, jako kierunek dla sił zbrojnych. Bardzo mi to zmniejszanie "czapy" odpowiada. Oszczędności etatowe powinny trafić do jednostek liniowych, tam są potrzebni oficerowie.
A oszczędności na etatach generalskich?
TS: W ciągu roku udało mi się zredukować liczbę etatów generalskich z 142 do 117. Samych generałów i admirałów w służbie czynnej jest teraz 100, po awansach 15 sierpnia będzie 105 (rok temu było 119). Dzisiaj na tle innych państw NATO pod względem liczby generałów wypadamy bardzo dobrze, nie mamy tutaj przerostów.
Prezydent o potrzebie reformy dowodzenia mówił rok temu, podczas święta Wojska Polskiego. Gotowy projekt podpisał pan dwa tygodnie temu. Czemu to tyle trwało? Słychać o oporze w wojsku.
TS: Prace nad reformą zostały podjęte w ramach nowego rządu od grudnia zeszłego roku, na podstawie dopiero co zatwierdzonych kierunków rozwoju sił zbrojnych, o czym już wspominałem. Powołałem zespół, który po ciężkiej i żmudnej pracy na koniec maja przedstawił stosowne projekty. Wcześniej prezentowałem zręby reformy na posiedzeniu Rady Bezpieczeństwa Narodowego. Rzetelne przygotowanie dokumentów do rządowej procedury legislacyjnej też wymagało kilku tygodni. Projekt oczywiście wywołuje dyskusje. To dobrze, bo chodzi o bardzo ważne sprawy. Przed nami decyzje w tej sprawie Rady Ministrów, potem Sejmu, Senatu i prezydenta. Łatwo będzie też wychwycić, kto zabiera głos ze względu na obronę swojej pozycji, a kto rzeczywiście troszczy się o bezpieczeństwo państwa.
Tekst założeń w ustawach niewiele wychodzi poza to, o czym mówił prezydent rok temu; że jest pomysł, by powstało jedno dowództwo ogólne, drugie operacyjne, a rola Sztabu Generalnego się zmieniła. MON wciąż nie ogłosił szczegółów.
TS: To etapy procedury rządowej, najpierw dyskutuje się ogólne założenia, potem w zależności od akceptacji następuje dalszy ciąg. Jesteśmy dobrze przygotowani do tego dalszego ciągu, proszę się nie obawiać.
Ostatnio pojawiło się kilka publikacji w mediach, wyrażających niepokój, że Wojska Specjalne mogą stracić na reformie dowodzenia. W nieoficjalnych wypowiedziach oficerów pojawia się argument, że przecież po utworzeniu ich odrębnego dowództwa jednostki takie jak Lubliniec czy Formoza zaczęły dynamicznie się rozwijać.
TS: Wojska Specjalne są naszą specjalnością, docenianą przez naszych sojuszników, zwłaszcza armię amerykańską. Cały świat rozwija ten typ jednostek, takie są wymagania współczesności, uczestnictwa w konfliktach asymetrycznych. W nowym Dowództwie Generalnym będzie wyodrębniony sztab wojsk specjalnych, a na ich szkolenie i wyposażenie nie będziemy szczędzić sił i środków. Przecież GROM, Formoza, Lubliniec to wizytówki naszej armii, gotowe do natychmiastowego działania. Prawdziwe wyzwanie dla wojsk specjalnych to współpraca z wywiadem i wykorzystanie najnowocześniejszych narzędzi elektronicznych do rozpoznania i walki. Z drugiej strony zależy mi na tym, aby nie było muru, który dzieli "specjalsów" od reszty wojska. To jest jedna armia.
Wiceminister ds. międzynarodowych Zbigniew Włosowicz kandyduje na szefa unijnej misji Eulex w Kosowie. Mówi się, że jego następcą będzie Robert Kupiecki, kończący misję ambasadora w USA.
TS: Dopóki zmiany nie następują, to nic o tym nie będę mówił. Natomiast uważam, że ambasador Kupiecki jest jedną z najlepiej w Polsce przygotowanych osób, jeśli chodzi o politykę bezpieczeństwa. Pracował w Brukseli i Waszyngtonie. Jeśli miałem z nim kontakt, był to zawsze kontakt z najwyższej klasy profesjonalistą. Uważam, że jest osobą predestynowaną do zajęcia różnych stanowisk związanych z polityką bezpieczeństwa.
Czy odejścia z wojska to nadal problem? Dane za pierwsze półrocze 2012 r. mówią, że odeszło 2,6 tys. żołnierzy. Zapewne ubiegłoroczny rekord - 7,4 tys. żołnierzy - nie zostanie pobity, zanosi się jednak na to, że odejdzie więcej niż 4,5 tys. założone w budżecie MON na ten rok.
TS: Wygląda, że będzie to ok. pięciu tysięcy. Departament Kadr nie pomylił się wiele w tej prognozie. Naturalny poziom odejść to powinno być 2-3 tysięcy rocznie, wszystko ponad - to problem. Cieszę się, że liczba odejść znacząco wyhamowała, ale nadal jest zbyt duża.
Nie mam jednak złudzenia, że minister ma tutaj doraźny, wielki wpływ. Uważam, że decydująca dla żołnierzy jest możliwość znalezienia lepszej pracy w cywilu, brak możliwości przeniesienia się z rodziną do innego miasta, perspektywy awansu.
Ważne, że od 1 lipca żołnierze dostali podwyżkę o 300 zł. Mamy projekt korzystnej dla żołnierzy nowelizacji ustawy pragmatycznej. Sądzę, że to są dla wielu istotne argumenty na rzecz pozostania w wojsku.
Na początku sierpnia minął rok, odkąd objął pan tekę ministra obrony. Jak by pan podsumował ten czas?
TS: Dla mnie to cała epoka, rok bardzo wielu wydarzeń w wojsku. Też spraw, o których w ogóle tu nie rozmawialiśmy. Takich jak polska prezydencja w UE i priorytet Wspólnej Polityki Bezpieczeństwa i Obrony. Opracowanie harmonogramu i strategii wycofania z Afganistanu. Dyskusja w NATO o art. 5 traktatu północnoatlantyckiego (mówi on, że atak zbrojny z zewnątrz przeciwko jednemu państwu członkowskiemu będzie traktowany jak atak przeciw całemu NATO - PAP), uwieńczona szczytem w Chicago i mocnym głosem Polski w sprawie podstawowych celów NATO. Starania o to, żeby sytuacja materialna żołnierzy była lepsza. Determinacja, żeby zmienić filozofię zakupów: z modernizowania starych rzeczy na rzecz kupowania nowych i związane z tym decyzje. No i wdrażanie wniosków z raportu komisji Jerzego Millera, od czego zacząłem swoją pracę w ministerstwie.
Skomentuj artykuł