Po '89 nie okazaliśmy się homo sovieticusami
Polacy po '89 na pewno nie okazali się homo sovieticusami, jak niektórzy prorokowali; nie jest prawdą, że brakuje nam mobilności społecznej, że jesteśmy pasywni - przekonuje w rozmowie z PAP prof. Ryszard Bugaj.
Za kluczowy negatywny skutek transformacji, z którym - mówił - "nijak nie potrafimy się uporać" Bugaj uznał bezrobocie.
Profesor nie widzi powodów do przyjęcia tezy o szczególnej bierności Polaków. - Na pewno nie okazaliśmy się homo sovieticusami, jak niektórzy prorokowali. Nie jest prawdą, że Polakom brakuje mobilności społecznej, że są pasywni - przekonywał.
- Oczywiście przypuszczam, że w hierarchii wartości społecznych ideał egalitarny stoi u nas wyżej niż np. w USA. Ale to się nie przekłada na postawę: nie zrobię czegoś, ponieważ jestem zwolennikiem równości. Weźmy przykład Radomia, z którego ludzie masowo jeżdżą do pracy do Warszawy. To zgroza - oni jadą w jedną stronę 2,5 do 3 godzin! - podkreślił Bugaj.
Według niego Polacy są mniej więcej tacy jak inne narodowości. - Nic mnie tak nie denerwuje, jak tezy o narodowym charakterze. Jedni mówią: leniwi, homo sovieticus, a drudzy przekonują: niezwykle zaradni, elastyczni, szczególnie przedsiębiorczy - wskazał.
- Nie ma żadnych badań na ten temat, pytanie zresztą, czy takie badania można by było zrobić. Jestem bardzo sceptyczny - dodał.
Zwrócił uwagę, że przedsiębiorczość przybiera różne formy. - W PRL przecież też trzeba było się wykazywać np. przedsiębiorczością zaopatrzeniową, sprytem - zauważył.
- Myślę więc, że Polacy w czasie transformacji zareagowali normalnie - tak jak duża część tych, którzy jeździli do Berlina i sprzedawali tam na rynku masło. Jeżeli w nowej Polsce można było zarobić, handlując na łóżku, to wielu tak robiło - powiedział Bugaj.
Jak ocenił, problemem było raczej wyrobienie sobie nawyków funkcjonowania w korporacji, respektowania kultury organizacyjnej. - Ale pod tym względem też - z czasem - coraz bardziej upodabniamy się do społeczeństw zachodnich - mówił.
Teza o braku aktywności Polaków - zdaniem Bugaja - jest też o tyle naciągana, że głoszący ją, sugerują zarazem, że bezrobotni mają w Polsce jakieś szczególne zabezpieczenie. - Tymczasem jest ono najniższe w Europie. Przecież u nas zaledwie 16 proc. zarejestrowanych bezrobotnych - a było nawet mniej - ma prawo do zasiłku - dodaje.
Przyznał, że zdarzają się osoby, które wyłudzają status bezrobotnego i np. pracują na czarno w budownictwie. - Ale też jest spora grupa takich, którzy są realnie bezrobotni, a nie rejestrują się, szczególnie kobiety - stwierdził.
Także związki zawodowe - w jego ocenie - nie są w Polsce szczególnie roszczeniowe.
- Kluczowym negatywnym skutkiem transformacji, z którym nijak nie potrafimy się uporać, jest właśnie bezrobocie. W ciągu minionego 25-lecia mamy więcej niż podwojony PKB i niższy poziom zatrudnienia niż w PRL.
Oczywiście wysokie zatrudnienie w PRL-u było skutkiem braku efektywności. Ze względu na niesłychanie niską wydajność pracy było potężne ssanie siły roboczej. Zresztą ludziom do dziś jawi się to jako walor ówczesnego systemu - podkreślił.
Dotychczas nie zaabsorbowaliśmy rezerw pracy, które odziedziczyliśmy po czasach komunistycznych. Nawet w okresie najlepszej koniunktury - gdy stopa wzrostu wynosiła 6 - 6,5 proc. - bezrobocie jest nadal bardzo wysokie. To znaczy, że jest ono strukturalne.
Co prawda w przyszłości, ze względu na demograficzna zapaść, rysuje się perspektywa spadku podaży siły roboczej i można oczekiwać redukcji strukturalnego bezrobocia. Ale trzeba być ostrożnym: prognoza na 50 lat jest zawsze wysoce zawodna.
Do pewnego stopnia w gospodarce rynkowej niepewność zatrudnienia jest nieuchronna. Ale na pewno nie do tego stopnia, z jakim mamy obecnie do czynienia w Polsce. Mam bardzo poważne wątpliwości, czy nie było innej drogi, czy trzeba było doprowadzić do sytuacji trwale dwucyfrowego bezrobocia. W tej kwestii jestem krytyczny wobec tego, co robił Leszek Balcerowicz i jego następcy. Fatalną decyzją rządu Donalda Tuska było wydłużenie wieku emerytalnego do 67. roku życia. Oznacza to bowiem wydłużenie okresu, w którym Polska nie zaabsorbuje swych zasobów siły roboczej.
Gdybyśmy zdecydowali się na przekształcenia bardziej ewolucyjne, bezrobocie nie musiałoby wybuchnąć na tak wielką skalę. Sądzę, że mieliśmy szansę osiągnąć stan występujący w wielu krajach Europy Zachodniej. Bezrobocie mogłoby wtedy być kwestią wahającej się koniunktury - mogłoby się zmieniać w przedziale, powiedzmy, między 3 a 6 proc.
Celowa była aktywna polityka "przemysłowa". Należało zainteresować się doświadczeniem krajów Dalekiego Wschodu. Tam zdecydowano się na chronienie krajowego rynku. Nie jest to droga wolna od ryzyka, ale dla kraju "doganiającego" bardziej ryzykowne jest wystawienie się na totalną konkurencję zagraniczną. Jest faktem, że u nas w ciągu 25 lat nie powstało ani jedno przedsiębiorstwo, które miałoby status firmy globalnej.
Polska gospodarka rosła od 1992 roku dość szybko, ale zarazem stawała się coraz bardziej peryferyjna. Specjalizujemy się w montażu, prostych usługach, a naszym największym atutem ciągle - po 25 latach od '89 - jest względnie tania siła robocza.
Skomentuj artykuł