Marsz izraelskiej prawicy w dzielnicy arabskiej
Pięćdziesięciu członków izraelskich organizacji skrajnie prawicowych pod ochroną kilkuset policjantów demonstrowało w niedzielę w arabskiej dzielnicy Silwan w Jerozolimie, domagając się zburzenia palestyńskich domów.
"Przyszliśmy tutaj, by powiedzieć Barrackowi Obamie i jego specjalnemu wysłannikowi na Bliski Wschód George'owi Mitchellowi, że Jerozolima należy do narodu żydowskiego, a nie do Arabów" - oświadczył dziennikarzom jeden z organizatorów marszu Ben Gwir.
Izraelskie siły bezpieczeństwa nie zdołały przeszkodzić palestyńskim mieszkańcom dzielnicy Silwan w zamknięciu drogi demonstrantom. Na uczestników demonstracji poleciały kamienie, ale - jak - stwierdziła policja izraelska, dementując doniesienia niektórych mediów, nikt nie został ranny.
Mieszkańcy, którzy wyszli na balkony i tarasy swych domów, powitali demonstrację waleniem w garnki i okrzykami "Koniec z żydowskimi kolonistami na arabskiej ziemi", "Dla Silwanu poświęcimy nasze serca i dusze, Allahu Akbar!".
Dla sekretarza generalnego izraelskiego ruchu antykolonizacyjnego, Jariwa Oppenheimera, którego cytuje agencja AFP, "prawdziwym problemem nie są tego rodzaju demonstracje, lecz polityka rządu izraelskiego i burmistrza Jerozolimy, którzy robią wszystko, aby przeszkodzić w rozwiązaniu konfliktu izraelsko-palestyńskiego".
Ze względu na misję Mitchella izraelski premier Benjamin Neranjahu próbował zapobiec organizowaniu demonstracji w tych dniach i zwrócił się do policji i władz Jerozolimy, aby nie wydawały zgody na nią. Organizatorzy odwołali się jednak do sądu i zgodę otrzymali.
Według członka komitetu do spraw Jerozolimy z ramienia OWP, Mohameda Jabalaha, "epizody w rodzaju demonstracji w Silwanie powtarzają się nieustannie na palestyńskich terytoriach okupowanych i stanowią część agresywnej polityki kolonizacyjnej Izraela".
Skomentuj artykuł