Powodem zajść jest zastrzelenie we wtorek przez policjanta młodego przestępcy, który jak twierdzą funkcjonariusze policyjnych oddziałów prewencji CRS, poproszony o wyjście z samochodu, włączył tylny bieg i najechał na ich kolegę stojącego za pojazdem. Policjant strzelił do mężczyzny, gdy ten próbował odjechać.
Mieszkańcy Breil, tzw. trudnej dzielnicy Nantes, gdzie doszło do incydentu, kwestionują tę wersję. Zabity miał 22 lata, był karany, a ostatnio poszukiwany przez policję.
W czwartek po południu zatrzymano policjanta, który oddał śmiertelny strzał. Zdaniem obserwatorów miało to uspokoić nastroje społeczne, podobnie jak relacje mediów, które nie wspominając prawie o zniszczeniach poprzedniej nocy przedstawiały "biały pochód" zorganizowany przez rodzinę zabitego, jako "spokojny i pełen godności" - podało radio France Inter. Hasłem marszu było "sprawiedliwość dla Abou", jak nazywano zabitego.
Wieczorem tego dnia wstrzymano w Nantes transport publiczny i media informowały o "stanie zbliżonym do godziny policyjnej". Choć policyjne oddziały prewencji unikały bezpośredniej konfrontacji z - jak piszą media - "grupkami młodych ludzi", ok. 60 samochodów zostało spalonych. Spłonęło także jedno z liceów w Nantes. Media używają określenia "młodzi", pisząc o potomkach przybyszów z Afryki.
W nocy ze środy na czwartek protestujący podpalili m.in. bibliotekę dzielnicową i dom kultury.
Według doniesień niektórzy uczestnicy zajść mieli na sobie kuloodporne kamizelki i zaopatrzeni byli w granaty. Miejscowa gazeta podała, że ktoś strzelał do policjantów z karabinka sportowego.
Premier Francji Edouard Philippe, który w czwartek przyjechał do Nantes, obiecał wzmocnienie sił policyjnych, potępił zamieszki i zapowiedział "całkowitą przejrzystość" śledztwa w sprawie śmierci 22-latka.
Przywódca opozycyjnej centroprawicowej partii Republikanie Laurent Wauquiez potępił zamieszki, mówiąc, że "nic nie usprawiedliwia przemocy".
"Uderza mnie, że zaczynamy przyzwyczajać się do tych obrazów przemocy" - podkreślił. Polityk wyraził zdziwienie oskarżeniami o rzekome wykroczenie, kierowanymi pod adresem policji. "Nie liczcie na mnie, że będę piętnował policję. Żądam, by domniemanie niewinności dotyczyło sił porządkowych" - wezwał.
Z kolei działaczka skrajnie lewicowej Francji Nieujarzmionej Leila Chaibi apelowała w wystąpieniu telewizyjnym, by policja przyznała, że jej przedstawiciel popełnił wykroczenie, gdyż - jak tłumaczyła - "jest to jeden ze sposobów na przywrócenie zaufania między mieszkańcami a siłami porządkowymi".
Deputowany skrajnie prawicowego Zjednoczenia Narodowego (dawnego Frontu Narodowego) Sebastien Chenu uznał, że policjanci byli "tarczą strzelniczą" dla powodujących zajścia, a ich "autorytet jest podważany".
Podczas debaty w radiu France Info jeden z uczestników przypomniał słowa filozofa Alaina Finkielkrauta, który pisał przy okazji jednych z poprzednich zamieszek we Francji: "Jest jasne, że mamy do czynienia z rewoltą o charakterze etniczno-religijnym. Na przedmieściach zwalcza się symbole państwowe, narodowe i kulturowe. A podpalacze szkół, choć urodzeni we Francji i będący jej obywatelami, nie czują się Francuzami".
Skomentuj artykuł