Lokale wyborcze zamknięto o godz. 17 czasu lokalnego (godz. 16 w Polsce).
W Turcji nie przeprowadza się sondaży exit poll, więc na pierwsze rezultaty trzeba czekać do wczesnego wieczora.
Niedzielne głosowanie przypieczętuje zmianę systemu rządów w Turcji z parlamentarnego na prezydencki. W myśl referendum z 16 kwietnia 2017 r. nowy szef państwa będzie miał o wiele większą władzę niż jego poprzednik, m.in. będzie jednocześnie stał na czele rządu (urząd premiera zostanie zlikwidowany). Zmieni się też liczba wybieranych posłów do parlamentu z 550 na 600 oraz wydłuży się ich kadencja - z czterech do pięciu lat.
Według sondaży obecny szef państwa Recep Tayyip Erdogan, który uchodził za faworyta wyborów, może nie uzyskać bezwzględnej większości głosów. W takim przypadku konieczna będzie druga tura 8 lipca. Wiele wskazuje na to, że w rozstrzygającej rundzie wyborów możę zmierzyć się z Muharremem Incem, kandydatem centrolewicowej Partii Ludowo-Republikańskiej (CHP), które jest obecnie największym ugrupowaniem opozycyjnym.
Ince apelował do wyborców o pilnowanie urn wyborczych, by nie dopuścić do oszustw na korzyść Erdogana. Przemawiając po zakończeniu głosowania, oświadczył, że członkowie tureckiej komisji wyborczej muszą "właściwie wykonać swoją pracę". Wyraził też przekonanie, że wyniki głosowania będą "bardzo dobre".
Także ugrupowanie Erdogana, Partia Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP), może utracić większość w parlamencie, jeśli 10-procentowy próg wyborczy przekroczy prokurdyjska Ludowa Partia Demokratyczna (HDP).
Do udziału w wyborach uprawnionych było 56,3 mln z ok. 81 mln mieszkańców Turcji, z czego 3,5 mln głosowało za granicą. 1,3 mln osób zagłosowało już korespondencyjnie w dniach 7-19 czerwca.
Skomentuj artykuł