W Nowym Jorku wciąż protesty przeciw brutalności policji
Tysiące ludzi protestowały w niedzielę w Nowym Jorku przeciwko brutalności policji po zabiciu przed tygodniem przez siły bezpieczeństwa Afroamerykanina George'a Floyda. Demonstranci z różnych grup etnicznych widoczni byli we wszystkich dzielnicach miasta.
W ciągu czterech dni starć w Nowym Jorku do aresztu trafiło blisko 800 osób. Była wśród nich córka burmistrza Billa de Blasio, Chiara. Co najmniej kilkudziesięciu policjantów zostało rannych.
Niektórzy policjanci solidaryzowali się z uczestnikami manifestacji, klękali i wyrażali żal z powodu śmierci Floyda. Funkcjonariusz, który go zatrzymał w Minneapolis przez dziewięć minut przyciskał kolanem szyje mężczyzny skarżącego się, że nie może oddychać.
Początkowo niedzielne protesty m.in. na Times Square i w Bryant Park na Manhattanie, a także na Brooklynie miały pokojowy charakter. W nocy doszło podobnie jak w poprzednich dniach do konfrontacji rozproszonych grup z policją, która usiłowała aresztować sprawców grabieży.
Niektórzy demonstranci wzniecali ogień i rzucali butelkami w funkcjonariuszy. Włamywali się do sklepów, wybijali witryny i podpalali śmietniki. W obawie przed plądrowaniem wiele firm zabijało okna deskami.
"New York Times" ocenił, że najbardziej niepokojące sceny miały miejsce na Union Square na Manhattanie. Około godz. 22 płomienie z podpalonych śmietników sięgały wysokości prawie dwóch pięter. Gryzący dym wzbił się w powietrze. Nie skutkowały wezwania do spokoju i rozejścia się.
Według wstępnych danych 33 policjantów zostało rannych, a 47 ich pojazdów uszkodzonych lub zniszczonych, w tym niektóre podpalone. W weekend ponad 20 uczestników protestu z obrażeniami zostało przetransportowanych do szpitali.
„Mnóstwo ludzi sympatyzuje z demonstrantami wszystkich ras i wielu narodowości, ale brakuje im dyscypliny. Wszystko rozwinęło się na tak dużą skalę, że może być bardzo groźne. Tym bardziej, że nie ma przywódców, którzy wyartykułowaliby żądania pod adresem władz i gotowi byli na negocjacje. Tłumy i spontaniczność bez struktury nie są atutem” – powiedział PAP Robert, uczestnik demonstracji z Manhattanu.
Jak przekonywał, kiedy sytuacja wymyka się spod kontroli, trudno osiągać cele, czego wielokrotnie dowiodły w Ameryce wcześniejsze protesty na różnym tle.
W niedzielę burmistrz de Blasio, mający opinię polityka wspierającego Afroamerykanów, usiłował bronić zarówno protestujących jak i policji. Zapowiadał, że zbada nadużycia ze strony stróżów prawa. Jednocześnie wzywał uczestników manifestacji do powstrzymania się od przemocy.
Burmistrz, inaczej niż niektórzy jego koledzy z innych objętych protestami miast amerykańskich, nie wprowadził godziny policyjnej. O celowe podżeganie do przemocy oskarżał anarchistów, którzy przybyli spoza miasta i stanu Nowy Jork.
„Wspólnie planują (działania) online, mają bardzo sprecyzowane zasady postępowania. Udostępnimy wszystkie te informacje” – zapowiadał.
Ze strony miejskiego departamentu ds. przeciwdziałania terroryzmowi i gromadzenia danych wywiadowczych pojawiły się zarzuty, że grupy anarchistów werbowały specjalnych informatorów podpowiadających, gdzie można wyrządzać szkody bez natrafienia na policję. Przygotowywały też dostawy odłamków gruzu, butelek, substancji zapalających itp.
Protesty zrodziły obawy służby zdrowia, że demonstracje spowodują drugą falę pandemii Covid-19. Rozległy się apele, aby każdy kto brał udział w demonstracjach poddał się testowi na obecność koronawirusa.
Skomentuj artykuł