Z kart historii: Dramat w Andach

Z kart historii: Dramat w Andach
Wrak samolotu, którym leciała drużyna (fot. wikipedia.org/Corresponsal Mario Cavalli)
inf. wł. / ŁK

Ta historia wydarzyła się naprawdę. Większość ludzi zna ją jedynie z wyprodukowanego w 1993 roku filmu "Alive - dramat w Andach". Samolot, którym leciała drużyna rugby przy katolickiej szkole w Stella Maris Colege w Montevideo (Urugwaj), w dniu 13 października 1972 rozbił się pośród zaśnieżonego pustkowia Andów. Część pasażerów ocalała, ale nie był to koniec, lecz początek ich udręki.

Drużyna "Old Christians" wybierała się na krótkie tournée po Chile. Oprócz zawodników i trenerów na pokład weszli członkowie rodzin, przyjaciele. W sumie 40 osób oraz pięciu członków załogi. Lecąc w złej pogodzie pilot Fairchilda F-227 niebezpiecznie obniżył lot i samolot zawadził skrzydłem o skalne urwisko. Katastrofę przeżyły 32 osoby.

Rozbitkowie byli w tragicznej sytuacji. Pozbawieni ciepłych ubrań, ze skromnymi zapasami jedzenia i lekarstw czekali na pomoc. Ta jednak nie nadchodziła. Wszczęte po zaginięciu samolotu poszukiwania prowadzone były z powietrza, a śnieg szybko zacierał ślady katastrofy. Trzykrotnie przelatywały nad nimi samoloty, jednak przysypany białym puchem wrak nie został zauważony.

DEON.PL POLECA

Malała liczba pozostałych przy życiu. Rany odniesione w katastrofie i doskwierające zimno zmniejszały szanse ocalonych. Czwórka najsilniejszych mężczyzn zdecydowała się ruszyć po ratunek. Po dwóch godzinach zmuszeni byli zawrócić, zwyciężeni przez śnieżycę i przenikliwy wiatr. Nie byli w stanie odnaleźć nawet tyłu samolotu, w którym mogły znajdowały się bagaże, a w nich pożywienie i ciepłe ubrania.

Góry zbierają śmiertelne żniwo. Lawina, która spadła na wrak po dwóch tygodniach od katastrofy, zabiła kolejne osoby. Wśród nich 34-letnią Lilianę Methol, matkę czworga dzieci. Przy życiu pozostał jej mąż, Javiar. Podróż do Chile była prezentem dla Liliany na rocznicę ślubu.

Tym, którzy wciąż desperacko trzymali się życia, w oczy zaglądać poczęła śmierć głodowa. Rozbitkowie nie mieli już czym oszukać pustych żołądków. Widmo rychłego końca wzbudziło jednak niebywałą determinację. Ktoś zaproponował, by zacząć jeść ciała zmarłych. Dla wielu było to szokiem. Wśród ocalałych większość stanowili głęboko wierzący katolicy. Kanibalizm jawił im się, jako jeden z najcięższych grzechów, jaki popełnić może człowiek. Czy okoliczności w których się znaleźli mogły stanowić usprawiedliwienie?

Przez wiele godzin trwała dramatyczna dyskusja. W jej trakcie część rozbitków zgodziła się, by po ich śmierci ciała posłużyły za pokarm dla tych, którzy nadal żyli. Wieczorem najodważniejszy z mężczyzn wyszedł z wraku samolotu i wydobył ze śniegu jedno z ciał. Posługując się fragmentami szkła oraz poszycia kadłuba wyciął fragmenty ludzkiego mięsa, po czym zjadł. Tej samej nocy kolejne osoby skrycie wymknęły się na najstraszniejszy w ich życiu posiłek.

Ciała kolegów i przyjaciół pozwalały przetrwać malejącej grupie ocalonych. Tymczasem mijały dni, a pomoc nie nadchodziła. Nie powiodła się kolejna próba sprowadzenia ratunku. Nastał grudzień. Myśl o zbliżających się świętach Bożego Narodzenia nie dawała spokoju Josemu Luisowi Inciarte, przez kolegów z drużyny nazywanemu "Couche". Ten dwudziestoczteroletni, głęboko wierzący młody mężczyzna nie mógł poradzić sobie z zaakceptowaniem kanibalizmu, do którego zmusiły go okoliczności. Uznał, że nie jest w stanie zaakceptować jedzenia ludzkiego mięsa w czasie świąt. Odmówił spożywania ciał zabitych, wybierając śmierć głodową.

W połowie grudnia rozbitkowie podjęli kolejną próbę wyrwania się z potrzasku. Najsilniejsi spośród nich wyruszyli w poszukiwaniu ratunku. Po dziesięciu dniach wędrówki natrafili w jednej z dolin na pasterzy. Pozostali przy wraku musieli czekać jeszcze dwa dni na ratunek. Ten dotarł do nich 22 grudnia, dwa dni przed Wigilią. Wśród ocalonych był i "Couche", dla którego pomoc zjawiła się dosłownie w ostatniej chwili.

Z 45 osób lecących feralnym lotem uratowało się 16 mężczyzn. W obawie przed negatywnymi reakcjami ocaleni nie chcieli wyjawić, że doszło do kanibalizmu. Jednak członkowie ekip ratunkowych i prowadzący śledztwo szybko dostrzegli, że ciała zmarłych pozbawione są fragmentów mięsa. Informacje o tym w jaki sposób udało się rozbitkom uniknąć śmierci głodowej szybko przedostały się do prasy, wzbudzając sensacje równie wielką jak wcześniej informacje o ich odnalezieniu. W Urugwaju i okolicznych krajach wybuchła gorąca dyskusja, a głos w obronie tych, którym udało się przeżyć, musieli zabrać dostojnicy Kościoła.

Javier Methol długo nie mógł pogodzić się ze stratą żony. Zajął się wychowaniem dzieci Liliany. Po wielu latach ponownie się ożenił. Z drugiego małżeństwa ma również czwórkę potomstwa. Z ocalonych nie ożenił się jedynie Ramon Sabella. Pozostali założyli wielodzietne rodziny.

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Tematy w artykule

Skomentuj artykuł

Z kart historii: Dramat w Andach
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.