Zabijała Rosja lemingów Putina - nie "dzicz" z Dalekiego Wschodu

Fot. PAP/EPA/MYKOLA TYS
Zbigniew Parafianowicz

Rosjanie w Buczy więzili i torturowali. Dokonywali pozorowanych egzekucji i zabijali naprawdę. Wiele ofiar znaleziono na ulicy z reklamówkami w rękach – ci ludzie po prostu wychodzili, żeby zdobyć coś do jedzenia. Część ciał palono, aby zatrzeć ślady. Okazało się, że jednak nieprofesjonalnie. Wszystko udało się ustalić. Amatorskie było pozostawienie w kwaterze wojskowej w Buczy sprzętu elektronicznego, a w nim plików komputerowych, które pozwoliły zidentyfikować sprawców - pisze dziennikarz i reporter wojenny Zbigniew Parafianowicz w książce "Śniadanie pachnie trupem", której fragment publikujemy.

Podobnie jak w miejscowościach okupowanych na wschodzie Ukrainy, w Buczy wprowadzono od 16 godzinę policyjną i nakazano ludności nosić białe opaski na ramionach. Od 10 do 21 marca pozwalano jeszcze na ewakuowanie cywilów. Sami Rosjanie w Buczy ugrzęźli. Nie mogli z niej wyjść dalej niż na przedmieścia Irpienia, gdzie zadawano im poważne straty.

Sfrustrowani, zaczęli mordować. Na oślep. O ile na początku udawali jeszcze, że szukają weteranów z Donbasu – czy szerzej: żołnierzy ukraińskich – o tyle w drugiej połowie marca urządzali już regularne polowania na ludzi. Na początku kwietnia rozmawiałem z mieszkańcami Buczy o tym, co wydarzyło się przed wyjazdem Rosjan. Wielu nie odpowiadało szczerze. Jakby nie dowierzali, że Ukraina powróciła na stałe. Albo wypierali to, co się tu wydarzyło.

„Pierwsi Rosjanie w mieście nie interesowali się cywilami” – opowiadał pięćdziesięcioletni mężczyzna. Podejrzliwi byli jedynie wobec tych w wieku poborowym, których było niewielu. Nowi mścili się jednak za spaloną na Wokzalnej kolumnę zmechanizowaną. – „Strzelali do wszystkich. Mówili, że takie mają rozkazy. Sami rabowali sklepy, kradli alkohol. Ci pierwsi Rosjanie nie pili”.

DEON.PL POLECA

Zbigniew Parafianowicz "Śniadanie pachnie trupem. Ukraina na wojnie" (Wyd. MANDO 2022)

W pierwszym rzucie w Buczy byli wojskowi z jednostek specjalnych i powietrznodesantowych. Część świadków relacjonowała, że przed wycofaniem się i nadejściem tych z Dalekiego Wschodu, z Kraju Chabarowskiego, ostrzegali, że sytuacja znacznie się pogorszy. „O ile na początku sklepy rabowali miejscowi żule, o tyle później alkohol kradli sami Rosjanie. Wojsko było agresywne. Nie było sensu wchodzić z nimi w jakiekolwiek dyskusje. Terroryzowali miasto. Rabowali” – opowiadał inny mieszkaniec Buczy, potwierdzający wcześniejsze doniesienia.

Na początku kwietnia powoli zaczęto w pełni zdawać sobie sprawę ze skali zbrodni. Rabunki okazały się nieważne. Jeden z mieszkańców Buczy mówił mi, że naliczono dwadzieścia sześć punktów, w których albo znajdowano ciała, albo odkrywano masowe groby.

Rosjanie w Buczy więzili i torturowali. Dokonywali pozorowanych egzekucji i zabijali naprawdę. Wiele ofiar znaleziono na ulicy z reklamówkami w rękach – ci ludzie po prostu wychodzili, żeby zdobyć coś do jedzenia. Część ciał palono, aby zatrzeć ślady. Okazało się, że jednak nieprofesjonalnie. Wszystko udało się ustalić. Amatorskie było pozostawienie w kwaterze wojskowej w Buczy sprzętu elektronicznego, a w nim plików komputerowych, które pozwoliły zidentyfikować sprawców.

Na podstawie tych danych Dmytro Repliańczuk z redakcji Slidtsvo.info odnalazł w mediach społecznościowych profile żołnierzy, w tym oficerów, którzy działali w mieście. Według ukraińskiej prokuratury Rosjanie podczas okupacji Buczy zamordowali czterysta sześćdziesiąt osób. W zbiorowych grobach znaleziono dwieście osiemdziesiąt ciał. Część z nich miała ślady tortur, wielu ofiarom związano z tyłu ręce.

Krótko po Buczy priorytetem dla władz w Kijowie, ale i zachodnich agencji wywiadowczych, stało się ustalenie listy jednostek i dowódców odpowiedzialnych za zbrodnie. W Buczy, jak stwierdzono, poza 64 Brygadą w przestępstwach wojennych udział brała prywatna firma wojskowa, finansowana przez bliskiego Kremlowi oligarchę Jewgienija Prigożyna – Grupa Wagnera (takie doniesienia przekazał w sprawozdaniu dla Bundestagu niemiecki wywiad BND na podstawie przechwyconych rozmów telefonicznych).

Z kolei „New York Times”, powołując się na dane służb amerykańskich, podał w maju, że na czarnej liście znajduje się również 104 Gwardyjski Pułk Desantowo- -Szturmowy, wchodzący w skład 76 Gwardyjskiej Dywizji Desantowo-Szturmowej, której dowództwo zlokalizowane jest w Pskowie, tuż przy granicy z Estonią. Obok niego wymieniono też 234 Gwardyjski Pułk Desantowo-Szturmowy, również wchodzący w skład 76 Dywizji.

Doniesienia amerykańskie i niemieckie są ważne, bo obalają tezę o „azjatyckim” pochodzeniu „syndromu Buczy”. 64 Samodzielna Brygada Strzelców Zmotoryzowanych z Kraju Chabarowskiego, dowodzona przez urodzonego w 1983 roku w uzbeckim mieście Nukus, na skraju pustyni Kyzył-kum, pułkownika Azatbeka Omurbekowa, miała uosabiać dzicz z Dalekiego Wschodu, która nie potrafi powstrzymać się przed rabunkiem czy gwałtem.

Okazuje się jednak, że przemocy wobec cywilów i regularnej grabieży nie żałowali sobie również elitarni spadochroniarze dowodzeni z europejskiego Pskowa, który od estońskiego Tartu czy łotewskiej Rygi dzieli rzut beretem. Żołnierzom zdarzało się nawet czytać. Przy spalonym pojeździe pancernym w Buczy znalazłem zniszczoną książkę stylizującego się na Hemingwaya sowieckiego pisarza Konstantina Worobjowa „Eto my, Gospodi!”.

Teza o azjatyckich hordach była chybiona. Niedaleko Myłej walały się dokumenty wojskowych zarówno spod Chabarowska, jak i tych spod Jekaterynburga. Pochodzenie żołnierzy było różne, podobne były jednak daty urodzenia: wielu miało wpisany rok 1996, 1994 czy 1995. Zabijało więc pokolenie, które nie znało komuny ani człowieka sowieckiego. Nie pamiętało nawet jelcynowskiej smuty. Gdy Putin dochodził do władzy w 2000 roku, ci żołnierze mieli ledwie po pięć lat. Byli generacją, która znała tylko tego prezydenta i jego Rosję – a także smartfony, TikToka, Telegram i VKontaktie.

Hordą była cała armia rosyjska zaangażowana w wojnę: od dofinansowanych sił specjalnych po pijane w trzy dupy tak zwane sine bataliony* (osoba sina lub spuchnięta, czyli po prostu alkoholik), powoływane pod broń w ramach putinowskiej „częściowej mobilizacji”.

Jednego dnia armia pokolenia VKontaktie rozpijała piwo ukradzione ze stacji benzynowej pod Myłą, kolejnego mordowała w Iziumie, a następnego nosiła wyborcze urny podczas pseudoplebiscytu w Doniecku. Zabijała Rosja lemingów Putina – ludzi zupełnie normalnych, przeciętnie zamożnych i w średnim wieku. Nudnych i przewidywalnych. Bez potencjału na to, by stać się potworami. I może właśnie to w tym wszystkim jest znów najdziwniejsze.

Ze Zbigniewem Parafianowiczem, autorem książki "Śniadanie pachnie trupem", czytelnicy mogą się spotkać podczas Międzynarodowych Targów Książki w Krakowie. Zapraszamy w sobotę 29 października od godz. 16 na stoisko Wydawnictwa WAM / MANDO do Hali Wisła / C7 (Kraków, ul. Galicyjska 9).

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Zabijała Rosja lemingów Putina - nie "dzicz" z Dalekiego Wschodu
Komentarze (0)
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.