Białe małżeństwo uratowało naszą wiarę

Białe małżeństwo uratowało naszą wiarę
(fot. shutterstock.com)
Jerzy i Małgorzata

Pan Bóg nigdy nie znudził się naszymi grzechami, ani grzechami tego świata. Wiem, że wciąż czeka na każdego człowieka, nigdy nie zostawia nas samych, zawsze wyciąga rękę, pomaga wstawać i wyrwać się z sideł zła oraz daje łaskę przebaczenia...

Urodziłam się w rodzinie katolickiej, takiej trochę letniej, gdzie bywało czasem dobrze, gdzie razem z rodzicami i dwójką starszego rodzeństwa szliśmy do Kościoła. Jednak codzienność i inne problemy często nas przygniatały. Szukałam bliższej relacji z Bogiem, ale zawsze coś stawało na przeszkodzie. Szereg codziennych obowiązków, Kościół w dużej odległości od domu i lęk mojej mamy o to by nie wracać późno do domu,  utrudniały mi zaangażowanie w działalność młodzieżowych grup kościelnych. Były więc tylko niedzielne Msze św., gdzie zawsze czułam się dobrze, gdzie odczuwałam bezpieczeństwo, pokój, miłość i dobro.

Kiedy poznaliśmy się z Jerzym 24 lata temu zawirował nam cały świat.

DEON.PL POLECA

Im bardziej broniliśmy się przed wzajemną obecnością i fascynacją, tym bardziej przyciągaliśmy się do siebie. To było zakazane uczucie, Jerzy kilka lat wcześniej zawarł małżeństwo sakramentalne z inną kobietą (było bezdzietne). Zaraz jednak był ich rozwód cywilny i nasze wspólne przekonanie, że taka miłość jak nasza rzadko zdarza się w życiu. Nie potrafiliśmy z niej zrezygnować. Przed moją ostatnią szczerą spowiedzią wiedziałam już, że nie dostanę rozgrzeszenia, że nie przystąpię do stołu Pańskiego. Nie docierały do mnie wówczas żadne argumenty kapłana i rodziny, która próbowała odwieść mnie od naszych planów. Przepraszałam jedynie w głębi serca i modlitwie Pana Boga za nasze zamiary i decyzje, przepraszałam za rozpacz mojej mamy, za cierpienie i ból jakie wyrządzamy innym ludziom. Będąc już w stanie błogosławionym, rozpoczęliśmy wspólną wędrówkę przez życie. W skrytości serca złożyłam wówczas obietnicę, że uczynię wszystko, by nie oddalić się od Boga, od Kościoła, że ponosząc konsekwencje naszych decyzji - będziemy trwać na JEGO warunkach. Nie prosiłam o wiele, nie oczekiwałam rozwiązującego nasze problemy postępu w Kościele, nie krytykowałam dekalogu, bo wiedziałam że to my sami przymknęliśmy drzwi do naszego zbawienia. Jerzy nieśmiało, lecz bardzo ufnie bliżej poznawał Kościół, zbliżał się do Boga i ogrzewał w Jego cieple. A gdy Pan Bóg w swej łaskawości obdarzył nas w krótkim czasie dwójką zdrowych dzieci, dziękowaliśmy mu za ten cud i żyliśmy dalej uczęszczając wszyscy na niedzielne Msze św. Staraliśmy się przekazywać synom wiarę i wartości chrześcijańskie. Chłopcy wcześnie zostali ministrantami.

Pan Bóg  nigdy nie zapominał o nas, stawiał ludzi i znaki na naszej drodze, potwierdzające, że nie "odpuścił nas sobie", i że choć łamiemy Jego przykazania, to wciąż jest tuż obok. Często odczuwaliśmy Jego opiekę i obecność, choć co raz bardziej dokuczał nam głód eucharystyczny. Na pewnych rekolekcjach dla małżeństw niesakramentalnych, po rozmowach przeprowadzonych z Księdzem Sądu Duchownego w Poznaniu pojawiła się nadzieja. I tak na początku 2000 roku Jezry złożył w naszej nowo powstałej diecezji wniosek o stwierdzenie nieważności swojego małżeństwa sakramentalnego. Co raz częściej z ogromną ufnością modliliśmy się także w tej intencji, cierpliwie czekając za zamkniętymi drzwiami, do których wierzyliśmy, że my także posiadamy klucz.

Już w tamtym czasie, odczuwaliśmy głęboką potrzebę przynależności do jakiejś wspólnoty, grupy modlitewnej. I choć Kościół Katolicki nigdy nas nie odtrącał, to nie było łatwo funkcjonować w życiu Kościoła posiadając status niesakramentalnych; może brakowało pewności, wiary, a może to nie był jeszcze odpowiedni czas?

O Medugorje słyszeliśmy wcześniej od naszego przyjaciela, który jeździł, opowiadał, przekazywał orędzia Matki Bożej i zachęcał. Dzięki jego inicjatywie i zaangażowaniu w grudniu 2000 roku utworzyliśmy przykościelną grupę modlitewną "Królowej Pokoju", gdzie spotykamy się do dziś 2 razy w miesiącu, czerpiąc wzorce z modlitw wieczornych i adoracji Pana Jezusa w Medugorje. To ważna i cenna dla nas wspólnota, która przygarnia wiernych, którzy chcą w modlitwie zbliżać się do Boga Najwyższego. Na pierwszym jej spotkaniu w Uroczystość Niepokalanego Poczęcia Najświętszej Maryi Panny, razem z kilkoma innymi osobami przyjęliśmy z rąk kapłana  Szkaplerz Karmelitański - znak wyrażający macierzyńską miłość Maryi, którą my z dumą i szacunkiem odwzajemniamy. Teraz już po niemal 14 latach łączności z Matką Bożą Szkaplerzną widzę, jak bardzo się nami opiekowała, pomagała żyć, podejmować decyzje i jak krętymi drogami prowadzi nas do Chrystusa.

Odpowiadając na zaproszenie Matki Bożej Królowej Pokoju, pierwszy raz pojechałam do Medugorje w 2001 roku wraz ze starszym synem, na 2 tygodnie przed jego I Komunią św. Wspaniała atmosfera modlitwy, śpiewu, otwartości i świadectw stworzyła w autokarze niepowtarzalny klimat, zniknęły wszystkie obawy i wątpliwości. Już wtedy w podróży dostrzegłam mały cud, że mój bardzo nieśmiały na co dzień syn, garnął się do prowadzenia modlitwy różańcowej przez mikrofon. Cały wyjazd był bardzo piękny i niezwykły pod każdym względem. Modlitwy, adoracje Pana Jezusa na Krzyżu i w Najświętszym Sakramencie, spotkania z widzącymi, rozmowy, wędrówki na góry: Krizevac i Podbrdo oraz serdeczność i rozmodlenie tysięcy ludzi z całego świata sprawiały, że chciało się tam zostać, ale także gorzko zapłakać nad swoim losem. Pielgrzymka do Medugorje była bardzo dobrym czasem na głębokie przemyślenia.

Pielgrzymowaliśmy potem w inne miejsca święte w kraju i za granicą, prosiliśmy i często otrzymywaliśmy potrzebne łaski od Boga Najwyższego. Dziękując za wszystko czuliśmy, że sami z siebie tak mało ofiarowujemy. O kruchości istnienia i przemijaniu na tym ziemskim świecie, dotkliwie przekonaliśmy się oboje z Jerzym, gdy w krótkim czasie każdemu z nas nagle zmarł rodzony brat (obaj w wieku 40 lat). Świadomi tego, że Chrystus umarł za nas na Krzyżu, że wciąż daje nam siebie pod postacią Chleba, co raz bardziej tęskniliśmy za Nim nie mogąc przystąpić do Stołu Eucharystycznego. Pod wpływem tych wszystkich okoliczności, a przede wszystkim dzięki Łasce Boga Najwyższego oraz opiece Matki Najświętszej, po wielu rozmowach i modlitwach dojrzeliśmy do podjęcia wspólnej decyzji o życiu w białym małżeństwie - jak brat i siostra. Inspirujące i dodające wiary, że takie decyzje nie są zarezerwowane tylko dla ludzi w podeszłym wieku, było świadectwo białego małżeństwa, jakie przeczytaliśmy wówczas w "Miłujcie się". Moja pierwsza spowiedź św. po niemal 11 latach była dla mnie ogromnym przeżyciem, była wychodzeniem z półmroku, była wichurą, która wymiatała z życia nazbierane śmieci, była przepustką do światła, do Chrystusa i jego przeogromnej miłości. Bóg czekał na nas cierpliwie tyle lat, pozwolił przewracać się, ranić, ale także podnosić, dojrzewać i wzrastać.

Nie była to jednak łatwa decyzja. Mieliśmy wówczas 34 i 42 lata.  Chcąc razem dalej iść przez życie i wychowywać młodych jeszcze wówczas synów, musieliśmy na nowo poukładać życie i ukształtować nasze wzajemne relacje. Eliminując z życia małżeńskiego seks, staraliśmy się umocnić wszelkie inne więzi jakie nas łączyły, a było ich wiele. Szatan nie dawał jednak za wygraną, podsuwał pokusy, rozbudzał zmysły i wyobraźnię, wskazywał i szydził z naszych słabości. My jednak dzięki Bogu i Matce Najświętszej nieustannie trwaliśmy w swoim postanowieniu złożonym przed Bogiem w obecności ks. Dziekana. Byliśmy silniejsi, mieliśmy już przecież narzędzia do walki, mieliśmy możliwość przystępowania do sakramentu pokuty i pojednania oraz Eucharystii, bo Jeśli Bóg z nami, któż przeciwko nam?

Wstępnie zakładaliśmy, że wytrwamy w naszym postanowieniu rok, najwyżej dwa - do zakończenia sprawy w Sądzie Biskupim, że to będzie nasza pokuta i ofiara w pozytywne dla nas rozstrzygnięcie. Rzeczywistość okazała się nieco inna. Czekanie  na wyrok sądu bardzo się dłużyło, a sprawa stała niemal w miejscu. W międzyczasie przychodziły pokusy wynajęcia wyspecjalizowanej kancelarii prawniczej, która profesjonalnie zajęłaby się poprowadzeniem sprawy, czy też interweniowania przez osoby trzecie. Jednak od początku wiedzieliśmy, że nie o to nam chodzi. Całkowicie zdaliśmy się na Opatrzność, wewnętrznie przekonani, że tylko rozstrzygnięcie w takim duchu ma sens. Po ponad 7 długich latach zapadł wyrok - dla nas był niekorzystny. Bezradność, rozgoryczenie i w pewnym sensie poczucie niesprawiedliwości przemykały po głowie i w sercu tuż po ogłoszeniu wyroku. Kiełkował bunt, z którym walczyliśmy w modlitwie. Rozpatrzenie przez II instancję nie zmieniło orzeczenia.

Po chwilowym rozczarowaniu, z pokorą przyjęliśmy decyzję sądu i podejmując wspólną zgodną decyzję, zostaliśmy przy dotychczasowych postanowieniach o czystości naszego związku. Nie mogliśmy kolejny raz odwrócić się od cierpliwego i miłosiernego  Boga. Nauczyliśmy się pielęgnować naszą wzajemną platoniczną miłość poprzez codzienny uśmiech, szacunek, zrozumienie, dobre słowo, wspólną modlitwę oraz wzajemne wsparcie. Pan Bóg nauczył nas patrzeć nie tylko na siebie wzajemnie, lecz razem w tym samym kierunku. To ogromna łaska, jaką zostaliśmy obdarzeni, bo wiemy, że sami na takiej drodze nie dalibyśmy rady. Z dumą patrzymy także na naszych dorosłych, ale wciąż jeszcze młodych synów wierząc, że wartości jakie im przekazaliśmy oraz świadectwo naszego życia zaowocują pozytywnie w ich dorosłości. W naszym codziennym życiu, jak w każdym innym pojawiają się czasem problemy czy różnice poglądów. Jednak dzięki łasce Najwyższego, codziennej modlitwie oraz miłości, która wciąż nas łączy potrafimy wykazywać wobec siebie dużo zrozumienia, cierpliwości i dobrej woli. Jesteśmy osobami dość otwartymi i radosnymi. Posiadamy duże grono znajomych, jednak przyjaciół dobieramy z rozwagą. Nie obnosimy się z naszą sytuacją, ale i nie ukrywamy jej. Nasze odpowiedzi na zadawane w tym temacie pytania czasem zadziwiają, czasem traktowane są jako niewiarygodne, czasem wzbudzają ciekawość albo litość, ale myślę, że zawsze dają sporo do myślenia.

W tym roku po raz trzeci pojechaliśmy do Medugorje. Zawieźliśmy w sercu wiele intencji, próśb, a nade wszystko podziękowań. Zawieźliśmy 12 lat nowego życia. Prosiliśmy Boga za pośrednictwem Mateczki Najświętszej Królowej Pokoju o potrzebne łaski, aby móc żyć tak, by podobać się Panu Bogu, by dzięki Jego Miłosierdziu zasłużyć na Królestwo Niebieskie. Nieoczekiwanie dane nam było na tym wyjeździe doświadczać wielokrotnej manifestacji złego w zniewolonym człowieku, który na drodze nawrócenia walczy o uwolnienie.   Uświadomiłam sobie wówczas, że pomimo naszych wcześniejszych błędnych życiowych decyzji Pan Bóg w swej łaskawości wciąż pozwala nam trwać przy sobie, z naszymi wadami i grzechami, które Go ranią niczym ciernie; że wciąż możemy zginać swoje kolana, adorować Jezusa, modlić się i dziękować; że wciąż możemy otworzyć usta, by przyjąć Ciało Chrystusa. Pan Bóg ukazał nam swoją wielkość i siłę, ponad wszelką wątpliwość potwierdził świętość sakramentów oraz moc kapłaństwa. Zdmuchnął jak huragan najdrobniejsze okruchy zwątpienia, jakie dobijają się do naszych serc i umysłów wszelkimi sposobami z otaczającego, zlaicyzowanego świata.

Pan Bóg nigdy nie znudził się naszymi grzechami, ani grzechami tego świata. Wiem, że wciąż czeka na każdego człowieka, nigdy nie zostawia nas samych, zawsze wyciąga rękę, pomaga wstawać i wyrwać się z sideł zła oraz daje łaskę przebaczenia. Daje nam siebie w Komunii św. by nas umacniać i wciąż przemieniać nasze serca, a jeśli tylko zwrócimy się do Niego, to On będzie kierował naszym życiem i udzielał swoich łask oraz dawał siły do walki ze złem. Budzi się jednak we mnie wciąż wątpliwość, czy to jest już wszystko co mogliśmy zrobić, by wyprostować ścieżki naszego krętego życia?    

- Małgorzata (46 l.)

W okresie przed zawarciem niesakramentalnego małżeństwa moja wiara była w uśpieniu. Kościół odwiedzałem sporadycznie najczęściej z okazji świąt kościelnych. I choć nie miałem żadnych przeszkód, nie czułem wewnętrznej potrzeby spowiadania się i przyjmowania Komunii świętej. Uważałem, że do zbawienia wystarczy staranie się o to, by być dobrym i uczciwym człowiekiem.

Dopiero w naszym niesakramentalnym związku Małgosia pokazała mi jak ważny dla człowieka jest Pan Bóg i bliskość z nim. Rosła we mnie chęć zbliżenia się do Boga, zaprzyjaźnienia się z nim, a nasza sytuacja nie pozwalała na to. Spotkaliśmy na naszej drodze ludzi którzy uświadomili nam, że istnieje sposób na rozwiązanie naszego problemu. Wspólnie podjęliśmy tą niełatwą dla nas decyzję życia w "białym małżeństwie" jak brat z siostrą. Zbiegło się to z moją pierwszą wizytą w Medugorje gdzie po piętnastoletniej przerwie przystąpiłem do spowiedzi i komunii św. Było to wspaniałe oczyszczające uczucie, które dokonało się w tak cudownym miejscu.

Po ludzku wydaje się, że trwanie w naszej decyzji jest bardzo trudne. Od ponad 12 lat Pan Bóg daje nam codziennie siłę do tego oraz piękną, wzajemną miłość opartą na relacjach pozbawionych doznań cielesnych. 

- Jerzy (54 l.)

Tworzymy DEON.pl dla Ciebie
Tu możesz nas wesprzeć.

Skomentuj artykuł

Białe małżeństwo uratowało naszą wiarę
Wystąpił problem podczas pobierania komentarzy.
Nikt jeszcze nie skomentował tego wpisu.