"Ból zaczął się zmieniać w ciepło otaczające całą dłoń". Takie łaski wyprasza święty Antoni
To jedyne miejsce na świecie, w którym święty osobiście się objawił i sam poprosił, żeby zbudować kościół, a on będzie rozdawał tam wielkie łaski. I rozdaje. Mnie łaski zdrowia udzielił po tym, jak pewnego grudnia połamałam rękę, idąc do kościoła. Więc dziś o świętym Antonim, bo naprawdę jestem mu to już od dawna winna - pisze nasza blogerka.
Jest niesamowitym opiekunem. Bardzo cichym i stuprocentowo zainteresowanym każdym, najmniejszym szczegółem naszego życia. Nie pomija też oczywiście spraw wielkich.
Święty od znajdowania życiowej drogi
Moja bliższa znajomość z nim zaczęła się w Padwie, u jego grobu. Byłam tam wieki temu, jeszcze na studiach, z moimi kolegami i koleżankami z roku. Oczywiście byłam zawsze wychowana w przeświadczeniu, że święty Antoni jest patronem od rzeczy zgubionych, więc wyciągnęłam jakże logiczny wniosek, że musi pomagać też w odnajdywaniu się zagubionych życiowo czy znajdowaniu rzeczy dobrych.
Stając przy jego grobie, byłam nieco zagubiona. Zupełnie nie wiedziałam jakie jest moje miejsce w życiu. Studia – to było dla mnie oczywiste były dobrą drogą, ale co po nich, co dalej? Westchnęłam wtedy tylko w duchu: „Pomóż mi znaleźć moją drogę życiową”. I choć westchnienie było cichutkie, Antoni ma doskonały słuch.
Miesiąc po powrocie z Włoch, mój dzisiejszy mąż zaprosił mnie na pierwszą randkę, a po 2 latach byliśmy małżeństwem:) Droga pojawiła się jak na zawołanie i wciąż prowadzi mnie przez życie. Już ponad ćwierć wieku.
Zaginione literki i poważny problem
Ostatnio w przedszkolu moja koleżanka Kasia szepnęła mi na odchodne:
- Rut, pomódl się proszę, bo dziś mamy występ, a ja zgubiłam litery do dekoracji. Wszystkie szafki już sprawdziłam. Nigdzie nie ma.
(Tak, tak, to poważny problem. Zrozumie to tylko ten, kto był nauczycielem lub organizował jakieś przedstawienie)
- Święty Antoni - podpowiedziałam i jej i sobie, a potem, obejmując ją ramieniem w progu sali, pomodliłam się króciutko: - Antoni, pomóż Kasi znaleźć te literki. Wiesz, że są jej bardzo potrzebne.
I tyle. Musiałam biec szybko, bo już czekali na mnie w szkole. A na pierwszej lekcji dostaję sms od Kasi: Rut, mam literki! Antoni pomógł!
Zawracać mu głowę takimi drobiazgami? Tak!
Którejś słonecznej niedzieli założyłam komplet biżuterii, który moja Alusia dostała od koleżanki. Było pięknie, więc po obiedzie poszłam pospacerować po podwórku i sadzie. Zajrzałam do wszystkich ogródków, okrążyłam wszystkie kwitnące drzewa w sadzie, zrywałam kwiatki. Lecz, gdy wróciłam do domu, nagle spostrzegłam, że nie mam jednego kolczyka. Ślicznego, srebrnego z czerwonym oczkiem.
Szkoda mi go było, więc natychmiast wyszłam z domu i jeszcze raz obeszłam wszystkie zakątki, teraz już schylona w pół i ze wzrokiem utkwionym w ziemi i trawie. I nic. Sprawa beznadziejna. Kto znajdzie mały kolczyk na tak wielkiej połaci obrośniętej bujnie wszelkiego rodzaju roślinnością? Smutna wróciłam do domu i nie mając zbyt wielkiej nadziei poprosiłam o interwencję Antoniego.
Trochę mi jednak wstyd wzywać świętego do spraw tak błahych i próżnych jak kolczyk. Bo mi się wydaje czasem, że ja mu gitarę zawracam takimi drobiazgami, a tam gdzieś na drugim końcu świata może mama szuka zgubionego dziecka, albo ktoś zgubił drogę do Boga. Ale Antoni ma chyba nieograniczone możliwości i nie wyrzuca do kosza nawet najmniejszych petycji ani próśb. Bo po południu przyjechali znajomi, wypiliśmy herbatkę, zjedliśmy kawałek ciasta i chciałam mojej koleżance pokazać kwiatki, więc wyszłyśmy na dwór. I kilka kroków od progu domu krzyknęłam i podskoczyłam. Moja znajoma też odskoczyła, bo przestraszyła się, że zobaczyłam węża w trawie.
Ale powód mojego zaskoczenia był inny. W trawie coś lśniło. To zgubiony kolczyk patrzył na mnie figlarnie swym czerwonym oczkiem. Jakby mi go ktoś podrzucił prosto pod stopy. - Święty Antoni! – krzyknęłam i opowiedziałam koleżance całą historię.
"Pomóż jej znaleźć drogę wyjścia, żeby nie zginęła"
Dziś siedziałam sobie wczesnym popołudniem na patio, odmawiałam różaniec, gdy nagle zauważyłam, że do sypialni wleciała pszczoła i obijając się o szybę, próbuje się wydostać. Okno było uchylone, ale ona nie mogła znaleźć szczeliny. Powinnam wstać, pójść do domu, zestawić wszystko z parapetu (czyli dużą figurkę Maryi i 20 doniczek z fiołkami – mam małą plagę urodzaju:) i spróbować ją wygonić, bo inaczej skończy się to jej śmiercią. Tym bardziej, że widziałam ją walczącą o wolność już godzinę temu. Ale wtedy byłam zajęta sprzątaniem.
Teraz, na patio naprawdę nie chciało mi się znowu przerywać modlitwy. I tak już przerywałam ją kilka razy. A to żeby dokończyć zupę, potem żeby zebrać pierwsze pranie i rozwiesić drugie… Więc szepnęłam tylko cicho w imieniu pszczoły: – Święty Antoni, pomóż jej znaleźć drogę wyjścia, żeby nie zginęła. I, uwierzcie mi, nie minęła minuta, gdy nagle zobaczyłam ją, jak wychodzi. Nieco otumaniona pokręciła się po szybie i odleciała. Ach, Antoni!
I takich drobiazgów mogłabym opowiadać wam wiele.
Ból zniknął i nigdy więcej się nie pojawił
Na koniec jednak opowiem wam o cudzie uzdrowienia, jakiego doświadczyłam za przyczyną św. Antoniego w Radecznicy. To jest przepiękne miejsce, które odkryliśmy zupełnie przez przypadek wiele, wiele lat temu i do którego już tyle razy wracaliśmy. Jest w nim jakaś niezwykła siła przyciągania. Dodam, że jest to jedyne miejsce na świecie, w którym święty osobiście się objawił i sam poprosił, żeby zbudować kościół, a on będzie rozdawał tam wielkie łaski. I rozdaje.
Mnie łaski zdrowia udzielił po tym, jak pewnego grudnia połamałam rękę, idąc do kościoła. To było złamanie otwarte i jeszcze tej samej nocy byłam operowana, a w rękę wbito dwa haki dla stabilizacji kości. Długa rekonwalescencja, ręka usztywniona na wiele tygodni. Kiedy jednak zdjęto już wszystkie opatrunki, gips, wyjęto haki i wydawało się, że wszystko powinno być na dobrej drodze, pojawiły się uporczywe bóle w nadgarstku. Minęło już wiele miesięcy od operacji, a ból dokuczał mi co dzień i utrudniał najprostsze czynności.
I znowu nadarzyła się okazja, by odwiedzić Radecznicę. Nie, nie specjalnie, by prosić o uzdrowienie. Nawet o tym nie pomyślałam. Po prostu już się stęskniliśmy za tym miejscem. Ale gdy już klęczałam w ławce sanktuarium, nagle pojawił się znowu ten ból. Jakby sam się dopraszał interwencji. Więc poprosiłam: „Pomóż mi”. Ból zaczął się zmieniać w ciepło otaczające całą dłoń, jakby ktoś chwycił mnie swoją ciepłą dłonią i ogrzał chore miejsce. A potem ciepło i ból zniknęły.
Gdy wracaliśmy już do domu, auto zaczęło podskakiwać na wybitej drodze i nagle ból znowu chwycił za rękę. Lecz wiem, że wtedy potrzeba decyzji wiary, bo to jest pokusa do zwątpienia. Powiedziałam więc sama do siebie:
– Jestem zupełnie uzdrowiona. Moja ręka jest zdrowa.
Wtedy ból zniknął i nigdy więcej się nie pojawił w tym miejscu. A minęło już osiem lub dziewięć lat od tego czasu:)
Sami więc widzicie, że jestem wielokrotną dłużniczką świętego z Padwy. A mój dług mogę w malutkim procencie spłacić, opowiadając o nim i dodając innym ufności w jego opiekę i wstawiennictwo. Mam nadzieję, że i wy poczuliście się otuleni jego dobrocią i troską.
---
Tekst ukazał się pierwotnie na blogu "Garniec pełen złota". Tytuł i śródtytuły pochodzą od redakcji.
Skomentuj artykuł